Sharenting, czyli jak rodzice narażają własne dzieci na śmiertelne niebezpieczeństwo

Każdy albo prawie każdy z nas ma w kieszeni telefon komórkowy posiadający wbudowany aparat i dostęp do internetu. Kiedy zrobimy dobre, ciekawe czy nietuzinkowe zdjęcie, bardzo często chcemy się nim pochwalić w sieci. Wiele osób przekracza jednak – niestety – barierę dobrego smaku i w internecie publikuje niemalże każdy integralny element swojego dnia i życia. Co jednak się dzieje, kiedy rodzice zaczynają udostępniać wizerunek własnych dzieci np. na Instagramie? Czy te zdjęcia lub filmiki trafiają tylko do znajomych i bliskich? Odpowiedzią na to pytanie niech będzie najpopularniejsze hasło internetowych pedofilów: „Dziękujemy za mamuśki z Instagrama”.

Sharenting – jak podaje NASK na portalu cyberprofilaktyka.pl – to hasło pochodzące z połączenia dwóch angielskich słów (share – dzielić się, rozpowszechniać oraz parenting – ro­dzicielstwo). W telegraficznym skrócie, w praktyce, oznacza udostępnianie w internecie zdjęć, filmów, informacji czy fragmentów rozmów z udziałem dzieci.

Jak wyglądają dane? Jak podaje NASK, cyfrowe narodziny dziecka następują średnio w szóstym miesiącu jego życia! Badania z 2010 roku przeprowadzone w USA, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Włoszech, Hiszpanii i Czechach mówią, że aż 23 procent rodziców publikuje w internecie zdjęcia USG z życia płodowego swoich dzieci – warto przy tym zauważyć, że w 2010 roku media społecznościowe nie były tak popularne, jak dzisiaj.

Wiele osób udostępniających wizerunki swoich dzieci w internecie próbuje przekonywać, że platformy takie jak Instagram służą w XXI wieku za internetowy album rodzinny, z tą różnicą, iż jest łatwiej dostępny. Czy tak rzeczywiście jest? W minimalnym sensie na pewno, tyle tylko, że w ten sposób narażamy własne dziecko przynajmniej na kompromitację w szkole.

Sharenting a kompromitacja, wyśmianie w szkole i cyberprzemoc

Kiedy nasza pociecha pójdzie do szkoły (podstawowej czy liceum), to istnieje spora szansa, iż takie zdjęcie ktoś znajdzie, nawet jeśli je usuniemy. Zdjęcie raz wrzucone do internetu już nigdy z niego nie znika. Dzieci w dzisiejszym świecie są bardzo przebodźcowane, a media społecznościowe stały nie niejako areną ich „zmagań”. Słowa, które kiedyś uchodziły za karygodne i wulgarne, dzisiaj są wypowiadane na głos nawet przez kilkuletnie dzieci. Dzisiejsze młode pokolenie bardzo często ma za autorytet tzw. influencerów z internetu, którzy po pierwsze, sami poniżają i atakują innych, a po drugie zachęcają do tego swoich odbiorców. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, w której nasze dziecko ktoś bierze sobie za „cel”. Co się wtedy dzieje? Prześladowanie i wyśmiewanie, które mogą doprowadzić do tragedii. W 2012 roku w amerykańskim Detroit samobójstwo popełnił 7-letni chłopiec, bo był prześladowany w szkole. Do tego typu sytuacji może doprowadzić także sharenting. Jedno nieprzemyślane zdjęcie naszego dziecka np. ubranego w pieluszkę, gdy ma raptem kilka miesięcy lub roczek, może za kilkanaście lat stać się przyczyną prześladowania, które w efekcie może doprowadzić do depresji lub samobójstwa.

„Negatywne komentarze i internetowa agresja kierowane przez innych użytkowników pod adresem naszych dzieci mogą mieć bardzo negatywne skutki dla ich samooceny i zdrowia psychicznego. Dzieci, a zwłaszcza nastolatki, nie lubią, gdy rodzice publikują online materiały na ich temat bez ich zgody. Część z nich uważa wręcz, że naraża ich to na przykre doświadczenia, hejt i agresję. Raport z polskich badań EU Kids Online z 2018 r. mówi, że 51 proc. nastolatków wieku 11-17 lat odczuwa w takiej sytuacji zdenerwowanie, zaś 41,6 proc. przyznało, że doświadczyło nieprzyjemnych komentarzy ze strony innych użytkowników po opublikowaniu przez rodziców materiałów na ich temat” – podało NASK na portalu cyberprofilaktyka.pl.

Baby role play „cyfrowy kidnaping”

Następnym zagrożeniem wynikającym z sharentingu jest tzw. cyfrowy kidnaping.

„To przestępstwo polegające na używaniu skradzionego wizerunku dziecka do realizacji różnych fantazji, w tym seksualnych lub przemocowych przez nieznane osoby. Pobrany z internetu wizerunek dziecka umieszczany jest na specjalnie założonym profilu w portalu społecznościowym. Dziecku nadawane jest nowe imię, a na jego profilu dołączany jest opis jego aktywności, tego, co lubi, a czego nie. Osoba udostępniająca wizerunek dziecka może wcielać się w różne role, np. rodzica dziecka. Inni użytkownicy mogą zamieszczać posty i komentarze budując, na ogół seksualną, narrację wokół neutralnej początkowo fotografii. Tylko na Instagramie w 2015 roku było ponad 55 tysięcy zdjęć otagowanych znacznikami #babyrp, #adoptionrp, #orphanrp ułatwiającymi użytkownikom odszukanie zdjęć służących do >>baby role play<<” – napisały Anna Borkowska oraz Marta Witkowska w poradniku dla rodziców wydanym przez NASK „SHARENTING I WIZERUNEK DZIECKA W SIECI”.

Kradzież tożsamości

Nie jest tajemnicą, że zdjęcie wrzucone do sieci, może zacząć żyć własnym życiem. Jeśli przestępcy ułożą układankę związaną z trzech elementów – imię i nazwisko, data urodzenia, adres, to już może dojść do kradzieży tożsamości. Jeśli dodamy do tego zdjęcie naszego dziecka, to nieoczekiwanie nasze dziecko może stać się twarzą kampanii reklamowej reklamującej jakiś produkt albo oszustwo tzw. scam, a w gorszym przypadku może zostać na nie zaciągnięty kredyt. Jak? Dzisiejsze narzędzia AI potrafią bez najmniejszego problemu na podstawie zdjęcia dziecka wygenerować jego/jej dorosły wygląd.

Popularne są także tzw. treści deep fake, czyli realistyczne fałszywe obrazy i nagrania wideo generowane przez AI. Ostatnio ofiarą deep fake’ów padła niespełna 2-letnia córeczka pary influencerów. Rodzice jednak wydali się nieprzejęci tym, że ktoś naśmiewa się z ich córki.

NASK Państwowy Instytut Badawczy w publikacji „Cyfrowy ślad małego dziecka” przytacza dane Brytyjskiego banku Barclays, który szacuje, że do 2030 r. to właśnie zjawisko sharentingu będzie odpowiadało za 2/3 kradzieży tożsamości osób małoletnich, co może generować 667 mln funtów strat związanych z oszustwami finansowymi. To tylko początek prawdziwej góry lodowej.

Cyfrowy_slad_malego_dziecka

Internetowa pedofilia

Najobrzydliwszym skutkiem sharentingu jest internetowa pedofilia. Tylko w ostatnich dniach w 12 krajach odbyła się zorganizowana akcja służb pod kryptonimem „FEVER”. W jej ramach zatrzymano aż 166 internetowych pedofili (98 w Polsce, 5 w województwie kujawsko-pomorskim). Jak podaje bydgoszcz.tvp.pl, „W trakcie 159 przeszukań funkcjonariusze zabezpieczyli m.in. komputery, twarde dyski, telefony i karty SIM – łącznie ponad 1700 urządzeń i nośników danych. Zabezpieczyli też ponad 520 tys. plików wideo i zdjęć o charakterze pedofilskim”. Jednym z elementów akcji „FEVER” była operacja „Kidflix”, którą Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości realizowało wspólnie z Niemcami – służby dokonały zamknięcia jednej z największych pedofilskich platform streamingowych na świecie. Od kwietnia 2022 roku do marca br. na platformie zalogowało się około 1,8 mln użytkowników na całym świecie.

Z kolei Stowarzyszenie „Meter” kierowane przez księdza Fortunato di Noto (który w kwietniu zeszłego roku był gościem Radia Maryja, Telewizji Trwam i Akademii Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu) publikuje corocznie raport dot. treści pornograficznych i wykorzystywania dzieci. Portal omnesmag.com przywołał dane „Meter” za 2023 rok.

„Dokument za rok 2023 pokazuje, że liczba tych przestępstw rośnie. Według >>Meter<< w 2023 r. wykryto 2 110 585 zdjęć o treści pornograficznej. Jest to wzrost z 1 983 679 obrazów w 2022 roku. Liczba wykrytych filmów jest o 269 855 mniejsza niż w 2022 roku. Zmniejszyła się również liczba linków. Raport pokazuje jednak, że wzrosła liczba grup w mediach społecznościowych zajmujących się udostępnianiem treści pornograficznych” – podał portal.

Jeśli chodzi o wiek ofiar, to raport pokazuje, że znaleźli 556 obrazów pornograficznych (dodając filmy i zdjęcia) dzieci w wieku od 0 do 2 lat. Wśród dzieci w wieku od 3 do 7 lat zgłoszono 551 374. A wśród dzieci w wieku od 8 do 12 lat znaleziono 2 208 118.

Co to wszystko ma wspólnego z sharentingiem? Z odpowiedzią na to pytanie przyszły „Wall Street Journal”, Obserwatorium Internetu Stanforda (Stanford Internet Observatory) i Rescue Lab przy uniwersytecie stanowym w Massachusetts. Z ich badań – przywołanych przez Małgorzatę Fraser na portalu cyberdefence24 – wynika, że Instagram – który stał się oazą sharentingu – jest kluczową platformą dla internetowych pedofili.

Właściciel Instagrama poinformował, że w latach 2020-2022 zablokował  27 siatek przestępczych i zbanował 490 tys. kont za naruszanie zasad platformy dotyczących materiałów przedstawiających nadużycia wobec dzieci (dane na styczeń 2023 r.).

Czy to wystarczyło? Nie wystarczyło. Według Kingi Szostko, twórcy portalu bezpiecznegodziecko.org oraz prezes Fundacji prospoleczna.org, aż 50 procent baz pedofili pochodzi z otwartych źródeł takich jak Instagram.

Co możemy zrobić?

Przede wszystkim zaprzestańmy publikowania zdjęć i filmów z udziałem naszych dzieci. Jeśli jednak z jakiegoś powodu zdecydujemy się na dodanie internetowego wpisu okraszonego zdjęciem naszej pociechy, to zadbajmy o odpowiednie zanonimizowanie wizerunku. Następną kwestią jest ustawienie prywatności – ustawmy nasze konta na prywatne, tak aby do zdjęć czy filmów nie miały dostępu osoby postronne.

Nade wszystko musimy pamiętać o jednym – im mniej danych w sieci, tym bezpieczniej.

Zachęcamy także do przeczytania wywiadu z ks. Fortunato Di Noto, jaki przeprowadził red. Włodzimierz Rędzioch, a który ukazał się w Tygodniku Katolickim „Niedziela” z 25 lutego 2021 roku.

Zanim następnym razem umieścimy zdjęcie naszego dziecka w sieci, przypomnijmy sobie jedno z ulubionych haseł internetowych pedofili – „Dziękujemy za mamuśki z Instagrama”.

Pamiętajmy ponadto, że 50 procent baz pedofili pochodzi z otwartych źródeł. Liczmy się z tym, że na każde 10 zdjęć naszego dziecka aż 5 z nich może trafić do złych ludzi.


Na sam koniec – poznajmy 9-letnią Elle.

radiomaryja.pl

drukuj