Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski
Pobierz
Co z Brexitem?
Jednym z najważniejszych wydarzeń minionego tygodnia, które zelektryzowało polityków europejskich była decyzja brytyjskiego Sądu Najwyższego w sprawie Brexitu, czyli uruchomienia procedury wyjścia Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej z Unii Europejskiej. Przypomnę, że w czerwcu minionego roku Brytyjczycy w ogólnonarodowym referendum opowiedzieli się za opuszczeniem Unii Europejskiej. Brytyjska premier Theresa May zapowiedziała, że do końca marca tego roku formalnie notyfikuje decyzję o wyjściu z Unii. Jednakże wspomniany Sąd Najwyższy orzekł, że nie może tego uczynić bez zgody parlamentu brytyjskiego. Co warte odnotowania, Sąd uznał, że niekonieczna jest opinia parlamentów Szkocji, Irlandii Północnej i Walii. Zdaniem Sądu, od momentu kiedy Wielka Brytania przystąpiła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej prawodawstwo unijne „stało się źródłem prawa” Wielkiej Brytanii. Dlatego, jak orzekł Sąd, nie można usunąć unijnego prawodawstwa bez uzyskania zgody brytyjskiego ustawodawcy na uruchomienie artykułu 50 Traktatu z Lizbony. Artykuł ten dotyczy procedury wyjścia kraju członkowskiego z Unii. Natychmiast po ogłoszeniu wyroku Prokurator Generalny stwierdził, że rząd zastosuje się do orzeczenia Sądu, ale rzecznik rządu oświadczył, że decyzja Sądu Najwyższego nie wpłynie na plany rządu i nie przesunie daty uruchomienia procedury wyjścia.
Teoretycznie parlament brytyjski mógłby zablokować Brexit, ale nawet zwolennicy pozostania w Unii, np. labourzyści, zapowiadają, że uszanują wolę narodu i zagłosują za Brexitem. Premier Theresa May na konferencjach prasowych zaznacza, że negocjacje mogą być trudne i spodziewa się twardego Brexitu. Zapowiada, że jej kraj nie chce dalej być członkiem wspólnego rynku UE, ale chce mieć do niego jak największy dostęp. Przedstawiła też konkretny dwunastopunktowy plan wychodzenia z Unii. Zawarte zostały tam główne postulaty zwolenników Brexitu tzn. ograniczenie imigracji, odcięcie się od brukselskiej biurokracji, a przede wszystkim zaprzestanie płacenia ogromnej składki członkowskiej. Przed rokiem, według danych Komisji Europejskiej, Wielka Brytania wpłaciła do wspólnego budżetu blisko 21 miliardów euro. Oczywiście ma rabat w wysokości około sześciu miliardów euro i inne dochody, ale ta pierwsza suma nadal przemawia do wyobraźni Brytyjczyków. Zwolennicy Brexitu dzielili kwotę tę na miesiące, tygodnie, a nawet dni. Wynika z tego, że dziennie Wielka Brytania wpłaca ponad 56 milionów euro (240 milionów złotych dziennie). Bez wątpienia na członkostwie w Unii Europejskiej też korzysta, ale od lat pozostaje jednym z największych płatników netto. Obywatele Wielkiej Brytanii uznali jednak, że per saldo członkostwo im się nie opłaca.
Z unijnymi wyliczeniami generalnie jest duży kłopot. Na przykład Niemcy oficjalnie są największym płatnikiem netto do Unii Europejskiej, ale najwięcej funduszy z niej pozyskują. Jak powiedział mi jeden prominentny europoseł z Europejskiej Partii Ludowej, parę lat temu jego grupa zamówiła ekspertyzę zysków i strat członkostwa Niemiec w Unii Europejskiej, ale z uwzględnieniem korzyści niewymienianych przez Komisję Europejską. Okazało się, że kraj ten realnie za jedno euro wpłacone do budżetu Unii otrzymuje z powrotem niemal tyle samo, a dodatkowo jakie ma wpływy w Europie i możliwość kreowania polityki, nie tylko gospodarczej. Mówiłem już wielokrotnie, że wyjście Wielkiej Brytanii może stanowić dla Unii śmiertelne zagrożenie, tzn. doprowadzić do jej rozpadu. Premier Theresa May zapowiada, że nie jest to jej celem. Niebezpieczeństwo jednak istnieje, dlatego unijnym przywódcom z politycznego punktu widzenia zależy na swoistym ukaraniu Wielkiej Brytanii i pokazaniu, że opuszczenie Wspólnoty się nie opłaca i prowadzi do fatalnych skutków gospodarczych. Jednakże, jeśli efekt będzie odwrotny i Wielka Brytania widocznie na tym zyska, może znaleźć naśladowców. Tak twierdzi m.in. prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, który nie tylko sekundował Brexitowi, ale spodziewa się, że inne kraje pójdą drogą Wielkiej Brytanii. Najprawdopodobniej Stany Zjednoczone tradycyjnie wzmocnią współpracę z Wielką Brytanią, a na marginesie warto zauważyć, że premier Theresa May jest pierwszym szefem rządu oficjalnie zaproszonym przez Donalda Trumpa. Na razie jednak trzeba poczekać na decyzję brytyjskiego parlamentu.
prof. Mirosław Piotrowski, europoseł