Był arystokratą ducha

Z prof. Lidią Kozubek, jedną z najwybitniejszych polskich pianistek, wieloletnim profesorem Akademii Muzycznej w Warszawie, rozmawia Adam Kruczek.

Pani Profesor, śp. Wojciech Kilar to postać znana w Polsce i na świecie jako kompozytor znakomitych utworów muzyki poważnej i filmowej. Pani go poznała jeszcze w przededniu sławy.

– Po wojnie uczyliśmy się w tych samych szkołach muzycznych. Było to Państwowe Liceum Muzyczne, a potem Wyższa Szkoła Muzyczna w Katowicach. Wojtek uczył się w młodszej klasie, ale kontaktowaliśmy się dość często choćby z tego powodu, że studiowaliśmy w jednej klasie fortepianu u pani profesor Władysławy Markiewiczówny. A poza tym w tamtych czasach nie było takiego wielkiego podziału między klasami, wszyscy się znaliśmy i spotykaliśmy przy różnych okazjach koleżeńskich.

Jakim był kolegą w szkole i na studiach?

– Przede wszystkim Wojtek był bardzo lubiany. Odznaczał się nie tylko wysoką kulturą osobistą, zresztą pochodził z bardzo dobrej rodziny, jego mama była aktorką teatru katowickiego, a ojciec lekarzem, ale jeszcze czymś więcej, powiedziałabym, że miał w sobie coś z arystokratyzmu artystycznego czy duchowego. Był szlachetną osobą, którą chętnie wszędzie zapraszano jako miłego i interesującego rozmówcę i kolegę.

Czy w okresie studiów znane były kresowe korzenie Wojciecha Kilara, to, że musiał wraz z rodzicami opuścić ukochany Lwów?

– Tak, wiedzieliśmy, że jest lwowianinem i podziwialiśmy go za tę jego szlachetność, dobre wychowanie, takie polskie, a zarazem lwowskie. To pochodzenie ze Lwowa, jednego z głównych ośrodków kultury polskiej, było u niego widoczne. On jakby reprezentował tę wysoką polską kulturę. Myśmy go bardzo cenili i szanowali za to.

Jak wyglądało życie przyszłych muzyków na przełomie lat 40. i 50. ubiegłego wieku?

– Jako młodzi ludzie byliśmy wtedy niesłychanie zajęci. Ćwiczyliśmy na instrumencie przez wiele godzin dziennie. W szkole średniej mieliśmy normalne przedmioty, potem muzyczne, ciągle jakieś egzaminy. To bardzo nas absorbowało. Nie mieliśmy dużo czasu na dodatkowe zajęcia czy na zabawę. Czasami spotykaliśmy się w gronie bliskich osób, aby pograć w brydża. Naturalnie chodziliśmy wspólnie na koncerty do filharmonii, na przedstawienia teatralne. Studiowaliśmy z wielkim zaangażowaniem. Byliśmy pokoleniem, które przeżyło wojnę i cieszyło się z tego, że nareszcie możemy po polsku uczyć się i studiować. Z wielkim entuzjazmem przystępowaliśmy do tej pracy. Istniał wielki pęd do nauki. Ja na przykład miałam zamiar studiować fakultet po fakultecie.

Ze środowiska katowickiego wyrosło wielu wspaniałych polskich muzyków.

– To dzięki temu, że na Śląsku mieliśmy naprawdę wspaniałych pedagogów. To byli w zasadzie pedagodzy jeszcze przedwojenni. W czasie wojny to środowisko uległo rozproszeniu, a potem po wojnie zaczęli wracać. Tak było na przykład z naszą panią profesor Markiewiczówną. Przed wojną była w Katowicach w konserwatorium, potem wyjechała do Krakowa. Podobne były losy pani prof. Wandy Chmielowskiej, prof. Bolesława Woytowicza i wielu innych. Dzięki nim nasze wykształcenie było na wysokim poziomie i rozwijało się we właściwym kierunku. Wyszło z tego środowiska wielu wybitnych i bardzo znanych muzyków, jak np. dyrygenci Tadeusz Strugała, Kazimierz Kord czy Józef Bok. Wielu muzyków studiujących w tamtych czasach w Katowicach zasiliło Filharmonię Narodową w Warszawie, kiedy Witold Rowicki zaczął tworzyć tę orkiestrę.

Czy po wyjeździe ze Śląska utrzymywała Pani znajomość z Wojciechem Kilarem?

– Po dyplomie prof. Markiewiczówna posłała mnie do Warszawy, do prof. Jana Ekiera, wybitnego pianisty i pedagoga, wielokrotnego jurora konkursów chopinowskich, i nasze kontakty stały się rzadsze. Ale kiedy tylko pojawiła się taka możliwość, np. w czasie Warszawskiej Jesieni czy gdy Wojtek był w Warszawie z okazji jakiegoś koncertu, to zawsze się widywaliśmy i z przyjemnością z nim rozmawiałam. Choć tych spotkań siłą rzeczy nie było zbyt wiele i czasami upłynęło między nimi dużo czasu, to jednak zawsze sprawiał wrażenie, jakbyśmy się dopiero co widzieli. Miał taki dar serdeczności w kontaktach ze znajomymi. Pamiętam, że w którejś z rozmów namawiałam go, żeby napisał koncert fortepianowy i okazało się, że on później napisał koncerty fortepianowe. Chciałam je zagrać, ale nie dotarłam do nut. Może jeszcze zainteresuję się tym.

Kiedy rozmawiała Pani z Wojciechem Kilarem po raz ostatni?

– Ostatni mój telefon do niego sprzed ponad roku związany był z gratulacjami z okazji 80-lecia jego urodzin i odznaczenia Orderem Orła Białego.

Jak przyjął uhonorowanie tym najwyższym polskim odznaczeniem?

– Co prawda nie było mnie przy dekoracji, ale gdy tylko wspomniałam o tym orderze, bardzo się ucieszył. To można było wyczuć. A potem odbyliśmy bardzo serdeczną i miłą rozmowę.

Czy Wojciech Kilar jako kompozytor miał swoich mistrzów, osobowości muzyczne, które wpłynęły na kształt jego twórczości?

– Myślę, że nie miał takich wielkich mistrzów, na których by się wzorował. On szedł swoją drogą. Wystarczyły mu te studia u prof. Woytowicza. Co prawda pani prof. Markiewiczówna też była kompozytorką, ale ona uczyła go głównie pianistyki, bo na studiach Wojtek był przede wszystkim pianistą. A potem jak się dostał do prof. Woytowicza, to zaczął studiować kompozycję.

Nie od razu Wojciech Kilar zaczął tworzyć muzykę, dzięki której jest dziś tak znany i rozpoznawalny.

– Miał okres fascynacji muzyką awangardową, ale potem wrócił do głównej linii tradycji muzycznej i dobrze zrobił, że nie został w tej awangardzie, bo ona się w końcu przeżyła i nie odniósłby w niej takiego sukcesu.

Jak Pani Profesor tłumaczy tak silną inspirację Wojciecha Kilara muzyką i kulturą ludową? Sam rodzinnych korzeni ludowych przecież nie miał?

– Myślę, że po prostu miał blisko na Podhale i często wyjeżdżał na wakacje do Zakopanego. Tam się spotykał z muzyką góralską. To są te naturalne sytuacje, z których artyści czerpią później inwencję do swojej twórczości. Nie wiem, czy inspirował się Chopinem, ale jakieś dalekie sugestie mogły mieć tu znaczenie. Wojtek w sposób bardzo naturalny przetwarzał wewnętrznie muzykę, którą poznawał i tworzył swoją. Wszystko to było jakoś zakotwiczone w jego duchowości i stąd czerpał inspiracje do pisania muzyki.

Mówiąc o duchowości, trudno nie zauważyć wielkiej roli, jaką w jego życiu i twórczości odgrywała wiara, kult Matki Bożej Częstochowskiej, Jasna Góra.

– Przypuszczam, że stało się tak również nieco pod wpływem żony Barbary, której jednak nie poznałam osobiście, ale wiem, że był do niej bardzo przywiązany, kochał ją i cenił. Myślę, że to jego głęboka duchowość pokierowała go do Jasnej Góry. Miał z ojcami paulinami coraz częstsze kontakty i coraz bardziej się do nich przywiązywał. Tam czuł się jak w domu – to był w zasadzie jego drugi dom. Tak głęboka religijność nieczęsto występuje u współczesnych kompozytorów i w ogóle u artystów. Pod tym względem był wyjątkiem.

Wojciech Kilar twierdził, że muzyka filmowa nie jest dla niego najważniejsza, ale to głównie dzięki niej zyskał światowy rozgłos.

– To, że bardziej cenił swoją muzykę symfoniczną, jest zrozumiałe, ale rzeczywiście dał nam dużo pięknej muzyki filmowej. Dzięki temu jego twórczość jest taka różnorodna i trafia do szerokiej publiczności. Myślę, że powinno się zrobić jakiś festiwal jego muzyki. Są kompozytorzy, którzy co roku mają swoje festiwale, więc warto pomyśleć nad festiwalem i jego muzyki. Należałoby mu się to, nieprawdaż?

Z pewnością. Dziękuję za rozmowę.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl