Liga Mistrzów. Real na luzie, Legia bez kompromitacji
Porażka z Realem, choć wysoka, może napawać optymizmem, bo nie musieliśmy znowu wstydzić się za poziom gry tych, którzy reprezentują Polskę w wielkim piłkarskim świecie. Do Królewskich nigdy raczej nie dobijemy, ale jeśli Legia będzie prezentować się z takim zaangażowaniem w każdym meczu, to kibice nie powinni mieć jej tego za złe.
Legioniści na Estadio Santiago Bernabeu pokazali coś, czego wcześniej mogliśmy od nich jedynie oczekiwać – zaangażowanie. Piłkarze z Warszawy chcieli grać w piłkę – co wcześniej nie było tak oczywiste – i sprawiało im to radość.
Wypowiedzi Miroslava Radovicia o tym, że Legia nie ma nic do stracenia, większość brała pewnie z przymrużeniem oka. Nic dziwnego, jeśli zanotowało się absolutny blamaż z Borussią Dortmund (0:6), a i w lidze idzie nieciekawie. Zawodnicy, wychodząc na boisko, mogli mieć w głowach, że zostaną przez Real po prostu zmiażdżeni. I pewnie gdyby Królewscy grali na maksymalnym poziomie koncentracji, tak właśnie by było.
Niemniej jednak porażka 1:5 w tym przypadku nie boli aż tak, jak bolałaby w przy braku zaangażowania. To właśnie takie nastawienie – gra z pasją i chęć pokazania się z dobrej strony mimo wszelkich przeciwności – sprawia, że kibice mogą wybaczyć wysokie porażki czy wpadki.
W pewnym sensie można nawet poczuć niedosyt, bo radość z prowadzenia 1:0 na tak gorącym terenie, jeśli nieco lepiej przymierzyłby Vadis Odjidja-Ofoe, byłaby jeszcze większa. Z drugiej strony Real to jednak triumfator poprzedniej edycji Ligi Mistrzów i jeden z najlepszych klubowych zespołów na świecie, więc powinniśmy cieszyć się, że po meczu z takim przeciwnikiem znajdujemy plusy i jesteśmy umiarkowanie zadowoleni z tego, co zobaczyliśmy w wykonaniu mistrza Polski. Wynik pokazuje jednak przepaść, jaka dzieli te dwa światy i jakiej się już nie przeskoczy. Legia jest dostarczycielem punktów i pewnie zostanie tak do końca.
Radością napawa też nie sam styl, ale to, że po epizodzie z Besnikiem Hasim piłkarzom po prostu chce się grać. Jacek Magiera nie okazał się cudotwórcą, który od razu prowadzi warszawian od zwycięstwa do zwycięstwa. Zalicza też wpadki takie, jak ostatnie starcie z Pogonią (2:3), jednak poprawa widoczna jest gołym okiem.
Legia pokazała się z dobrej strony na tle piłkarzy światowego formatu i nie najadła się wstydu. Piłkarze będą mieli co wspominać. Teraz czas wrócić na ziemię i wziąć się za grę z podobną ambicją w rodzimej lidze, a być może nie będziemy musieli znów czekać dwadzieścia lat na kolejny taki mecz, jak ten z Królewskimi.
Sport.RIRM