Czerwone dynastie – Fobie Agnieszki Holland

prof. Jerzy Robert Nowak

Reżyser filmowa Agnieszka Holland należy do najbardziej fanatycznych wyrazicielek fobii antyreligijnych i antypatriotycznych. Łączy je z ciągłym tropieniem antysemityzmu, zajadłą wrogością do prawicy i grubiańskimi atakami na rządzących dziś polityków PiS. W wywiadach udzielanych przez Holland wciąż spotykamy się z negatywnymi uogólnieniami na temat Polaków jako Narodu, który jest rzekomo niedojrzały, antysemicki i ksenofobiczny, przesycony płytką nierozumną religijnością, etc., etc. Z taką werwą karcąca Polaków A. Holland faktycznie kontynuuje metody fanatycznej agitacji komunistycznej swych rodziców Henryka Hollanda i Ireny Rybczyńskiej. Ta para stalinowców z zajadłością uczestniczyła w nagonkach na nonkonformistycznych naukowców, m.in. w haniebnym donosie na znakomitego polskiego naukowca – profesora Władysława Tatarkiewicza.


23 grudnia 2006 r. Agnieszka Holland udzieliła obszernego wywiadu dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” Romanowi Pawłowskiemu dla dodatku „Wysokie Obcasy”. Wywiad zatytułowany eufemicznie „Wszystko o moim ojcu” stanowił w znaczącej części stek kłamstw na temat ojca A. Holland. Prawdziwie rzetelny tytuł wywiadu mógłby brzmieć raczej: „Wiele kłamstw o moim ojcu”. Jaskrawym kłamstwem jest chociażby stwierdzenie dziennikarza „Wyborczej” R. Pawłowskiego sugerujące, że Henryk Holland jakoby tylko „Przez chwilę był wierzącym stalinistą (…)”. Otóż ta rzekomo króciutka „chwila” trwała w życiorysie Hollanda aż dziewiętnaście lat – od jego związania się w 1934 r. ze zdominowanym przez stalinistów polskim ruchem komunistycznym aż do jego brutalnego ataku w 1953 r. na naukowe dokonania nieżyjącego wówczas od wielu lat słynnego filozofa Kazimierza Twardowskiego. Wyjątkowo bezczelnym kłamstwem jest stwierdzenie Holland na temat udziału jej ojca w relacjonowaniu dla Polskiego Radia sfabrykowanego procesu politycznego László Rajka w 1949 roku. A. Holland stwierdziła, broniąc zachowania jej ojca: „Wiem od mamy, że doświadczenie tego procesu było dla niego przełomowe”. Sugerowała w ten sposób, że H. Holland pod wpływem doświadczeń procesu zmienił się w sposób „przełomowy”, czyli nabrał głębokiego krytycyzmu wobec stalinizmu. Prawda była z gruntu odmienna. Właśnie po procesie L. Rajka w 1949 r. doszło do największych stalinowskich świnień w życiu H. Hollanda, m.in. do udziału w 1950 r. w podłym donosicielskim liście otwartym do prof. W. Tatarkiewicza, „zdemaskowaniu” w tymże 1950 r. jednego ze studentów jako „niebezpiecznego wroga” czy do późniejszego o trzy lata, brutalnego, paszkwilanckiego ataku H. Hollanda na twórczość prof. K. Twardowskiego (1953 r.).



Stalinowiec Henryk Holland

Cofnijmy się jednak na chwilę do wcześniejszego okresu życia Henryka Hollanda. Urodził się 8 kwietnia 1920 r. w Warszawie w ubogiej zasymilowanej rodzinie żydowskiej jako najstarsze dziecko Wiktora Hollanda i Franciszki z domu Likier. Według książki Krzysztofa Persaka „Sprawa Henryka Hollanda” (Warszawa, 2006 r., s. 133): „Od dwunastego do czternastego roku życia Holland należał do lewicowej syjonistycznej organizacji skautowej Haszomer Hacair, a w 1934 r. związał się z ruchem komunistycznym, wstępując do Rewolucyjnego Związku Młodzieży Szkolnej, który był przybudówką Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Rok później został przyjęty do KZMP. (…) Od jesieni 1936 r. Holland przez pół roku pełnił funkcję łącznika pomiędzy kierownikiem Centralnej Redakcji Krajowej KPP Abramem Kaganem a redakcją znajdującego się pod wpływem tej partii jednolitofrontowego „Dziennika Popularnego” (…)”.

Po wybuchu wojny H. Hollandowi udało się przedostać na tereny okupowane przez Związek Sowiecki – do Lwowa. Tam m.in. współpracował z osławioną sowiecką gadzinówką „Czerwonym Sztandarem” i z redakcją „Młodzieży Stalinowskiej”. W czerwcu 1943 r. wziął udział w pierwszym zjeździe Związku Patriotów Polskich, powołanego przez Sowietów dla przygotowywania działań na rzecz późniejszej stalinizacji Polski. 14 czerwca 1943 r. został przyjęty w stopniu porucznika do dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Od lutego 1944 r. był instruktorem w Wydziale Polityczno-Wychowawczym 2. dywizji. W listopadzie 1944 r. awansował na kapitana. W grudniu 1944 r. wstąpił do PPR. Już w kwietniu 1945 r. uzyskał pierwszy bardzo znaczący awans. Został redaktorem naczelnym tygodnika wspierającego komunistów pod nazwą „Walka Młodych” wydawanego przez Związek Walki Młodych. Kierował nim do września 1947 roku. W 1948 r. wybrano go do Rady Naczelnej i Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej. Pod koniec 1948 r. został członkiem komitetu redakcyjnego jednej z najbardziej ponurych gazet partyjnych sowietyzujących kraj – „Trybuny Wolności”. Jako wielce zaufany towarzysz został oddelegowany we wrześniu 1949 r. na najsłynniejszy stalinowski proces pokazowy – proces László Rajka na Węgrzech. Rajk, jeden z najbardziej fanatycznych węgierskich komunistów, był przez kilka lat ministrem spraw wewnętrznych, zajadle tępiącym prozachodnich oponentów komunizmu. W partii komunistycznej cieszył się szczególnie dużą popularnością jako rodzimy Węgier i dlatego był tym bardziej znienawidzony przez dyktatorsko rządzącą Węgrami żydowską grupę kierowniczą na czele z Mátyásem Rákosim. Rajka oskarżono o „antysowiecki nacjonalizm” i „titoizm”, torturami wymuszono na nim przyznanie się do rzekomych win i powieszono przed oknem celi, w której siedziała jego żona. Holland, fanatycznie nastawiony na rozprawę z „nacjonalistami”, z tym większą lubością relacjonował dla Polskiego Radia przebieg procesu węgierskiego „nacjonalistycznego odchyleńca”. Był to jeden z najpodlejszych „wyczynów” w jego życiu. Warto dodać, że Holland wziął bardzo czynny udział w propagandowej kampanii przeciw „odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznemu” w Polsce. Z furią atakował Gomułkę (por. K. Persak, op. cit., s. 148).

W roku akademickim 1946/1947 Holland rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim, łącząc je z karierą partyjną, pełną oddania stalinowskiej ideologii. Był prawdziwie bezwzględny wobec domniemanych „wrogów ludu”. Krzysztof Persak opisał (op. cit., s. 139), jak to pewnego razu, „kiedy Komitet Uczelniany rozpatrywał sprawę usunięcia aktywisty, który w ankiecie personalnej zataił, że jego ojciec był przedwojennym policjantem, Holland powiedział, iż ów student „jest przykładem niebezpiecznego wroga, który wkradł się w szeregi naszej partii”, i zaproponował, aby organizacja partyjna powiadomiła o swojej uchwale władze bezpieczeństwa. Donosicielską propozycję Hollanda zebrani z Komitetu Uczelnianego zaakceptowali jednomyślnie. Nie wiadomo, jaki los spotkał studenta w ten sposób „poleconego” UB.

Leszek Moczulski przypomniał w swej książce „Lustracja” (Warszawa, 2001 r., s. 140), że to właśnie Holland odegrał rolę w jego usunięciu z partii w 1949 roku.

Szczególnie haniebnym epizodem w życiu Hollanda był jego udział w grupie ośmiu studentów, członków PZPR, którzy wystąpili w marcu 1950 r. z brutalnym, publicznym atakiem i donosem na słynnego filozofa – profesora Władysława Tatarkiewicza. Według K. Persaka (op. cit., s. 139), „studenci ci wystosowali list otwarty do prof. Tatarkiewicza, protestując przeciwko rzekomemu dopuszczeniu na prowadzonym przez niego seminarium do „czysto politycznych wystąpień o charakterze wyraźnie wrogim budującej socjalizm Polsce” i tolerowaniu ich. Inicjatywa ta, niewątpliwie inspirowana przez władze partyjne, była zapewne elementem intrygi prowadzącej do odebrania profesorowi kilka miesięcy później prawa wykładania i prowadzenia zajęć.

Wśród ośmiu autorów haniebnego listu otwartego, który spowodował ostateczne usunięcie prof. W. Tatarkiewicza z uczelni, byli m.in. Henryk Holland i jego żona Irena Rybczyńska, Bronisław Baczko i Leszek Kołakowski. Po latach nawet jeden z sygnatariuszy tego listu otwartego (donosu) Bronisław Baczko uznał zawarte w nim treści za „groźne i koszmarne bzdury”.

W październiku 1950 r. Holland rozpoczął studia doktoranckie w Katedrze Historii Filozofii, osławionej „kuźni kadr marksistowskich” – Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. W 1953 r. publikuje swą najohydniejszą pracę, faktycznie paszkwilancki atak na niemogącego się bronić, bo nieżyjącego od 1938 r. słynnego filozofa – profesora Kazimierza Twardowskiego „Legenda o Kazimierzu Twardowskim”. Zaatakował filozofię prof. Twardowskiego za rzekome „ubóstwo teoretyczne”, piętnował ją jako filozofię skrajnie obskurancką, fideistyczną, klechowską”. Profesora Twardowskiego nazwał „fideistą zalatującym zakrystią”. Z furią atakował wszystkich tych, którzy chwalili dokonania naukowe prof. Twardowskiego przed wojną, „demaskując” ich jako rzekomych „faszystów”. Według K. Persaka, „pamflet Hollanda, nawet biorąc pod uwagę ówczesne stalinowskie standardy, ze względu na wyjątkowy brutalny atak na twórcę szkoły lwowsko-warszawskiej, wzbudził w IKKN pewne kontrowersje. Autor posługiwał się wyjątkowo napastliwym językiem (…)”. Doszło do tego, że w obronie totalnie niszczonego przez Hollanda dorobku zmarłego filozofa wystąpił w liście do redakcji „Myśli Filozoficznej” (tam najpierw wydrukowano paszkwil Hollanda) prof. Tadeusz Kotarbiński. Krytykując pracę Hollanda, Kotarbiński stwierdził: „Jest to elaborat bezceremonialny. Pełno w nim chwytów, używanych w niewybrednych kłótniach dla oddania uczuć lekceważenia, pogardy i szyderstwa. Pozwolono sobie pod adresem Twardowskiego na wyrażenia skrajnie obelżywe, których nie chcę przytaczać, aby ich nie wypowiadać ponownie” (K. Persak, op. cit., s. 141).

Ze względu na powszechne oburzenie jadowicie paszkwilancką formą pracy Hollanda, jakie wyrażano w kręgach naukowych, nawet w dogmatycznych kręgach marksistowskich uznano za celowe pewne zdystansowanie się od pamfletu. Zrobił to komitet redakcyjny „Myśli Filozoficznej” na czele z osławionym inkwizytorem nauki prof. Adamem Schaffem. Odpowiadając na list prof. T. Kotarbińskiego, zaakcentowano poparcie „bojowego tonu krytyki”, ale przyznano, że komitet redakcyjny „rzeczywiście zaniedbał w toku prac redakcyjnych usunięcia z artykułu pewnych niefortunnych, napisanych przez autora w zapale polemicznym zwrotów i wyrażeń” (K. Persak, op. cit., s. 141). Co więcej, dyrekcja IKKN zdecydowała się na udzielenie Hollandowi nagany za „niewłaściwą postawę partyjną”. Zdaniem K. Persaka, wymierzenie tej kary partyjnej było „spowodowane wyjątkowym oburzeniem, jakie ta publikacja wywołała w środowisku naukowym”. Było to prawdziwie szokujące – paszkwil Hollanda okazał się nazbyt brutalny w stylu nawet jak na atmosferę ówczesnych stalinowskich czasów!


Nie „wszyscy byli ubrudzeni”


Agnieszce Holland te tak jaskrawe przykłady stalinowskiego świnienia się jej ojca nie przeszkodziły w skrajnie kłamliwym wybielaniu jego przeszłości w wywiadzie opublikowanym w „Wysokich Obcasach” z grudnia 2006 roku. Najwidoczniej liczyła na słabą pamięć lub nawet totalną ignorancję czytelników. Liczyła słusznie, bo o ile wiem, przez kilka miesięcy, aż do czasu mego obecnego tekstu, nikt nie zaprotestował przeciwko jej ordynarnym kłamstwom.

Aby lepiej wybielić przeszłość swego ojca, Agnieszka Holland użyła starego chwytu różnych dzieci stalinowców. Usilnie stara się zaakcentować – jak to rzekomo w tamtych czasach niemal „wszyscy byli ubrudzeni”. Stwierdza w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”: „Nie chciałabym, aby to zabrzmiało jak usprawiedliwienie, ale trudno oceniać wybory moich rodziców bez uwzględnienia kontekstu historycznego. Komunizm był ideą, która wstrząsnęła światem i zgarnęła pod swoje skrzydła rzeszę najbardziej ideowej młodzieży. Dla wielu z nich nie było innej alternatywy dla faszyzmu. Kto jest bez grzechu, niech rzuci kamieniem. W polskiej historii było zaledwie kilku ludzi na tyle zdeterminowanych, obdarzonych tak jasnym widzeniem świata, że mogą być dzisiaj bohaterami narodowymi bez skazy.

Większość ma w sobie ciemną i jasną stronę przez konieczność dokonywania wyborów w sytuacjach z założenia niejasnych, dramatycznych. Łącznie z budzącymi dziś spory postaciami, jak Dmowski czy Piłsudski. To dotyczy także świętych, jak ojciec Maksymilian Kolbe, który z jednej strony, poświęcił się za człowieka w obozie koncentracyjnym, z drugiej – prowadził przed wojną antysemickie pismo. Kiedy się popatrzy na Zbigniewa Herberta, który przez lata był symbolem spiżowego sprzeciwu, i potem przeczyta się, co tam gadał na rozmowach z ubekami, to się okaże, że ikony nie istnieją”.

Trudno się nie oburzyć, gdy czyta się, jak Agnieszka Holland porównuje swego ojca – stalinowskiego fanatyka, niszczącego ludzi, z postaciami ucieleśniającymi bezgraniczną miłość do swych bliźnich jak św. Maksymilian Kolbe. Jakże oburzająca jest próba wybielenia stalinowca Hollanda poprzez nikczemne oczernianie Zbigniewa Herberta, poety, który wolał głodować w dobie stalinizmu, niż iść na najmniejszy nawet ukłon wobec reżimu.

Holland próbowała usprawiedliwić stalinowskie zaangażowanie swoich rodziców również poprzez staranne obrzucanie błotem II Rzeczypospolitej, przedstawianie jej w potwornie przyczerniony sposób. Oto jak wygląda kreślona przez Holland ponura wizja II RP: „Problem zaangażowania części pokolenia moich rodziców w komunizm jest tak złożony, że powinniśmy o tym zrobić całą rozmowę. Miało na to wpływ i uwiedzenie ideą sprawiedliwości społecznej, i rozczarowanie Polską okresu międzywojennego, która nie stała się ojczyzną szklanych domów. Demokracja była kulawa, rosły autorytaryzm i nieudolność rządzących, a z drugiej strony, pojawiło się wykluczenie inaczej myślących, prześladowanie mniejszości. Młodzież pochodzenia żydowskiego na co dzień była prześladowana i odtrącona (pałowanie, getta ławkowe, numerus clausus, ekscesy Młodzieży Wszechpolskiej). Nic dziwnego, że szukali miejsca w szeregach partii, która głosiła równość wszystkich ras i dawała wykluczonym poczucie wspólnoty”.

II Rzeczpospolita ze wszystkimi swoimi błędami i ograniczeniami była i tak prawdziwą oazą demokracji na tle sowieckiej krainy gułagów i wielkich czystek. Tylko ogromna ślepota i zacietrzewienie mogły decydować o wybraniu stalinowskiej Rosji kosztem Polski. Dodajmy, że to optowanie na rzecz Związku Sowieckiego za każdym razem oznaczało równoczesną zdradę Polski, wejście na drogę czerwonej Targowicy.

Wbrew kłamliwym tłumaczeniom Agnieszki Holland nie ma żadnego usprawiedliwienia dla wieloletniego związania się jej ojca ze stalinizmem i szkodzenia przezeń tym wszystkim, których uważał za wrogów systemu. Pamiętać trzeba jednak, że sam Henryk Holland w końcu zapłacił bardzo wysoką cenę za swój prokomunistyczny wybór.


Kulisy śmierci H. Hollanda


W 1954 r. Holland przeszedł błyskawiczną ewolucję poglądów od skrajnego dogmatyzmu do rewizjonizmu. W następnych latach, w czasie zajadłego konfliktu między frakcjami wewnątrzpartyjnymi „Żydów” (puławian) i „chamów” (natolińczyków) przyłączył się oczywiście do frakcji puławian. Przyjaźnił się z czołowymi przywódcami puławian, m.in. z L. Kasmanem, A. Starewiczem, A. Alsterem, J. Finkelszteinem, R. Zambrowskim. 12 listopada 1961 r. doszło do spotkania H. Hollanda z korespondentem francuskiego „Le Monde” Jeanem Wetzem i jego żoną. Zapoczątkowało ono ciąg wydarzeń, który doprowadził do tragicznej śmierci H. Hollanda. Podczas spotkania, które odbyło się w mieszkaniu Wetzów, Holland ujawnił zasłyszane od jednego z działaczy partyjnych rewelacje Nikity Siergiejewicza Chruszczowa o okolicznościach śmierci Stalina i obalenia Berii. Holland popełnił ogromną nieostrożność, ponieważ mieszkanie Wetzów, w którym odbywała się rozmowa, było dobrze „zabezpieczone radiofonicznie” z pomocą podsłuchu urządzonego przez MSW. Po ogłoszeniu przez Wetza w „Le Monde” rewelacji zasłyszanych od Hollanda, Władysław Gomułka wpadł w straszliwą irytację, podsycaną przez sugestie moczarowców nieznoszących puławian. Gomułkę rozwścieczyła groźba zarzutów z Moskwy, że z Polski wyciekają na Zachód komunistyczne tajemnice, takie jak wspomniane zwierzenia Chruszczowa na XXII Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego o okolicznościach obalenia Berii. W rezultacie śledztwa podjętego przez MSW 19 grudnia 1961 r. aresztowano Hollanda. Holland nie ukrywał faktów i złożył obszerne zeznanie. Nie spodziewał się sankcji prokuratorskiej, myślał, że może go spotkać tylko kara partyjna za niedyskrecję. Tym bardziej wstrząsnęła nim wiadomość, że może grozić mu co najmniej 5 lat więzienia na podstawie drakońskiego dekretu o stanie wojennym. W takich warunkach doszło 21 grudnia 1961 r. do samobójczego skoku Hollanda z okna jego mieszkania podczas rewizji prowadzonej przez SB. Przez wiele lat toczyły się spory wokół kulisów śmierci Hollanda. Niektórzy autorzy, tak jak np. Jerzy Eisler, głosili sugestie o zamordowaniu Hollanda. Badacz IPN Krzysztof Persak jednoznacznie przekreślił domniemania, w oparciu o materiały MSW, do których dotarł. Wskazał na złożone przyczyny samobójstwa Hollanda. W opinii Persaka (op. cit., s. 257): „Niewykluczone, że Holland poczuł się w pewnym sensie zdradzony przez kierownictwo partii, za której lojalnego członka nadal się uważał. Jego zachowanie w śledztwie było przejawem dyscypliny partyjnej, a mimo to został wydany w ręce aparatu bezpieczeństwa. Zapewne takie potraktowanie boleśnie ubodło też jego ambicję. Był egocentrykiem, zdaje się, ze skłonnością do narcyzmu. To, że z nim, starym komunistą i znanym publicystą partyjnym, postąpiono jak ze zwykłym obywatelem, musiało godzić w jego wysokie poczucie własnej wartości.

Aresztowanie i zarzut z art. 7 Małego Kodeksu Karnego oznaczały cios w plany życiowe Hollanda, który w 1962 r. miał wyjechać na atrakcyjne 6-miesięczne stypendium Fundacji Forda. Wszystko to miało teraz zostać przekreślone. Do tego doszła trudna sytuacja osobista po rozwodzie z I. Rybczyńską, poczucie osamotnienia i nasilenie choroby nerek”.


Początki kariery A. Holland


Samobójcza śmierć ojca musiała wycisnąć wielkie piętno na świadomości Agnieszki Holland. Można i trzeba docenić siłę jej przeżyć. Nie może to jednak oznaczać aprobaty dla bezkrytycznego wybielania przez nią ojca, który przez wiele lat był bezdusznym, zajadłym stalinowcem. Trudno pogodzić się również z jej atakami na Kościół, polskość i patriotyzm, które wcześniej już były atakowane przez jej ojca, począwszy od jego udziału w środowisku KPP – partii zdrady narodowej.

Początki kariery filmowej A. Holland przypadły na lata 70. – czas rozwoju tzw. kina moralnego niepokoju. Zrealizowała wówczas m.in. takie filmy jak: „Aktorzy prowincjonalni”, „Gorączka” i „Kobieta samotna”. Była cały czas ogromnie lansowana przez Andrzeja Wajdę. Już w latach 70. zaznaczył się w twórczości filmowej Holland bardzo silnie akcentowany feminizm, zwłaszcza w telewizyjnym filmie „Coś za coś” (1977 r.). Bohaterka filmu, pani docent, rezygnuje z posiadania dzieci, bo chce zrobić karierę.

W momencie wprowadzenia stanu wojennego, 13 grudnia 1981 r., Holland przebywała na Zachodzie. Zdecydowała się tam pozostać na stałe, co otworzyło nowy rozdział w jej karierze filmowej. Bardzo silnie została ona zdominowana przez komercyjność, dążenie do sukcesu kasowego za wszelką cenę, nawet z ewidentną szkodą dla prawdy. Nader często Holland dawała przy tym wyraz relatywizmowi, zacieraniu jasnych, precyzyjnych granic między dobrem a złem.

Zajadła niechęć do Kościoła katolickiego

W wypowiedziach, działaniach i twórczości Agnieszki Holland wciąż zaznaczała się wyraźna niechęć do religii, a w szczególności do Kościoła katolickiego. Jak pisała o niej Małgorzata Sadowska w tekście „Agnieszka Holland nie chodzi do kościoła” („Przekrój” z 30 listopada 2006 r.): „Dorastała w ateistycznym domu (rodzice byli komunistami), pod wielkim wpływem mamy, która wiarę w życie pozagrobowe uważała za dowód słabości człowieka, który nie jest w stanie udźwignąć tragiczności swojej kondycji. Zaś od ojca pochodzącego z zasymilowanej żydowskiej rodziny, jak sama mówi, „żydowskiego dziedzictwa nie dostała w ogóle””.

Nigdy nie miała żalu do rodziców, że nie wprowadzili jej w metafizyczną stronę świata. „Mama wyposażyła mnie w system wartości na tyle spójny, atrakcyjny i szlachetny, że zawsze czułam, że mam silny kościec moralny czy życiowy. To była baza, dzięki której mogłam dokonywać później wolnych wyborów. Tymczasem w katolicyzmie, w jego często bezmyślnej obrzędowości, jest pewien rodzaj ułatwienia. Człowiek czuje się zwolniony z zadawania sobie pytań o sens własnego działania. Szczególnie w polskim Kościele koncepcja wolnej woli jest nieustająco kwestionowana przez praktykę (…)”. Agnieszka Holland bardzo krytycznie przygląda się polskiemu wydaniu katolicyzmu. Jest przekonana, że przez słabość naszej „amatorskiej” wciąż demokracji Polacy są bardziej podatni na „szantaż religijnych wartości”. Polityków, którzy posługują się katolicyzmem jako maczugą, nazywa – parafrazując premiera Kaczyńskiego – „”łże-chrześcijanami”. (…) A fakt, że w Polsce bardzo wielu księży, biskupów czy instytucji związanych z Kościołem, jak Radio Maryja, używa antysemityzmu jako broni religijno-politycznej, świadczy właśnie o „łże-chrześcijaństwie””.

Usprawiedliwiając swe skrajne uprzedzenia do Kościoła katolickiego, A. Holland głosi, że jakoby została przez Kościół „odtrącona”, twierdząc: „Księża, z którymi miałam do czynienia, nie chcieli mnie do Kościoła przyjąć. Nie wiem, czy ze strachu, że mogą mieć kłopoty, bo nie jestem pełnoletnia, czy dlatego – a w jednym wypadku na pewno dlatego – że byli antysemitami. Uważali, że skoro mój ojciec był Żydem, wyklucza mnie to z katolickiej wspólnoty”.

W swych wypowiedziach wielokrotnie atakowała katolicyzm, szczególnie mocno krytykując „polski katolicyzm”. W wywiadzie dla „Tygodnika Kulturalnego” z 23 lipca 1989 r. twierdziła, że „polska literatura (…) zawsze grzeszyła (…) katolicko-patriotyczną sztywnością”. W wywiadzie dla „Super Expressu” z 23-24 września 1995 r. wyznała: „Nie mam specjalnych sympatii ani dla katolicyzmu, ani dla Kościoła, ani tym bardziej dla kleru”.

W innym wywiadzie – dla „Wysokich Obcasów” z 23 grudnia 2006 r. zarzucała, że „polski katolicyzm był zawsze filozoficznie szalenie płytki, patriotyczno-polityczny, a nie teologiczny czy mistyczny”. W tymże 2006 r. demonstracyjnie dała szczególny wyraz swej wrogości do Kościoła poprzez sfotografowanie się w koszulce z napisem „Nie chodzę do kościoła”. „I trzeba przyznać, że to hasło doskonale na niej leżało” – komentowała dziennikarka „Przekroju” (nr z 30 listopada 2006 roku). Należała do osób najaktywniej atakujących słynny film Mela Gibsona „Pasja” za rzekomy antysemityzm.

Antykatolickie fobie Agnieszki Holland znalazły bardzo wyraźne odzwierciedlenie w jej twórczości filmowej. Począwszy od filmu „Zabić księdza” (1988 r.), gdzie świadomie zdeformowała postać księdza Jerzego Popiełuszki i wyraźnie upiększyła postać jego esbeckiego mordercy. W filmie „Trzeci cud” (1992 r.) ukazała postać wątpiącego księdza. Zarówno w tym filmie, jak i w innych (m.in. „Julia wraca do domu”) Holland starała się upowszechniać ideologię New Age, służącą zastępowaniu religii przez wypełnianie przestrzeni duchowej i religijnej w społeczeństwach opisami zjawisk paranormalnych, rzekomych świeckich cudotwórcach, etc. W bretońskim domu A. Holland można znaleźć obrzędowe meksykańskie figurki i laleczki wudu – „o ich niebezpiecznej mocy Holland miała się ponoć osobiście przekonać” – pisała dziennikarka „Przekroju” (nr z 30 listopada 2006 roku).

Stosunek Holland do duchowieństwa dobrze ilustruje stwierdzenie, które wymknęło się jej w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z 25-26 listopada 2006 r.: „Interesują mnie ludzie dokonujący ekstremalnych wyborów życiowych. Terroryści, księża”. Zestawienie obok siebie terrorystów i księży jako „ekstremistów” to kolejny dość szczególny produkt mentalności Agnieszki Holland.


Współczucie dla mordercy z SB


Ateistka A. Holland, pełna niechęci do katolicyzmu, bez skrupułów sięgnęła po temat heroicznej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, głównie dla celów komercyjnych. Celów bardzo wyraźnie odciskających swe piętno na twórczości filmowej A. Holland, w szczególności na jej filmach kręconych po pozostaniu na Zachodzie w grudniu 1981 roku. Przy tym nastawieniu A. Holland na komercję, nie mówiąc o jej zajadłej niechęci do Kościoła, nieważne były prawdziwe fakty o męczeństwie słynnego katolickiego księdza. W recenzji poświęconej filmowi Holland „Zabić księdza” Maciej Pawlicki pisał: „Centralną postacią filmu jest nie ofiara, ale kat, nie ksiądz Popiełuszko, ale jego zabójca, kapitan Piotrowski. Historia opowiedziana zostaje z jego punktu widzenia, przez jego decyzje i jego działania” (por. recenzja M. Pawlickiego „Zabić znaczy przegrać”, „Tygodnik Kulturalny” z 26 lutego 1992 roku).

Stefan Mucha w recenzji w tygodniku „Ład” (12 listopada 1989 r.), przedrukowanej z drugoobiegowego pisma młodych katolików „Nowa” (nr 5-6 z 1989 r.), również dał wyraz swemu bardzo krytycznemu stosunkowi do filmu „Zabić księdza”, pisząc m.in.: „Niestety, film nie podobał mi się od początku do końca. Raził, drażnił i denerwował, po prostu rozczarował. (…) Agnieszka Holland twierdzi, że po skończeniu filmu była bardzo zmęczona odpowiedzialnością przed wszystkimi: Watykanem, Polakami, księżmi, producentami i dystrybutorami. Skoro więc czuła się przede mną, jako Polakiem, odpowiedzialna, to mam prawo uważać, że lepiej, gdyby tego filmu nie zrobiła”.

Maciej Pawlicki w cytowanej już recenzji z filmu „Zabić księdza” tak konkludował, komentując skutki współpracy Holland z komercyjnymi producentami zachodnimi: „(…) Wyraźnie widać, że Holland wielokrotnie iść musiała na kompromisy, które niekiedy niebezpiecznie zbliżają się do granicy dobrego smaku”.

Ta skłonność do ciągłych wielkich kompromisów z komercją cechuje ciągle filmy Holland, choćby jej najbardziej okrzyczany film „Europa, Europa”, tworzony wyraźnie według różnych uproszczonych stereotypów. Obok ciekawej postaci głównego bohatera Szymona Perela, młodego Żyda ratującego się dzięki udawaniu Niemca i działającego w Hitlerjugend, obserwujemy obraz młodego Polaka – „antysemity”, który płaci w końcu śmiercią za swą antysemicką zajadłość i obraz dobrego Niemca. W „Przeglądzie Tygodniowym” z 29 marca 1992 r. komentowano film „Europa, Europa” jako kolejny dowód na to, że Agnieszka Holland „(…) idzie na bardzo poważne kompromisy z koniunkturalnie reagującym tzw. widzem masowym (…)”.

Komercyjne względy maksymalnie oddziaływały również na późniejsze filmy A. Holland. Nader typowy pod tym względem był jej głośny obraz „Kopia mistrza” (o Beethovenie). To maksymalny skok w komercję na użytek amerykańskiego widza.


Druga część artykułu ukaże się

we wtorek, 17 kwietnia.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl