Felieton „Spróbuj pomyśleć”: Ruchy kadrowe i polityczne


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Abdykacja Marszałka Sejmu Marka Jurka pociągnęła za sobą konieczność ponownego obsadzenia tej funkcji. Wprawia to w drżenie całą koalicję rządową, bo nominacja nowej osoby na takie stanowisko narusza chwiejną równowagę, powodując ruch kadrowy na całej przestrzeni – od samej góry do samego dołu.

Jeśli nowym marszałkiem zostałby, dajmy na to, minister Wassermann, to od razu trzeba by kogoś powołać na stanowisko ministra-koordynatora służb specjalnych. Na takie stanowisko byle kogo mianować nie można, tylko osobę z doświadczeniem. Sęk w tym, że osoby z doświadczeniem już zajmują inne stanowiska. Powiem więcej – wiele stanowisk zajmują tez osoby bez jakiegokolwiek doświadczenia, co zresztą „widać, słychać i czuć”. Zatem trzeba by osobę z doświadczeniem odwołać z dotychczas zajmowanego stanowiska, no i powołać na nie kogoś innego, kto przecież już jakieś stanowisko piastuje – i tak dalej.

A przecież ten ruch kadrowy nie dotyczy tylko samych zainteresowanych. Taki, dajmy na to, minister Wassermann, ma przecież swoich zaufanych współpracowników, których będzie chciał mieć przy sobie na stanowisku Marszałka Sejmu. Oznacza to, że współpracownicy marszałka Jurka będą musieli poszukać sobie nowych posad, a przecież nowy minister-koordynator służb specjalnych też będzie chciał na nowym stanowisku mieć przy sobie dawnych, zaufanych współpracowników – i tak dalej. Widzimy więc, że ruch kadrowy zapoczątkowany abdykacją jednego tylko Marka Jurka zatacza coraz szersze kręgi, naruszając delikatną równowagę wewnątrz koalicji.

A przecież na tym nie koniec, bo i w otoczeniu polityków też wystąpi potężny ruch kadrowy. Każdy z nich bowiem ma rodzinę, przyjaciół i przyjaciółki. Jedne rodziny będą szły w górę, o ich względy będą zabiegać różni znajomi, członkowie rodzin mogą dostać różne posady, albo – jeśli już do niczego się nie nadają – to miejsca w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Inne rodziny w tym samym czasie będą pogrążać się w smutku i osamotnieniu; nikt nie będzie do nich dzwonił, zaczną pojawiać się monity o konieczności spłaty kredytu bankowego – i tak dalej. Jedni przyjaciele dostaną koncesje na hurtownie spirytusu, a inni je stracą, a kto wie – może nawet zapoznają się z prokuratorem? Jedne przyjaciółki zaprenumerują sobie „Twój Styl”, albo jakieś inne czasopismo dla snobujących się nuworyszów i zaczną bywać na imprezach z udziałem telewizyjnych gwiazd, gangsterów i luksusowych dam, podczas gdy inne zaczną się zastanawiać, gdzie by tu dobrze ulokować oszczędności zgromadzone w okresie dobrego fartu – no i szukać sobie nowych przyjaciół.

Przypominam o tym wszystkim, bo wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy ze skutków abdykacji nawet jednego wysokiego dygnitarza. Tymczasem są one porównywalne z tak zwanym efektem motyla; motyl, dajmy na to, w Chinach poruszy skrzydłami. Wywołany tym ruchem niewielki powiew, łańcuchem kolejnych następstw, nad Pacyfikiem przerodzi się w tajfun, pustoszący zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Czasami ruch kadrowy wywołany nieoczekiwaną abdykacją jednego wysokiego dygnitarza staje się trudny do opanowania i wtedy nie ma innego wyjścia, jak ucieczka do przodu w postaci nowych wyborów. Czasami wystarcza tylko sama groźba nowych wyborów, żeby towarzystwo się opamiętało, przypominając sobie przysłowie, ze lepszy wróbel w garści, niż gołąb na sęku, ale czasami namiętności osiągają taki poziom, że wybory trzeba robić naprawdę.

Trudno powiedzieć, z jaka sytuacją mamy do czynienia obecnie. Osobiście najbardziej bym liczył na tych posłów, którzy pozaciągali kredyty. Świadomość konieczności ich spłacania przy ewentualnej utracie uposażenia poselskiego, znakomicie sprzyja gwałtownym przypływom poczucia odpowiedzialności za Polskę i w ogóle – postawie obywatelskiej. Okazuje się, że koalicja może przetrwać dzięki skłonności do zaciągania pożyczek. Może nie jest to powód specjalnie chwalebny, ale nie ma co grymasić; jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Dobra psu i mucha.

Może się jednak okazać, że impulsy towarzyszące ruchom kadrowym okażą się silniejsze od obawy przed spłacaniem kredytów i wewnętrzne napięcia koalicję jednak rozsadzą.

Takie obawy muszą dręczyć również pana premiera, skoro ktoś zaproponował podniesienie klauzuli zaporowej z 5 aż do 8 procent. Partie, które nie osiągnęłyby w najbliższych wyborach co najmniej 8 procent w skali kraju, nie dostałyby się do Sejmu. Biorąc pod uwagę aktualne sondaże, do Sejmu nie dostałoby się wtedy Polskie Stronnictwo Ludowe, Samoobrona i Liga Polskich Rodzin, a na granicy progu wyborczego znalazłby się Sojusz Lewicy Demokratycznej. Widać zatem gołym okiem, że tak oferta skierowana jest wyłącznie do Platformy Obywatelskiej, bo tylko ona – obok PiS – miałaby szansę znalezienia się w Sejmie przy takiej ordynacji.

Wygląda na to, że premier Jarosław Kaczyński, stosując taktykę cięcia po skrzydłach, chciałby namówić Platformę Obywatelska z jednej strony do przeprowadzenia dekomunizacji bez uchwalania ustawy, nad którą nie tylko podniosłaby klangor tutejsza komuna i michnikowszczyzna, ale i lewicowe europejsy. Z drugiej strony chciałby namówić Platformę do dopomożenia mu w wypchnięciu na margines politycznej sceny PSL, LPR i Samoobrony. Platforma na razie przypomniała swój postulat jednomandatowych okręgów wyborczych, co może oznaczać dwie rzeczy – że albo myśloi naprawdę o zmianie ordynacji na większościową, albo czeka, co zaproponuje jej Aleksander Kwaśniewski, kiedy już stanie na czele swojego Ruchu Obrony Zdobyczy III Rzeczypospolitej. Pierwszą ewentualność musimy z góry wykluczyć, bo wymagałaby ona zmiany konstytucji, na którą PiS nie wyrazi zgody. Pozostaje zatem ewentualność druga – że Platforma rozważa pójście do wyborów w porozumieniu z Aleksandrem Kwaśniewskim. Ciekawe tylko, kto teraz rzuciłby hasło: „wasz prezydent – nasz premier”, gdyby kandydatem na prezydenta został Donald Tusk, a na premiera – Aleksander Kwaśniewski. Być może red. Adam Michnik zrobiłby to jeszcze raz, bo on lubi historyczne momenty, a to byłby moment reaktywacji III Rzeczypospolitej, a może nawet Rzeczypospolitej Ludowej.

Stanisław Michalkiewicz

drukuj