Mamy prawo do pomnika
Z JE ks. bp. Andrzejem Dzięgą, metropolitą szczecińsko-kamieńskim, rozmawia Sławomir Jagodziński
90. rocznica Cudu nad Wisłą skłania do postawienia pytania, do czego dziś wzywają nas, Polaków, te bohaterskie wydarzenia sprzed lat?
– Przede wszystkim do małej retrospekcji celem łatwiejszego ogarnięcia myślą i sercem tamtej sytuacji historycznej, politycznej, militarnej i społecznej, a także celem nowego przyjęcia faktu cudowności tamtego zwycięstwa, którego owocem było przełamanie linii frontu pod Warszawą, a dalszym skutkiem szybkie cofanie się frontu na wschód.
Warto też patrzeć na szerszy – polityczny aspekt całej wojny. Celem rewolucyjnej Armii Czerwonej było przecież przeniesienie rewolucji komunistycznej na państwa Europy Zachodniej. Czekali w gotowości komuniści w Berlinie, a nawet w Paryżu. Pewne siły czekały i w Polsce. Naprawdę wszystko było gotowe. Stąd te słynne słowa wskazujące cel wojsk sowieckich: po trupie Polski do serca Europy. Co stanęło na przeszkodzie tym planom, czego Sowieci nie zrozumieli chyba do końca? W kategoriach doczesnych powiedziałbym, że silne morale polskiego żołnierza głęboko związane wtedy z morale całego Narodu. Polski Naród zaledwie niepełne dwa lata wcześniej przyjął dar niepodległości, świadomie i z zaangażowaniem podjął zadanie budowania pełnej państwowości, ponadto przyjął ten dar niejako z Bożej ręki, jako wywalczony i wypracowany, ale także jako wymodlony u Boga. W naturalnym odruchu, dla ochrony tego daru – Naród znowu zwrócił się do Boga przez wstawiennictwo Maryi, Królowej Polski. Gdy tysiące ochotników, często młodych chłopców, siłą rzeczy słabo uzbrojonych, szło na front z błogosławieństwem własnych matek, gdy znakiem słuszności ich walki był ks. Ignacy Skorupka, sam mający wtedy 27 lat, idący na czele ochotników z krzyżem w ręku (zresztą – pod Ossowem poległ pośrodku nich 14 sierpnia, w wigilię Uroczystości Wniebowzięcia – to dodatkowo obrazuje dramatyzm tamtej chwili), gdy świątynie Warszawy i liczne świątynie w Polsce były wypełnione wiernymi trwającymi na modlitwie w intencji uproszenia jeszcze raz ocalenia Ojczyzny i Europy od nawały ateistycznej rewolucji, za którą – dobrze to było wiadome – szło prześladowanie i śmierć tysięcy ludzi, gdy nawet w Europie były podejmowane modlitwy w intencji Polski – w tym kontekście dokonana tak radykalna zmiana sytuacji miała prawo być nazwana Cudem nad Wisłą. Naród nasz stanął wtedy znowu pod Krzyżem Chrystusa i z wiarą błagał, a jednocześnie walczył. W centrum było więc bezpośrednie odniesienie do Bożej Opatrzności i do wstawiennictwa Maryi, Królowej Polski. To był Cud dla Polski i dla Europy. Dzisiaj widzimy, że Polska otrzymała dodatkowy czas na stabilniejsze ukształtowanie swojej państwowości, ale jeszcze bardziej – na uformowanie jednego pokolenia. Okazało się, że ten czas wystarczył, aby wyrosło pokolenie, które podjęło ciężar zmagania drugiej wojny światowej oraz zmagania powojennego. To właśnie to pokolenie – ukształtowane na Cudzie nad Wisłą – potem tak konsekwentnie wyniszczali Sowieci podczas II wojny światowej i długo po wojnie. Symbolem najbardziej szczególnym i wyrazistym tego wyniszczania jest i pozostanie Katyń.
Do czego nas to wszystko zobowiązuje?
– Do nieustannej mądrej pracy nad formowaniem kolejnego pokolenia, bo zawsze jest to najbardziej potrzebne Narodowi w tym czasie. Jednocześnie do czujnej obserwacji sceny politycznej w świecie, gdyż wydarzenia dziejące się w Polsce (lub dotyczące Polski) nie są oderwane od pewnych wydarzeń i mechanizmów światowych. Nadto – gdy sytuacja wskazuje, że jest taka potrzeba, odważnie trzeba podejmować nawet walkę na różnych frontach zmagań, zawsze jednak według zasad słuszności. Mamy w sobie, jako Naród, pewne wyczucie ewangelicznej słuszności w sprawach społecznych i politycznych. A jednocześnie należy zachować pokorną świadomość, że nie wszystko zależy jedynie od naszej pracy i walki. Wiele zależy także od Boga. Jan Paweł II mówił, że nie sposób zrozumieć do końca naszych dziejów bez Chrystusa. Trzeba więc zachować wierność Bogu, wierność Jego Krzyżowi, Jego Ewangelii, wierność Maryi jako Królowej Polski i ufnie prosić Bożą Opatrzność o opiekę nad naszym Narodem i państwem.
Dzięki zwycięskiej Bitwie Warszawskiej został zatrzymany bolszewicki marsz na Europę. Czy obecna walka z krzyżem, która ma swoje różne odsłony, od Trybunału w Strasburgu, po plac przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, to jakieś odradzanie się bolszewizmu obok nas?
– Nie wolno mieć złudzeń. To jest walka realna od zawsze, zaś formalnie od kilku pokoleń obecna również na scenie politycznej. Także w naszym pokoleniu. Każde pokolenie, chociaż w różny sposób i na inaczej zorganizowanym froncie, tę walkę podejmuje. Z różnym skutkiem, ale podejmuje. Czy to bolszewizm? Terminologia nie jest tu najważniejsza, natomiast istota problemu jest podobna – są ośrodki władzy chcące przejmować rząd dusz ludzkich nie tylko niezależnie od Boga, ale wręcz przeciwko Bogu. Gdy ten nowy porządek jest przeciwko Bogu – zawsze potem obraca się też przeciwko człowiekowi. Dlatego kolejne pokolenia powinny włączać się w tę walkę, także dla dobra człowieka.
Ludziom, którzy bronią w Warszawie krzyża, odmawia się prawa do protestu, szykanuje się, ośmiesza, próbuje konfliktować z księżmi, biskupami. Czy Ksiądz Arcybiskup nie ma odczucia, że komuś zależy na tym, aby podzielić i Naród, i Kościół? A może władzom jest na rękę eskalacja agresji, aby skonfliktowane społeczeństwo wyładowywało swoje emocje na sobie, a nie – jak to dotychczas zawsze bywało – np. manifestacjami domagało się „czegoś” od rządzących?
– O konfliktowanie ludzi wiary raczej byłbym spokojny. Kto szczerze staje przy krzyżu, nigdy nie staje przeciwko drugiemu człowiekowi, chyba że trzeba stanąć w obronie słusznych zasad, także zasad kierujących życiem społecznym, a więc w obronie praw człowieka. Warto tu przywołać bardzo istotne w naszym pokoleniu prawo do wolności religijnej. Mój niepokój wzbudziły tezy głoszone w ostatnich dniach, o których myślałem, że są już głęboką historią, gdyż racjonalnymi argumentami dawno zostały pokonane. Chodzi o stwierdzenie, że przestrzeń religii zaczyna się tam, gdzie kończy się przestrzeń państwa. To bardzo niebezpieczne. Odwracając, można mieć pokusę powiedzenia, że przestrzeń państwa zaczyna się tam, gdzie kończy się przestrzeń religii. To także bardzo niebezpieczne. Prawdą jest natomiast to, że są przestrzenie wspólne, w których oczekiwana jest i powinna być normalnie proponowana mądra współpraca. Odsyłam tu do świetnego, prawniczego artykułu ks. prof. Krukowskiego w „Naszym Dzienniku” sprzed kilku dni.
Jednocześnie zalecam spokojne przestudiowanie tekstu Oświadczenia Prezydium Konferencji Episkopatu Polski i Księdza Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego na temat sytuacji na Krakowskim Przedmieściu. W tym oświadczeniu są bardzo głębokie i słuszne obserwacje oraz uwagi ważne dla polityków i dla wszystkich wiernych, a jednocześnie jest tam zawarte pełne zaufanie do wiernych świeckich, że prawidłowo odczytają kolejne sytuacje i prawidłowo zareagują. Bo najważniejsza wydaje się tu być przestrzeń reakcji i postaw ludzi polityki i ludzi wiary. Rzeczywistym problemem jest jednak zachowanie niektórych osób, a nawet grup osób, chyba czujących czyjeś – bardziej lub mniej subtelne – wsparcie, demonstracyjnie wrogie nie tyle czasowej obecności krzyża w tym miejscu wielkiej modlitwy i cierpienia na Krakowskim Przedmieściu, ile samej postawie modlitwy w tym miejscu. To musi budzić niepokój o duchowy profil tych osób, a jednocześnie winno pobudzać do modlitwy w ich intencji. Najwięcej, co możemy uczynić spoza Warszawy, to modlitwa wstawiennicza z dobrze ukierunkowanymi intencjami.
Ci, którzy dzień i noc bronią krzyża przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, nie mogą doczekać się decyzji o budowie pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej. Tablicę władze powiesiły niemal po partyzancku… A tu zapowiada się uroczyste odsłonięcie w Ossowie okazałego pomnika poświęconego 22 żołnierzom armii bolszewickiej. Czy można się dziwić, że Naród już tego upokorzenia nie wytrzymuje, że bierze sprawy we własne ręce?
– Osobiście wielokrotnie stawałem z modlitwą na grobach żołnierzy różnych formacji, różnych armii, z różnego czasu. Każdy, o kim wiemy, że swoje kości złożył w ziemi, po której obecnie stąpamy, ma prawo oczekiwać na naszą modlitwę. To jest poza dyskusją. Gdy więc chodzi o groby żołnierskie, nawet wrogich armii, nie widzę problemu. Problem pojawia się przy słowie „pomnik”. To słowo niesie w sobie akceptację osób i dzieł (także wydarzeń) jako ważnych w sensie pozytywnym dla Narodu i państwa jako budujących patriotyzm kolejnych pokoleń. Nie jest przyjęte w naszej kulturze stawianie pomników żołnierzom armii najeźdźczej odbierającej wolność Polsce. W wielu miejscach Polski stoją wprawdzie jeszcze pomniki żołnierzy armii radzieckiej po froncie z 1944-1945 roku, ale ci przynajmniej – jak się twierdziło – przyszli wyzwalać nas spod okupacji niemieckiej. A spod jakiej okupacji szli nas wyzwalać żołnierze radzieccy w 1920 roku? Chyba że się przyjmie, że nieśli młodemu państwu polskiemu wyzwolenie spod „okupacji” polskiego Narodu? (Przepraszam za sarkazm). Sam fakt historyczny jeszcze nie jest podstawą do pomnika. Pomnik to niemy nauczyciel. Mam wrażenie jednak, że nadchodzi czas podjęcia w Polsce otwartej dyskusji nad duchową tożsamością Narodu i nad polską racją stanu. Ostatnio te pojęcia zaczęły się w Polsce niektórym mocno rozmywać.
Natomiast nie powinno być zbytnich dyskusji, czy upamiętniać pomnikami osoby i wydarzenia, które wpisały się w historię swojego pokolenia, przez co wpływają także na formację pokoleń następnych. Katastrofa spod Smoleńska, mająca bezpośredni związek z Katyniem, która stała się już punktem istotnym dla historii naszego pokolenia, musi być i będzie udokumentowana także tablicami i pomnikami. Można i należy rozmawiać, gdzie, jakie i z jakimi treściami pomniki warto lub należy stawiać, ale nie ma tu dyskusji, czy stawiać. Modlitwa wiernych przy krzyżu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie o tym tylko przypomniała. I nie ma tu znaczenia, czy komuś osobiście się pan prezydent Lech Kaczyński podobał, czy nie. On – wraz z innymi ofiarami tej katastrofy – dał Ojczyźnie swoje życie. To jest faktem.
Decyzje władz, wypowiedzi polityków, komentatorów wywoływanych przez media podgrzewają konflikt wokół krzyża. Efekt jest taki, że coraz bardziej podnosi głowę bestia ateizmu, walki z religią i jej znakami. Czy potrzeba już jakiegoś nowego „cudu nad Wisłą”, aby poradzić sobie z zaistniałą sytuacją?
– Przywołam słowa Ojca Świętego Jana Pawła II do polskiej młodzieży, iż każdy ma swoje Westerplatte. Chodzi o rozpoznanie i ochronę oraz obronę wartości. Gdy człowiek walczy o wartości ewangeliczne – Bóg chce go wspomagać. Nawet do granic cudu. Dlatego ja się za naszą Ojczyznę regularnie modlę.
Dziękuję za rozmowę.