Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

Szczęść Boże!

Czy można mieć wszystko? To pytanie w dzisiejszej Polsce brzmi jak prowokacja. Owszem można mieć wolność wypowiedzi. Nowak i Kowalski mogą się wygadać, ponarzekać do woli, wyżalić, popłakać, a nawet rzucić ciężkie słowa pod adresem rządzących. I to w publicznej telewizji. Ale co z tego za korzyść? Biadolenie, choćby najbardziej rozpaczliwe i najmocniej uzasadnione tragiczną sytuacją wielu rodzin niczego nie zmieni. Dostaliśmy się w niewolę uzurpatorów, którzy opanowali do perfekcji sztukę zdobywania i utrzymywania władzy za pomocą narzędzi prawnych i propagandowych. Od dwudziestu lat na przemian ci sami rządzący robią to do czego się zobowiązali i biorą za to sowite wynagrodzenie. Nie są to obcy. Tak było i w przeszłości. To polska szlachta skapitulowała pod Uściem i dopuściła do szwedzkiego potopu. To polska arystokracja sprowadziła na ojczyznę kaduk, czyli wielką niemoc. Kaduk. Według słownika języka polskiego, który wydał w 1808r. Samuel Bogumił Linde, a obecnie books.google.com udostępnia ten rarytas wszystkim użytkownikom internetu, kaduk to 1) odumarłe dobra, czyli w obecnym rozumieniu mienie pozostawione bez spadkobiercy i przechodzące na własność lokalnych działaczy wiadomej partii, 2) choroba rzucająca, czyli padaczka, epilepsja – tu Linde podaje przykład „Gdy kaduk kogoś rzucił zrywano seymy, dlaczego choroba ta nazwana sejmowa, comitialis” i wreszcie trzecie znaczenie – kat, czart, bies, diabeł. To wiele wyjaśnia. Już w 1831 ówcześni Polacy szli na bagnety z wiarą, że „kto przeżyje wolnym będzie, kto umiera wolnym już”. Przekonanie, że sprzedawczykowstwo i narodowe zaprzaństwo magnatów, szlachty i części duchowieństwa doprowadziły do utraty naszej niepodległości przez wiele dziesiątków lat napędzało walkę klas, tak długo, aż ciotki rewolucji, Róża Luksemburg i Wanda Wasilewska – aby dać pierwszeństwo paniom – zatryumfowały na całego, pokazując tym Polakom, którym pozwoliły jakoś przeżyć, prawdziwe znaczenie socjalistycznego hasła „wolność, równość i braterstwo”.

Zdając sobie sprawę z ceny bolesnych nauk, których przeszłość i teraźniejszość nam nie szczędzą, starajmy się dotrzeć do przyczyn naszej głównej słabości, a więc sprzedawczykowstwa.

Rząd się wyżywi. To słyszeliśmy od samego klasyka, który reprezentował władzę rzucającą jednak jakieś większe kawałki ochłapów swoim poplecznikom. Dzisiaj różnorodność form wynagradzania za poparcie jest niewspółmiernie większa: tu gwarancje wygrania przetargu, tam korzystna ustawa lub przyjazna decyzja. W końcu nie wiadomo kto kim rządzi, kto zleca a kto wykonuje czyjeś życzenia, polecenia, zadania. Wszyscy są uwikłani w sieć wzajemnych zależności. Może i stąd wysokie sondażowe poparcie dla partii dającej taaakie niezwykłe możliwości, potrafiącej taak ładnie obiecać i ukochać. Wobec niezwykłych szans na szybki zarobek, wręcz porównywalnych z rozbiciem banku 138 razy w gdyńskim kasynie, dorośli ludzie lgną do obiecującej wszystko władzy jak nastolatki do jednorękiego bandyty. Emocje nie pozwalają przejrzeć na oczy. A wystarczy pomyśleć o realnych dochodach i porównać je z wysokością bieżących spłat kredytów, kosztach utrzymania, stałych opłatach i nagłych potrzebach, jak na przykład leczenie. Wszak obecnie tylko rząd się wyżywi i wyleczy. Na Florydzie, naturalnie.

Czy zatem opłaca się sprzedawać za bajki o szansach? Czy nie warto wrócić do korzeni własnej tożsamości narodowej? A tym samym do solidaryzmu społecznego, do lojalności w stosunku do współobywateli, do rzetelnej służby Ojczyźnie pojmowanej jako dobro wspólne. Jeżeli brakuje chęci wyrzeczenia się zła, służenia złej sprawie, ujawnienia złoczyńców, złapania złodzieja wspólnego dobra za rękę i oddania go w ręce wymiaru sprawiedliwości, jaki by on to nie był, to nie trzeba się dziwić, że życie w państwie, które w wyniku rozkradzenia ulega rozpadowi, staje się nie do zniesienia.

Waldemar Łysiak na str. 164 „Stulecia kłamców” (dostępnego także w internecie) w rozdziale pt. „Kłamstwo libertynizmu 2 – Relatywizm” podaje, że wspomniany wyżej Jerzy Urban zwie Polskę „(trzy kropki) państewkiem” i głosi otwarcie, że jego cel to „(trzy kropki) narodu polskiego”. Pomijając milczeniem pierwszy wulgaryzm godny filmów Lwa Rywina i jemu podobnych, warto zastąpić drugi wulgaryzm słowem zagranicznym, dzięki czemu będzie wiadomo, że klasyk polskiej lewicy osiągnął zamierzony cel. Oto od angielskiego słowa „slut” oznaczającego osobę niezbyt ciężkich obyczajów, pochodzi termin sluttification, mniej niż polski odpowiednik obciążony wulgarnością a przy tym używany w dyskusjach publicznych dotyczących przyczyn szerokiego zakresu patologii społecznej od promiskuityzmu niosącego choroby i socjopatie po korupcję wyniszczającą ekonomicznie i politycznie. Starych Polaków było stać na makaronizmy, my twórzmy anglicyzmy, skoro jest taka potrzeba. Tak więc slutyfikacja oznacza czynienie z kogoś człowieka o niskiej moralności, postępującego niemoralnie, zwykle dla osiągnięcia korzyści materialnej. Walkę z zapowiedzianą przez Urbana i osiągniętą przez jego przyjaciół slutyfikacją narodu polskiego musimy rozpocząć natychmiast i potraktować ją jako ostatnią dla nas wszystkich szansę narodowego istnienia między Odrą a Bugiem.

Z Panem Bogiem

dr Zbigniew Hałat

drukuj