Nie mogliśmy pytać o losy ojca

Z Grzegorzem Hofmanem, prezesem zarządu Stowarzyszenia Rodzina
Katyńska w Warszawie, synem por. rez. Leona Hofmana, jeńca Starobielska,
zamordowanego w Charkowie w 1940 roku, rozmawia Piotr
Czartoryski-Sziler

Czym zajmował się Pański ojciec do września 1939 roku, zanim został
zmobilizowany?

– Ojciec urodził się w 1904 roku w Kraszewicach,
gdzie też dorastał. W 1920 r., w czasie wojny polsko-bolszewickiej, zgłosił się
do Armii Ochotniczej generała Hallera i został przydzielony do 16. baonu
saperów. Po roku służby został z niej zwolniony i zapisał się na kurs
nauczycielski, na którym poznał moją mamę Zofię Majer z Piotrkowa
Trybunalskiego. Od stycznia 1922 roku tato pracował jako nauczyciel w szkole
powszechnej w Kościelnej Wsi niedaleko Kalisza. To był czas upojenia wolnością
Polski, zapału, by nieść młodzieży kaganek oświaty. Także tato traktował
nauczycielstwo jako misję. Po ślubie w Błaszkach w 1923 roku oboje rodzice
zaczęli pracę w szkole powszechnej w Opatówku, a dwa lata później zostali
przeniesieni do szkoły w Chełmcach. Tam w 1928 roku urodziła się moja siostra
Baśka, a ja przyszedłem na świat dwa lata później w Kaliszu. W 1930 roku ojciec
ukończył państwowy wyższy kurs nauczycielski w Warszawie i po roku został
przeniesiony do siedmioklasowej szkoły im. Juliusza Słowackiego w Kaliszu. W
1932 roku cała nasza rodzina się tam przeprowadziła, bo również mama dostała
przeniesienie do tamtejszej siedmioklasowej szkoły nr 5 im. E. Repphana.

Długo przebywaliście w Kaliszu?
– Do lata 1938 roku.
Mieszkaliśmy w domu z ogrodem przy ul. Wąskiej 25. Mieszkanie na parterze było
duże, wygodne, ładnie urządzone, mieliśmy stare, gustowne meble przywiezione z
Kraszewic z rodzinnego domu babci Marianny. Rodzice mieli w Kaliszu wielu
znajomych, byli cenieni i lubiani. W mieście tym i w jego okolicy mieszkali
bracia ojca ze swoimi rodzinami, częste były więc spotkania rodzinne. W roku
szkolnym 1934/1935 po ukończeniu studiów w Państwowym Instytucie Pedagogiki
Specjalnej w Warszawie ojciec złożył pomyślnie egzaminy i otrzymał dyplom
nauczyciela szkoły specjalnej dla upośledzonych umysłowo. Oprócz kursów i
studiów nauczycielskich odbywał także szkolenia wojskowe. W 1929 roku ukończył
kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty w Śremie. Odtąd w kolejnych latach od
1931 do 1934 roku powoływany był na kursy wojskowe w 29. Pułku Strzelców
Kaniowskich. 1 października 1933 roku ojciec otrzymał patent oficerski ze
stopniem podporucznika rezerwy w korpusie oficerów ze starszeństwem od 1
września 1929 roku, podpisany przez ministra spraw wojskowych Józefa
Piłsudskiego. W 1934 roku dowódca 29. Pułku Strzelców Kaniowskich przedstawił
wniosek awansowy dla podporucznika rezerwy Leona Hofmana, absolwenta cyklu
kursów dla dowódców kompanii, z propozycją awansu do stopnia porucznika.

Mimo wielu zajęć zawodowych i społecznych ojciec na pewno znajdował
czas dla rodziny. Jak wyglądały wolne chwile w domu?
– Ojciec uczył
nas jazdy na rowerze, na łyżwach, pływania, często zabierał ze sobą na kajak.
Latem 1938 roku wyjechaliśmy wszyscy pociągiem z Kalisza na wakacje nad morze.
Pamiętam, że Gdańsk był cały obwieszony flagami hitlerowskich Niemiec. Byliśmy
dwa dni w Gdyni, zwiedziliśmy miasto, port pasażerski i weszliśmy na pokład
przycumowanego przy Dworcu Morskim polskiego transatlantyku „Pułaski”, po którym
oprowadził nas pierwszy oficer – cioteczny brat ojca Tadeusz Dybek. W czasie
wojny wuj został kapitanem statku „Kromań”, pisał o nim Arkady Fiedler w znanej
książce „Dziękuję ci, kapitanie”. Z Gdyni udaliśmy się do Jastarni, gdzie
zamieszkaliśmy w domu rybackim. To były wspaniałe rodzinne wczasy… plażowanie,
spacery, wycieczki. Pamiętam też na Boże Narodzenie wspólne strojenie choinki,
wyjazdy na wakacje do Żernik. Tato był człowiekiem bardzo dobrym, kochającym
nas, cenionym przez innych ludzi.

Kolejne przenosiny, tym razem do Warszawy – znów wynikały z pracy
rodziców?

– Tak. 1 września 1938 roku tato został przeniesiony do
Szkoły Specjalnej nr 6 w Warszawie, a mama do Szkoły Powszechnej nr 192 im.
Adama Asnyka. Sąsiadowała ona ze Szkołą Powszechną nr 126 im. Józefy Joteyko,
gdzie moja siostra Baśka podjęła naukę w klasie czwartej, a ja w drugiej.
Zamieszkaliśmy przy ulicy Siedleckiej 37 w trzypokojowym mieszkaniu na piętrze
domu z ogrodem. Naprzeciwko znajdowała się bazylika Najświętszego Serca
Jezusowego. Stąd „do Warszawy” albo – jak się mówiło: „do miasta” lub „za Wisłę”
– można było jechać tramwajem. Rodzice często udawali się więc „do miasta”, żeby
pospacerować po Nowym Świecie, wejść do kawiarni, pójść do teatru, zobaczyć, jak
tańczy Loda Halama, lub posłuchać, jak śpiewa Jan Kiepura. Pokazywali nam
Warszawę, byliśmy razem w Zamku Królewskim, Belwederze, Muzeum Narodowym,
Zachęcie, Teatrze Dzieci Warszawy, cyrku braci Staniewskich, w Łazienkach, w
Ogrodzie Saskim, widzieliśmy defiladę wojskową przed Grobem Nieznanego Żołnierza
i pokazy lotnicze na Okęciu. W Warszawie zawieraliśmy nowe znajomości i
„odkrywaliśmy” starych znajomych z Kalisza, którzy podobnie jak my zamieszkali w
stolicy, np. państwo Bytnarowie z synem Jankiem, późniejszym „Rudym”.

Szczęśliwe życie Pana rodziny przerwała nagle wojna…

Po wakacjach 1939 roku, w ostatnich dniach sierpnia, byliśmy znów wszyscy razem
w domu. Wraz z siostrą wróciliśmy z kolonii letnich w Radości pod Warszawą, mama
z kursu nauczycielskiego w Zakopanem, a ojciec z ćwiczeń wojskowych w
Białymstoku – awansowany do stopnia porucznika rezerwy. 1 września 1939 roku
rozpoczęła się wojna. Ojciec został wezwany kartą mobilizacyjną na 4 września do
Grodna, do 29. Dywizji Piechoty. Pamiętam, kiedy żegnaliśmy się z nim przed
domem. Zostaliśmy sami w Warszawie, w której narastała panika, że już Niemcy
podchodzą i trzeba uciekać. 6 września późnym wieczorem opuściliśmy nasze
mieszkanie i wynajętym samochodem wraz z właścicielką domu panią Janiną i jej
dziećmi Danusią i Adamem wyjechaliśmy do jej siostry do Siedlec. Do domu
wróciliśmy w połowie października, kiedy okazało się, że w Siedlcach wcale nie
jest bezpieczniej.

W jakich okolicznościach Pański ojciec dostał się do niewoli
sowieckiej?

– W Grodnie został utworzony tzw. ośrodek zapasowy, w
którego skład wszedł pułk mojego ojca. Na skutek działań wojskowych został
przerzucony do Lwowa, który był otoczony z jednej strony przez Niemców, a z
drugiej przez Rosjan. Gdy ci ostatni wkroczyli do miasta, pojmali naszych
oficerów i na piechotę popędzili ich do Tarnopola. Pierwszą wiadomość od ojca
mama otrzymała jeszcze przed zimą 1939 roku. Kartki wyrwane z notesu, zapisane
ołówkiem, przekazane przez ojca pod Tarnopolem, przynieśli kolejarze.
Twierdzili, że namawiali ojca do ucieczki z nimi, ale odmówił. Na kartkach
opisał kapitulację Lwowa, wzięcie przez Sowietów 1500 oficerów, trzydniowy marsz
o głodzie pod eskortą aż do Tarnopola. Wyrażał troskę o nas i nadzieję, że
prędko wróci.

To były jedyne wiadomości, jakie od niego
otrzymaliście?
– W styczniu 1940 roku dotarła do nas pierwsza kartka
pocztowa od ojca datowana 28 listopada 1939 roku w Starobielsku. Ojciec pisał
m.in.: „Jestem zdrów. Tadzio jest również na terenie Rosji. Są tu znajomi z
Kalisza – doktor Gruner, mecenas Jarosz i inni. Piszcie dużo. Wrócę zdrów,
bądźcie pewni, czekajcie! Basieńko i Grzesiu, bądźcie pociechą dla Mamusi.
Całuję Cię i kocham. Bądź zdrowa Zośko”. Mama wysłała wtedy szybko telegram do
ojca na adres podany na karcie: „Jesteśmy zdrowi. Wszystko w porządku”. Wysłała
też paczkę z ciepłą bielizną, odzieżą, ze smalcem w blaszanym pudełku i z
papierosami oraz napisany razem rodzinny list. W końcu stycznia przyszła od ojca
druga kartka pocztowa z datą 4 grudnia 1939 roku. Trzecią pisaną 9 marca 1940
roku otrzymaliśmy w kwietniu. Ojciec zapełnił ją drobnym, wyraźnym pismem.
Napisał, że jest szczęśliwy, bo otrzymał od nas list, że jest zdrów i wróci.
Pisał m.in.: „Wszyscy tu jesteśmy jak najlepszej myśli. Mam dobrych i miłych
kolegów. List do każdego z nas jest listem do wszystkich”. Pozdrawiał całą
rodzinę: swoją mamę, braci, pamiętał o moich imieninach, przesyłał ucałowania
dla mnie i Basi, a do mamy napisał: „Zosieńko moja, wytrwaj kochana, wierz, że
znów wszystko będzie dobrze. Zachowaj siebie, dzieci w zdrowiu, oszczędzaj swe
siły Zosik, nie myśl, nie przewiduj, uwierz, że to już niedługo. Pędź od siebie
każde zwątpienie, do góry główkę, bądź silna, pewna siebie. Całuję Cię mocno i
kocham Zosik. Bądź zdrowa, Zochno, jestem z Tobą…”. Ta karta była ostatnią,
mama często ją czytała.

W kwietniu 1943 roku Niemcy rozpowszechnili komunikat o odkryciu
masowych grobów oficerów polskich w Katyniu. To musiał być grom z jasnego
nieba?
– Komunikat wstrząsnął nami. Na drukowanych przez okupacyjny
„Nowy Kurier Warszawski” listach ofiar zbrodni sowieckiej w Katyniu rozpoznanych
podczas ekshumacji nie znaleźliśmy ani ojca, ani stryja Tadeusza. Pozostała
słaba nadzieja, że może gdzieś żyją i jeszcze będzie od nich jakaś wiadomość.
Niestety, żadnej już nie otrzymaliśmy. W styczniu 1945 roku Niemcy zostali
wyparci z Warszawy i front szybko się oddalał. Cieszyliśmy się, że udało się nam
przeżyć wojnę, pragnęliśmy jedynie, żeby tato wrócił. Z roku na rok nadzieja na
jego powrót jednak słabła… Były to dla nas ciężkie lata, brakowało żywności,
ubrań, czasem bardziej niż w latach wojny. Kiedy nastały nowe porządki, okazało
się, że oficjalnie nie można pytać o losy ojca, oficera Wojska Polskiego…

Nie dość, że żyliście bez ojca, to komuniści oczekiwali jeszcze, że
wymażecie pamięć o nim…

– Pierwsze wiadomości na temat Katynia w
prasie polskiej były zakłamane, dyktowane interesami komunistów, którzy wmawiali
wszystkim, że to zbrodnia niemiecka. O Starobielsku wtedy jeszcze się nie
mówiło. W 1967 roku mama zwróciła się do Sądu Powiatowego w Warszawie o uznanie
taty za zmarłego. 13 maja 1968 roku Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi uznał go za
zmarłego i wyznaczył datę zgonu na 9 maja 1945 roku na godz. 24.00. Wpisywano ją
wszystkim tym, którzy zginęli bez wieści. Do dzisiaj ta sprawa jest
nieuporządkowana.

Nic się nie zmieniło po roku 1990, kiedy Rosjanie udostępnili listy
wywozowe jeńców?

– Faktycznie, dzięki listom wywozowym mogliśmy
ustalić prawdopodobną datę rozstrzelania polskich oficerów z dokładnością do
jednego dnia. W przypadku Starobielska było to jednak niemożliwe, bo ze
Starobielska do Charkowa nie ma list wywozowych. Jest tylko alfabetyczna lista
jeńców osadzonych w Starobielsku, na której figuruje mój ojciec. W Charkowie
Rosjanie chcąc zatrzeć ślady, zapełniali wapnem doły ze zwłokami polskich
oficerów. Później zaś przewiercali groby świdrami, podobno o średnicy 80 cm,
które wymieszały kości. Podczas ekshumacji w latach 90. nie znaleziono żadnych
przedmiotów należących do ojca. Do dzisiaj nie ustaliłem daty jego śmierci… W
związku z 70. rocznicą mordu katyńskiego odrodziła się nadzieja, że Rosjanie
ujawnią nam jeszcze jakieś dokumenty. Jak pokazuje smutna rzeczywistość, była
ona jednak nieuzasadniona…

Dziękuję Panu za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl