3. Wolność w służbie miłości


Zamieszczone teksty nie mają charakteru publikacji naukowej,
więc nie są opatrzone aparatem krytycznym.


O etyce personalistycznej Karola Wojtyły – Jana Pawła II

Prezentacja myśli filozoficznej Karola Wojtyły, niewątpliwie nie należy do najłatwiejszych zadań. Nie była to bowiem myśl łatwa z kilku względów.

Karol Wojtyła od początku swojej refleksji filozoficznej zajmował się etyką, ale to jego zainteresowanie, czy wręcz fascynacja tą problematyką przebiegały pewnymi etapami. Można powiedzieć, że u podstaw tych zainteresowań leżała właśnie perspektywa ściśle etyczna, potem została  dopełniona tematyką antropologiczną, a ostatecznie zyskała, przekraczający ju z granice filozofii – charakter refleksji biblijnej i teologicznomoralnej.

Co to znaczyło? Między innymi to, że Karol Wojtyła podejmowała przez lata te same kluczowe pojęcia i tezy, ale dodając nowe płaszczyzny spojrzenia, nowe narzędzia poznawcze nadawał im coraz głębsze znaczenie.

Bezsprzecznie, w centrum jego fascynacji pozostawała niezmiennie tajemnica człowieka i jego miłości. Karol Wojtyła jakby chciał dzielić się tą swoją pasją poznawczą i poniekąd zapraszał słuchaczy i czytelników do podejmowania wraz z nim tych zasadniczych idei. Ten charakter jakby sokratejskiego dyskursu, otwarcia się na przemyślenia słuchaczy, rozmówców czy czytelników cechował styl jego prac, a także sposób prowadzenia seminariów naukowych.

W tej przestrzeni pogłębianego dialogu, wspólnego zgłębiania prawdy jasnym stawało się, że Karolowi Wojtyle nie tyle chodzi o pomnażanie wiedzy, o odsłanianie nowych tematów i problemów filozoficznych, co  raczej o pogłębianie kilku podstawowych idei. A właściwie jednej idei – człowieka w jego miłości.

Właśnie zagadnienie miłości, nade wszystko oblubieńczej stanowiło domenę tej refleksji. Wszystko zaczęło się od książki „Miłość i odpowiedzialność” która była efektem, pokłosiem wykładów monograficznych na KUL  z lat: 1957-1958 i 1958-1959. Potem przyszło studium antropologiczne „Osoba i czyn”. A wreszcie dopełnieniem analiz miłości i przekroczeniem progu poznawczego samej tylko filozofii stała się prezentacja miłości w aspekcie teologicznym  – „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”. Była to oczywiście, jak wiadomo, publikacja będąca pokłosiem papieskich katechez środowych, ale dzisiaj wiemy doskonale, że jej pierwsza część „Chrystus odwołuje się do «początku»” została napisana jeszcze przed powołaniem na Stolicę Piotrową.

Doświadczenie człowieka – fundamentem filozofii wolności

Karol Wojtyła jako filozof reprezentował tradycyjny dla chrześcijaństwa nurt realizmu filozoficznego. Z tym, że w centrum świata realnego Karola Wojtyły znajdował się człowiek. Dlatego też cała filozofia budowana była na  odpowiednio rozumianym doświadczeniu człowieka.

Kiedy słyszymy dzisiaj słowo „doświadczenie”, przychodzi nam na myśl przestrzeń laboratoriów, prac empiryczno-doświadczalnych. Ale przecież takie ujęcie doświadczenie jest bardzo wąskim ujęciem, odwołującym się do wyłącznie zmysłów.

Istnieje szersze rozumienie doświadczenia. Kiedy bowiem znajdujemy się w przestrzeni spotkania z drugim człowiekiem, niejednokrotnie doświadczamy z jego strony dobra albo zła, uczciwości albo nieuczciwości, doświadczamy zdrady lub wierności, albo na przykład miłości czy obojętności.

Bywa też tak, że w takiej przestrzeni spotkania doświadczamy pewnej powinności działania wobec drugiego. Jeśli przypomnimy sobie fragment dramatu „Przed sklepem jubilera”, możemy przywołać ten fragment, w którym Andrzej doświadcza wyjątkowości Teresy dla siebie i doświadcza swoistego rezonansu w sobie – „powinieneś”.

Co jest momentem decydującym dla doświadczenia człowieka? Takim momentem zasadniczym jest kwestia wolności.

Pomimo, że to słowo „wolność” jest tak bardzo często używane w opisach człowieka, nie jest wcale tak bardzo oczywiste. Właściwie jakie doświadczenie informuje o mojej wolności?

Karol Wojtyła dowodzi, że takim doświadczeniem jest doświadczenie sprawczości: jestem sprawcą, autorem własnych czynów. W swoim dziele „Osoba i czyn” pisze” „Stajemy […] na stanowisku, że czyn jest szczególnym momentem danym w oglądzie – czyli doświadczeniu – osoby”.

Czyn jest zatem swoistym oknem, poprzez które możemy z zewnątrz spojrzeć do wnętrza człowieka. Istotnie, kiedy przecież mówimy – „to naprawdę uczciwy” człowiek, tak naprawdę mówimy o tym, że doświadczyliśmy konkretnego czynu uczciwości, którego autorem był ten

właśnie człowiek.

Głębsze spojrzenie we wnętrze człowieka, sprawia, że możemy wyróżnić dwa typy aktywności związanych z człowiekiem. Pierwszy to taki, który Karol Wojtyła określa słowami – „coś się w człowieku dzieje”. Polega raczej na doznaniu niż działaniu. Człowiek jest tutaj bardziej przedmiotem tych doznań, niż autorem.

Drugi typ aktywności można opisać prostą formułą „człowiek działa” – jest on wyrazem działania człowieka jako podmiotu. W takim działaniu człowiek jako „ja” – jest świadomym i wolnym sprawcą.

Pozornie sprawa może wydawać się oczywista. Wiemy przecież, że istnieją w nas odruchy bezwarunkowe, procesy fizjologiczne, za które nie bierzemy odpowiedzialności. Dzieją się niejako poza nami, a dokładnie, dzieją się bez naszego zaangażowania. Odpowiedzialność ponosimy za to, co jest wyrazem naszej wolności.

Jednak te rozróżnienia nie są wcale dzisiaj tak bardzo oczywiste. Dzisiaj, to znaczy we współczesnej kulturze.

W tej właśnie kulturze nie bez znaczenia są różne tendencje deterministyczne, które kwestionują ludzką wolność działania, a zatem kwestionują sprawczość czynów.

Można na ten temat mówić bardzo wiele, ale niech wystarczą w tym miejscu tylko hasła:

  • Marks – odebrał człowiekowi jednostce osobowość i wolność, całkowicie uzależniając jednostkę ludzką od procesów społeczno-ekonomicznych.
  • Nietzsche – jego zdaniem nikt nie jest odpowiedzialny ani za konieczności (prawa i moce), jakie reprezentuje, ani za przypadki, jakie napotyka (które zwyciężają bezwolnego). Odrzucenie wolnej woli w człowieku jest dla niego konsekwencją odrzucenia Boga;
  • Freud – jego zdaniem istotne czynniki regulujące zachowanie mają charakter popędowy, afektywny, instynktowny. Są biologicznie ukształtowanymi, gotowymi strukturami uruchamiającymi działania. Tak więc motywy ludzkich zachowań leżą poza świadomością człowieka, czyli zachowanie jest realizacją nieświadomego popędu (nieświadomych popędów),

Współcześnie, wyrazem nowych determinizmów może być na przykład socjobiologia. Wedle jej twórcy, Edwarda Wilsona, „geny trzymają nasz umysł na smyczy”. Jeśli zatem obserwujemy obecnie to, co tradycyjnie było uznawana za dewiację czy patologię, winniśmy to teraz usprawiedliwić, gdyż wszelkie lub niemal wszelkie anormalne działania są wynikiem takiej a nie innej struktury genetycznej człowieka.

To, co może uderzać to fakt, że Karol Wojtyła – będąc w pełni świadom znaczenia owych determinizmów i tego, że redukują one człowieka z roli podmiotu do przedmiotu, odbierając mu godność, nie polemizował z nimi. Nie podejmował wnikliwej dyskusji, ale z ogromną wnikliwością odsłaniał bogactwo i złożoność owego na pozór prostego stwierdzenia „człowiek działa”/ „ja działam”.

Chciał w ten sposób odsłonić przekonujący dowód realności wolności ludzkiej. Chciał, wbrew owym determinizmom, odbierającym człowiekowi wolność, a wraz nią – godność, powiedzieć bardzo jednoznacznie: człowiek ma wolność!

Ale w tym miejscu otwiera się ogromne pytanie – czym jest wolność?

Wolność jako samostanowienie

„Wolność” jest terminem teoretycznym, zawiera już w sobie jakąś jej teorię. Gdyby spróbować prześledzić dzieje filozofii, okazałoby się, że za tym słowem „wolność” kryje się nieskończenie wręcz wiele teorii.

To właśnie zapewne sprawiło, że w swoich dziełach Karol Wojtyła prawie nie używał terminu wolność.

Posługiwał się natomiast w swoim filozoficznym opisie człowieka tematem doświadczenia własnej sprawczości działania. Sprawczość działania oznacza, że zdolny jestem sam siebie pobudzić do działania, że mogę sam sobą pokierować. Mogę też dokonać różnych czynów ale też mogę się o ich wykonania powstrzymać.

Sprawczość działania odsłania najpierw w człowieku to interesujące napięcie: mogę – ale – nie muszę.

Człowiek doświadcza w sobie także innego zdwojenia, bądź napięcia. Oto z jednej strony każdy, kto podejmuje jakieś działanie, czyn, jest głęboko i stale obecny we własnym działaniu. Zespala się z nim, niejako zamyka w tym działaniu. Widać to doskonale, gdy wykonujemy jakąś pracę, czyn ze skupieniem, ze szczególną uwagą, bardzo skoncentrowani. Możemy wówczas mówić o immanencja osoby w czynie, a więc o tym, że jesteśmy jakby wewnątrz tego czynu.

Ale z drugiej strony, człowiek, właśnie jako sprawca czynu, transcenduje to działanie, nie daje się w nim zamknąć, jest jego wolnym twórcą. Przekracza całym sobą to działanie, panuje nad czynem.

Otóż dla Karola Wojtyły, owa transcendencja osoby w czynie stanowiła jakby wyróżnione „imię” wolności. Co to znaczy? Pozwala nam to zrozumieć przede wszystkim, że człowiek jest   wolny nie tylko z racji tego, że może podjąć jakieś czyny. Nawet – nie przede wszystkim przez to, że może podjąć różne działania. Ale człowiek jest wolny przede wszystkim dlatego, że sam sobą może rządzić, może siebie samego kształtować.

Karol Wojtyła zauważy zatem, że człowiek „jest nie tylko sprawcą swego działania, ale jest także jego twórcą”. To znaczy, że wywołuje pewien skutek zewnętrzny, co już jest samo w  sobie ważne i interesujące, ale też – tworzy dzieło.

Dlatego też czyny mają swe źródło w osobowym esse człowieka, i to poprzez czyny człowiek staje się moralnie dobry lub zły. Karol Wojtyła pisze: „Być moralnie dobrym to znaczy być dobrym człowiekiem, być dobrym jako człowiek. Być moralnie złym – to znaczy być złym człowiekiem, być złym jako człowiek. Przez swoje czyny człowiek staje się moralnie dobrym lub moralnie złym. […] Sprawczość sama nie jest jeszcze źródłem stawania się człowieka moralnie dobrym lub złym – decyduje o tym odniesienie do tego, co nazywamy normą moralności – tym niemniej nie ma takiego stawania się, takiego fieri człowieka bez sprawczości”.

Ważne jest tutaj zauważenie, że choć poprzez czyny człowiek staje się dobrym lub złym, to nie decyduje o tym sama sprawczość, to, że coś zostało uczynione, dokonane, ale decydujące jest odniesienie owego działania do normy moralności.

Powróćmy do tego, że przeżycie wolności zawiera się w formule: „mogę – nie muszę”. Czy to jednak wystarcza? Zdaniem Karola Wojtyły to jest tylko zatrzymanie się na progu wolności.

Koniecznym jest dostrzeżenie tego, co naprawdę pozwala człowiekowi czegoś chcieć lub nie chcieć, to znaczy potrzebne jest dostrzeżenie woli. To ona jest tą siłą, która sprawia, że człowiek może dokonać wolnych aktów. Inaczej jeszcze mówiąc, ona nadaje osobie ludzkiej właściwość do stanowienia o sobie:: „samostanowienie stanowi istotę wolności człowieka”.

W ten sposób możemy podsumować całą analizę złożonej struktury samostanowienia: warunkiem rzeczywistego stanowienia o sobie jest to, że człowiek sam siebie posiada („samo-posiadanie”) i sam sobie panuje („samo-panowanie”).

Spróbujmy to ukonkretnić. Jeżeli jakiś mężczyzna posiada sam siebie, w tym sensie, że potrafi decydować o ukierunkowaniu swojej miłości do kobiety, panując nad wszelkimi ewentualnymi pokusami zdrady tej kobiety z inną, porzucenia jej itp. to faktycznie w ten sposób sam stanowi o sobie, że jest wiernym mężem.

Jeżeli jako kapłan posiadam sam siebie, to znaczy odczytuję swoje życie nie wedle czyichś projektów, życzeń, nacisków, ale posiadam sam siebie, rozpoznając prawdę swojego powołania w dialogu z Bogiem i tylko z Bogiem, to w konsekwencji panuję nad sobą, pozostając wiernym tej prawdzie życia. I w ten sposób stanowię o sobie.

Istotnie człowiek zawsze zdolny jest rzeczywiście, wedle swego wolnego zamysłu, stanowić o sobie o tyle tylko, o ile rzeczywiście sam siebie posiada i sam sobie panuje.

Życie przekonuje nas zarazem, że nie każde dobro i nie każdy sposób jego osiągania odpowiada ludzkiej osobie. Mąż, który w pewnym momencie małżeństwa „odkrył” zachwycające go „dobro” w innej kobiecie, porzuci swą żonę i zwiąże się z tą kobietą – bynajmniej, nie doprowadzi w ten sposób do spełnienia się jako osoby.

Co to oznacza? Wskazuje to na moment prawdy i jej decydujące znaczenia dla prawidłowego samostanowienia ludzkiej osoby.

Wolność a prawda

Dotychczasowe rozważania pokazują, że spełniając czyn, człowiek spełnia przezeń (lub nie spełnia) siebie. Tak więc nauczyciel, który przekazuje wiedzę jest prawdziwie i prawdziwym nauczycielem. Jeśli zamiast wiedzy przekazuje np. ideologię nie jest sobą (nauczycielem), ale jest ideologiem.  Lekarz, który sumiennie, zgodnie ze zdobytą wiedzą, a nade wszystko zgodnie  z potrzebą drugiego człowieka, pacjenta jest lekarzem, ten, który wykorzystuje chorobę drugiego dla własnego zysku, oczywiście nie może być faktycznie nazwany lekarzem, nie spełnia siebie jako lekarz. Podobnie ksiądz, który nie wykonuje swoich powinności kapłańskich, nie służy Bogu i ludziom, traci – niezależnie od stanu prawnego – swoje kapłaństwo.

W ostatnich latach mieliśmy w polskich realiach do czynienia z ludźmi, np. politykami, którzy deklarowali się jako katolicy, ale swoimi decyzjami przeczyli nauce katolickiej. To właśnie ich czyny powodowały, że faktycznie wykluczali się ze wspólnoty wierzących.

Decydujące więc w autentycznej realizacji czynu staje się uchwycenie prawdy o dobru, a dzięki  niej – także prawdy o człowieku.

Oddajmy znów głos Karolowi Wojtyle:

„Transcendencja osoby w czynie to nie tylko samo-zależność, zależność od własnego «ja». Wchodzi w nią równocześnie moment zależności od prawdy i moment ten ostatecznie kształtuje wolność. Nie realizuje się ona bowiem przez podporządkowanie sobie prawdy, ale przez podporządkowanie się prawdzie. Zależność od prawdy określa granice właściwej osobie ludzkiej autonomii”.

Rozpoznać prawdę o dobru, rozpoznać prawdę o człowieku. To właśnie jest decydujące. Dlatego tak ważne staje się pytanie – jak to zrobić?

W tym miejscu ujawnia się ogromna, nie do przecenienia rola sumienia:  ono ujawnia „tkwiącą w wolności człowieka zależność od prawdy”. To ujawnienie nie ma charakteru tylko teoretycznego, przeciwnie, sumienie nadając tej prawdzie niejako normatywną moc. Sumienie stawia podmiotowi przed oczy prawdę o nim samym i wskazuje na to, co przyczyni się do jego rozwoju, a co do zguby.

Może warto w tym miejscu, jako ilustrację przywołać znany tekst biblijny opisujący pierwszy grzech człowieka.

Przywołam tekst biblijny:

„A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: «Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?»  Niewiasta odpowiedziała wężowi: «Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy,  tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli». Wtedy rzekł wąż do niewiasty: «Na pewno nie umrzecie!  Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło»”” (Rdz 3, 1-5).

Pytanie kusiciela jest bardzo niejednoznaczne. Ono było w swej istocie prowokacją wobec człowieka, było próbą jego wolności. Zapytanie – „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” mogło spotkać się z odpowiedzią prawdziwą – „Ależ możemy jeść ze wszystkich, poza wyjątkiem”. Jednak człowiek dokonuje wyboru wolności całkowicie oderwanej od prawdy. Odpowiedź Ewy zawiera dwie bardzo znaczące manipulacje.

Warto zestawić wcześniejsze słowa opisujące sposób urządzenia świata przez Stwórcę z interpretacją człowieka.

„Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: «Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania;  ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz»”. Trzeba nadmienić, że tak naprawdę to drzewo życia było w środku tego ogrodu, a obok drzewo poznania dobra i zła.

Jednak w interpretacji człowieka – dwukrotna wielkość Bożego przywileju zostaje zbanalizowana. Podczas, gdy Bóg powiedział „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania”, człowiek ujmuje to jako banalną oczywistość: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy”. To, co było wąskim zakazem, nabiera natomiast tutaj ogromnego znaczenia i ogromnych sankcji. Bóg zabronił spożywać owoców z drzewa poznania dobra i zła, dla człowieka jest to drzewo centralne, a Bóg nie tylko zabronił spożywać, ale nawet go dotykać!

Dwukrotnie podkreślony przywilej zostaje zbanalizowany, dwukrotnie podkreślony i powiększony zostaje natomiast rygor Bożego przykazania.

Wolność zostaje oderwana od prawdy, ale wówczas staje się zagrożeniem dla człowieka. Może stać się i z reguły staje się jego zgubą.

To jest układ wręcz modelowy.

Weźmy pod uwagę współczesne dyskusje wokół aborcji. Z jednej strony jest prawda o człowieku nienarodzonym, który właśnie dlatego, że jest człowiekiem, nie może być zabity, z drugiej strony jest apel o wolność pragnących aborcji. Apel o tę wolność całkowicie pomija prawdę o życiu nienarodzonego, o jego człowieczeństwie. I taka wolność staje się dosłownie – zabójcza.
Dlatego Karol Wojtyła/Jan Paweł II kładł bardzo mocny nacisk na odczytywaną w sumieniu normatywną moc prawdy. Jej rola wynika z wewnętrznej logiki struktury ludzkiej wolności (pojętej jako samostanowienia). Można bowiem zastanawiać się, czy można, czy powinno się godzić na taką wolność, która ma stanowić o mnie, nie mając w tym procesie samostanowienia – projektu prawdy? W jakim kierunku takie samostanowienie będzie przebiegać?

Ale niemniej ważnym powodem akcentowania roli prawdy w rozumieniu wolności jest współczesny kontekst filozoficzny i   cywilizacyjny. Z jednej strony mieliśmy i mamy to wszystko, co wiąże się z absolutyzacją wolności, taką jaką najbardziej konsekwentnie zaprezentował Jean Paul Sartre, w swoim słynnym zdaniu: „człowiek jest wolnością”. Nie – człowiek ma wolność, ale jest wolnością. Zatem nic nie może go ograniczać – ani Bóg, ani człowiek, ani społeczeństwo, ani żadna instytucja (na przykład małżeńska).

Problemem jest to, że takie tendencje, które kojarzone są przede wszystkim ze wspomnianym Sartrem i egzystencjalizmem ateistycznym, przeniknęły także do niektórych odmian chrześcijańskiego „personalizmu”, którego przedstawiciele chcą „wyswobodzić” człowieka z obowiązku respektowania prawdy. Uwolnienie od norm (które są wyrazem obiektywnej prawdy) powoduje, że sumieniu i tylko sumieniu przyznaje się  rangę decyzji kreującej wartość i powinność moralną.

Czasy współczesne przynoszą wiele zjawisk w Kościele, które potwierdzają takie tendencje. Trzeba tu wspomnieć na przykład o zjawisku odrzucania nauczania Kościoła na temat prawdy ludzkiej płciowości i w związku z tym krytyki antykoncepcji na rzecz decyzji sumienia osób podejmujących stosunki seksualne. Podobnie, odrzuca się prawdę o statusie człowieka nienarodzonego i przyznaje rangę decydującą sumieniu aborcjonistów. Dzisiaj, kwestionuje się prawdę o nierozerwalności małżeństwa, uznając, że decydujące jest to, co określa sumienie. Negacja prawdy – absolutyzacja wolności w sumieniu – taki jest schemat myślenia i kreowania zjawisk kulturowych naszej współczesności. Także w Kościele. Stąd też wynikała bardzo mocna i zdecydowania interwencja Jana Pawła II w postaci encykliki „Veritatis splendor” (O blasku prawdy). Papież zdecydowanie skrytykował w niej te nurty filozofii i teologii „katolickiej”, które odrywając prawdę od wolności, przyzwalają na działania, które tradycyjnie uznawane były za wewnętrznie złe, to znaczy takie, które nie mogły być usprawiedliwione ze względu na jakiekolwiek czynniki zewnętrzne.

Karol Wojtyła – krytykując takie wizji wolności, zwracał uwagę, że praktyce prowadzą one do zniewolenia człowieka przez siły „pod-ludzkie”, nad którymi nie ma on w rzeczywistości władzy.

Wolność warunkiem daru z siebie

Jeśli jednak uznajemy decydującą rolę prawdy kierującej ludzką wolnością, trzeba postawić sobie pytanie o to, czym jest ta prawda? Szukając najważniejszej prawdy o osobie ludzkiej, która zarazem najtrafniej wskazuje na ostateczne perspektywy wolności Karol Wojtyła/Jan Paweł II wielokrotnie sięgał po tekst z soborowej Konstytucji Gaudium et spes: „Człowiek, będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego” (nr 24).

Widział w nim „wielowiekowe tradycje i poszukiwania chrześcijańskiej antropologii, dla której wyzwalającym światłem stało się Boże Objawienie”

Związek tych słów Soboru z analizami wolności jest dwojaki. Po pierwsze, te słowa ukazują ostateczne dobro. Jest to wartość, której wolność jest i winna być przyporządkowana. Taką wartością jest wsobną wartość człowieka, która wyrażą się w tym, że człowiek został powołany do istnienia nie w imię jakiejkolwiek korzyści, ale został powołany dla niego samego. To właśnie oznacza godność i nakazuje respekt dla osoby.

Po drugie, te słowa wskazują, że człowiek najgłębiej może się spełnić poprzesz akt bezinteresownego daru z siebie samego. Karol Wojtyła pisał: „Tylko ten mianowicie, kto sam siebie posiada, może też siebie samego oddać – i to oddać bezinteresownie. I tylko ten, kto sobie samemu panuje, może też z siebie samego uczynić dar – i to znowu dar bezinteresowny”.

Istnieje dość znacząca współzależność myśli zawartych w konstytucji Gaudium et spes (por. nr 24)  oraz studium etycznego Miłość i odpowiedzialność. Być może jest to efekt tego, że Autor Miłości i odpowiedzialności był jednym z głównych autorów konstytucji soborowej. Z obu tekstów wynika, że dar z siebie nie narusza ontycznej nieodstępności ludzkiej osoby. Darowanie siebie nie narusza zatem bytu ludzkiego, nie jest uszczupleniem istoty człowieka, ale ma wymiar ściśle moralny. Żeby jednak dokonać tego daru trzeba zatroszczyć się o fundament etyczny. Inaczej mówiąc, by dawać siebie trzeba być kimś! Taki dar w relacjach w pełni osobowych staje się z reguły, z logiki pewnej konsekwencji darem wzajemnym i nieodwołalnym.

Dar bowiem, aby był w pełni darem musi być wolny, darmowy, bezinteresowny i nieodwołalny. Jeśli zabraknie którejś z tych cech, dar przestaje być darem. Brak wolności sprawia, że dar staje się na przykład okupem, brak nieodwołalności powoduje, że zamiast daru mamy pożyczkę.

Fakt, że człowiek spełnia się poprzez bezinteresowny dar z siebie samego wskazuje na znamienny paradoks wolności. Oto bowiem spełnienie osoby w jej wolności polega poniekąd na rezygnacji z własnego, wolnego decydowania o sobie. Inaczej mówiąc, najgłębiej i najbardziej jestem wolny, gdy dobrowolnie wiążę się z drugą osobą, oddaję się jej w miłości. To dlatego paradygmatem, najbardziej modelowym przykładem wolności jest Chrystus, który „ istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,

uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej” (Flp 2, 6-8).
To dlatego Maryja, która w chwili zwiastowania mówi „Oto ja służebnica Pańska” [a dosłownie – Oto ja niewolnica Pańska], z chwilą tej deklaracji oddania się Bogu w sposób pełny – zyskuje nieskończoną wręcz wolność.

Od wolności do uczestnictwa. Problem alienacji

Otwarcie się na miłość stanowi zatem zwieńczenie swoistej „logiki wolności”. Ale nie można potraktować tego związku i wzajemnego przenikania się wolności i prawdy (której sednem w przypadku  człowieka jest miłość – bezinteresowny dar z siebie) jako relacji, która wyczerpuje się w międzyosobowych relacjach indywidualnych (w relacji „ja-ty”). Ta relacja ma też wymiar społeczny, ugruntowany na relacji „my”. Ten właśnie wymiar analizował Karol Wojtyła w „Osobie i czynie” jako „uczestnictwo”.

Kiedy spogląda się na uczestnictwo poprzez pryzmat kategorii „daru z siebie” można dostrzec w tym zjawisku nie tylko to, że człowiek działa wspólnie z innymi, ale także i to, że jest ono „właściwością osoby działającej i bytującej wspólnie z innymi”. To znaczy, że poprzez uczestnictwo człowiek urzeczywistnia siebie, zwłaszcza gdy przyjmuje konkretną postać uczestnictwa w postawie solidarności.

Życie społeczne, według Karola Wojtyły, zgodnie z najlepszą tradycją filozofii społecznej i politycznej, opiera się na działaniach skierowanych na dobro wspólne. W realizacji dobra wspólnego leży sens zarówno wspólnoty rodzinnej, wspólnoty przedsiębiorstwa, jak i tej narodowej czy państwowej.

Bywa jednak tak, że działania podejmowane w imię dobra wspólnego nie odpowiadają najgłębszym przekonaniom konkretnego człowieka. Wówczas ta osoba zmuszona jest przyjąć postawę sprzeciwu.

Prostym przykładem są grupy tworzące społeczności popierające partię rządzącą (przez przynależność do niej, ale też poprzez oddawane głosy czy inne formy sympatyzowania) a jednocześnie – grupy tworzące opozycję. Opozycja nie zgadza się ze swej istoty na linię realizacji celu określanego jako dobro wspólne przez rządzących.

Te postawy wyznaczają polaryzację postaw solidarności, bądź konformizmu z jednej strony, z drugiej zaś mogą przybierać postać sprzeciwu lub uniku.

Ci, którzy popierają obóz władzy są z nią solidarni, bądź zachowują postawę konformizmu. Opozycja wyraża zawsze sprzeciw lub przyjmuje postawę zdystansowania się od walki poprzez unik. Postawy te są konsekwencją tego, ku czemu człowiek ostatecznie zmierza.

Oczywiście, solidarność różni się znacznie od konformizmu, tak jak postawa zaangażowanych w  imię wspólnego budowania dobra wspólnego (autentycznego) różni się od postawy lemingów wspierających układ władzy w imię wygody. Zarówno solidarność, jak i zasadny sprzeciw – to postawy autentyczne. Konformizm i unik – nie są godne osoby ludzkiej.

Pisząc o konkretnych systemach społecznych i politycznych, Karol Wojtyła zauważył, że dwa systemy naszej współczesności oparte są albo na skrajnym indywidualizmie, albo na antyindywidualistycznym totalitaryzmie. Jeden i drugi system oznaczają faktyczną alienację, która może być pokonana jedynie przez przemiany w samym człowieku – poprzez uczestnictwo.

Po przemianach 1989 r, w swojej encyklice „Centesimus annus” Jan Paweł II pisał: „gorzkie doświadczenie krajów socjalistycznych wykazało, że kolektywizm nie likwiduje alienacji, lecz raczej ją powiększa”, Dodawał też: „Doświadczenie historyczne Zachodu natomiast wykazuje, że nawet jeśli marksistowska analiza i rozumienie podstaw alienacji są fałszywe, to jednak alienacja połączona z utratą autentycznego sensu istnienia jest zjawiskiem obecnym również w rzeczywistości społeczeństw zachodnich”.

Problem alienacji jest taką sytuacją, w której wytwór człowieka zyskuje nad nim władzę, co oznacza, że człowieka wyobcowuje („odczłowiecza”). Marksizm jako swoje hasło naczelna uczynił przezwyciężenie alienacji, ale marksistowska diagnoza tego zjawiska i proponowana terapia obarczone były i są fundamentalnym błędem. Tak więc, jak pokazuje to dobitnie najnowsza historia, rewolucja marksistowska może co najwyżej zastąpić jedną formę alienacji inną. Przezwyciężyć alienację można jedynie na drodze uczestnictwa. Na tej drodze bowiem spotyka się drugiego człowieka i świat osób ludzkich, które są dobrem szczególnym. Wojtyła pisał: „alienacja polega na odwróceniu relacji środków i celów: człowiek, nie uznając wartości i wielkości osoby w samym sobie i w bliźnim, pozbawia się możliwości przeżycia w pełni własnego człowieczeństwa i nawiązania tej relacji solidarności i wspólnoty z innymi ludźmi, dla której został stworzony przez Boga. Człowiek bowiem staje się naprawdę sobą poprzez wolny dar z siebie samego; dar ten jest możliwy dzięki podstawowej «zdolności transcendencji» osoby ludzkiej. […] Wyobcowany jest zatem taki człowiek, który nie chce wyjść poza samego siebie, uczynić z siebie daru ani stworzyć autentycznej ludzkiej wspólnoty, dążącej ku swemu ostatecznemu przeznaczeniu, którym jest Bóg. Wyobcowane jest społeczeństwo, które poprzez formy społecznej organizacji, produkcji i konsumpcji utrudnia zarówno realizację tego daru, jak i budowanie tej międzyludzkiej solidarności”.

Nietrudno zauważyć, jak bardzo te filozoficzne analizy sięgają wielu współczesnych, bardzo konkretnych, codziennych zagadnień.

Zapytajmy zatem w kontekście prezentowanej myśli filozoficznej Karola Wojtyły o to, czy

  • w perspektywie relacji prawdy i wolności można usprawiedliwić jakiekolwiek postulaty „wolnościowe” człowieka, które nie liczą się z prawdą o osobie ludzkiej (np. wolność stanowienia decydowani rodziców o niepoczęciu dziecka lub jego reprodukcji),
  • w tej samej perspektywie można usprawiedliwić nadawanie statusu małżeństwa związkom nieprawdziwym, nieautentycznym, związkom nie kobiety i mężczyzny, w imię tolerowania wolności pragnień,
  • w perspektywie tego, ze centrum i sednem prawdy o człowieku jest miłość, można uznać za prawdziwe (autentyczne) związki małżeńskie naznaczone zdradą, nietrwałością.

ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr, WSKSiM

drukuj