Interesy eurolandu są rozbieżne z polskimi

Profesor Andrzej Kaźmierczak: Koszty poniesiemy na pewno, korzyści zaś z wstąpienia do unii walutowej są zaledwie prawdopodobne

Inny niż obserwowany w Europie cykl koniunkturalny, odmienna struktura rozwoju gospodarczego, w tym handlu zagranicznego, oraz inne potrzeby, jeśli chodzi o politykę stóp procentowych – to zdaniem prof. dr. hab. Andrzeja Kaźmierczaka, podstawowe przeszkody we wstąpieniu Polski do strefy euro. Jako przyczyny, dla których powinniśmy zrezygnować z dołączenia do unii walutowej, prof. Kaźmierczak wymienia brak możliwości udzielenia przez rząd pomocy bankom w sytuacji zagrożenia, podporządkowanie polityki pieniężnej interesom najsilniejszych członków Wspólnoty, utratę dochodu z emisji pieniądza, wzrost inflacji oraz cen, a także brak możliwości wykorzystania polityki fiskalnej dla kształtowania aktywności gospodarczej. Tymczasem najnowsze badania Richarda Baldwina, wykonane na zlecenie Europejskiego Banku Centralnego, szacują przyrost wymiany handlowej uzyskany dzięki euro na zaledwie 10 procent.

Jednolita polityka pieniężna, jaka funkcjonuje w strefie walutowej, wymaga – jeżeli ma przynosić korzyści – aby kierunek zmian aktywności gospodarczej państw znajdujących się w jej obrębie był jednakowy (faza spadku bądź wzrostu gospodarczego). Wynika to z faktu, iż instrumenty stosowane w strefie walutowej są jednakowe dla wszystkich. Przykładem może być poziom stopy procentowej jako ceny pieniądza, która w sytuacji zróżnicowania rozwoju gospodarczego dla jednych państw jest za niska, dla innych odpowiednia, jeszcze dla innych – za wysoka. W przeciwnym bowiem wypadku każdy kraj powinien prowadzić indywidualną politykę pieniężną. – Tego kryterium zbieżności cyklu koniunkturalnego Polska nie spełnia – stwierdził prof. Andrzej Kaźmierczak, wskazując, iż tempo wzrostu gospodarczego w naszym kraju oscyluje między 5 proc. a 5,5 proc., podczas kiedy np. w Irlandii można zaobserwować jego bezwzględny spadek. Również przyrost dochodu narodowego w Polsce jest dwukrotnie wyższy niż w najważniejszych krajach strefy euro.

Kolejną istotną kwestią jest, aby kraje członkowskie w sposób podobny reagowały na różnego rodzaju zdarzenia zewnętrzne, jak np. ewentualne podwyżki ceny ropy naftowej. – Nie powinno dojść do sytuacji, że jeden kraj bardzo odczuje zwyżkę cen, a inny w dużo mniejszym stopniu, gdyż ten szok zewnętrzny będzie dywersyfikował sytuację gospodarczą – tłumaczył profesor.

Tymczasem w przypadku Polski reakcja na szoki zewnętrzne musi być inna niż pozostałych krajów Wspólnoty. Przede wszystkim polska gospodarka nie jest tak dojrzała, jak gospodarki innych krajów Europy. – Mamy inną strukturę handlu zagranicznego, inną strukturę rozwoju gospodarczego. Polska jest krajem bardziej surowcochłonnym, wytwarzamy produkty bardziej pracochłonne – wyliczał prof. Kaźmierczak, podkreślając, że kraje Europy Zachodniej wytwarzają produkty bardziej technologicznie zaawansowane, o mniejszym wsadzie surowcowym i płacowym. – Siłą rzeczy reakcja na różnego rodzaju zdarzenia zewnętrzne, ekonomiczne, musi być też inna, a skoro tak, to będzie wymagała odmiennych działań – skonstatował. Wprawdzie w Unii Europejskiej funkcjonuje system dotacji dla regionów mniej rozwiniętych, ale konkretne efekty tej polityki wyrównywania różnic będziemy mogli zaobserwować dopiero za kilka lat.

W jednolitym obszarze walutowym ważne jest, aby tzw. czynniki produkcji, czyli towary, usługi, kapitał i czynnik ludzki mogły przepływać swobodnie z regionu do regionu. O ile w przypadku towarów istnieje praktycznie pełna swoboda przepływu, o tyle dużo gorzej wygląda sytuacja w sektorze usług. W tworzeniu barier w sferze usług przoduje przede wszystkim Francja, Niemcy zaś – w przepływie kapitału. – Kilka miesięcy temu Niemcy wprowadziły ograniczenia w dostępie do kapitału do tych sektorów, które są wrażliwe na bezpieczeństwo ekonomiczne – przypomniał prof. Kaźmierczak, wskazując na wstrzymanie dopływu kapitału do sektora energetycznego.

Argumenty zwolenników wprowadzenia w Polsce unijnej waluty nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością

Przeprowadzone na zlecenie Europejskiego Banku Centralnego badania wskazują, że przyrost wymiany handlowej uzyskany dzięki wprowadzeniu euro jest stosunkowo niewielki. – Oszacowano go na zaledwie 10 proc. – zauważył prof. Kaźmierczak. – To bardzo niewiele. W literaturze twierdzi się, że przyrost ten powinien się zwiększyć trzykrotnie, zatem podstawowa korzyść, jaką wymieniają zwolennicy włączenia Polski do strefy walutowej, jest jedynie hipotezą – dodał ekspert. Również likwidacja tzw. premii za ryzyko (dodatkowy dochód związany z podejmowaniem ryzykownych działań, które towarzyszą wahaniom kursu) oraz likwidacja kosztów wymiany jednej waluty na inną będą stanowiły niewielką korzyść. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku – istotnej dla przedsiębiorców – likwidacji ryzyka kursowego, a zarazem zwiększenia dostępu przedsiębiorstw do nowych źródeł finansowania. – Przyjęcie nowej waluty nic na tym polu nie zmieni – ocenił prof. Kaźmierczak. – Po pierwsze, przedsiębiorstwa już zaciągają kredyty w euro i mogą emitować obligacje w tej walucie – przypomniał. – Zdolność do pozyskiwania kapitału, czy to w formie kredytu, czy to w formie emisji obligacji, czy emisji akcji, nie zależy od tego, czy jest jedna, czy dwie waluty, ale od zdolności kredytowej standingu finansowego przedsiębiorstwa – podkreślił. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia na rynku akcji i obligacji. Argument o zwiększeniu się napływu zagranicznych inwestycji bezpośrednich do Polski nie ma – zdaniem prof. Kaźmierczaka – żadnych solidnych podstaw, ponieważ decyzje o tego typu inwestycjach nie zależą od tego, czy jest jedna, czy dwie waluty, ale od opłacalności przedsięwzięcia. Ta ostatnia zaś wiąże się przede wszystkim z niskimi kosztami pracy, rozwiniętą infrastrukturą w danym regionie, z potencjalnym rynkiem zbytu na dany towar oraz ryzykiem politycznym. – Przyjęcie nowej waluty nie ma na to wpływu – ocenił profesor.

Także argument o pozytywnym wpływie wspólnej waluty na zwiększenie innowacyjności nie wytrzymuje krytyki. – Jeżeli nastąpi wzrost kreatywności i innowacyjności, będą korzyści, lecz również koszty – stwierdził prof. Kaźmierczak. Jego zdaniem, podstawowym kosztem będzie rezygnacja z tak ważnego instrumentu polityki gospodarczej, jakim jest kurs walutowy. Profesor zwrócił uwagę, że przy pomocy tego instrumentu państwo jest w stanie łagodzić takie zjawiska jak stopa bezrobocia czy poziom inflacji oraz stymulować rozwój gospodarczy. – Badania prowadzone w Narodowym Banku Polskim ewidentnie pokazują, że zmiany kursu pozytywnie wpływają tak na eksport, jak i na ceny krajowe – podkreślił.

Zdaniem ekonomisty, zamiast wzrostu konkurencyjności nastąpi wzrost monopolizacji i oligopolizacji, a co za tym idzie – wzrost cen za usługi oraz wzrost marż ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami.

Wraz z wstąpieniem do unii walutowej Polska będzie musiała zrezygnować z niezależnej polityki pieniężnej, w tym przede wszystkim z polityki stopy procentowej. Profesor Kaźmierczak przypomniał, że ten najważniejszy instrument polityki gospodarczej w gospodarce rynkowej, jakim jest realna stopa procentowa, w niektórych krajach jest za niski, w innych za wysoki, w jednych stymuluje inflację, w innych hamuje wzrost gospodarczy i zwiększa bezrobocie. – Polska ma znacznie wyższą aktywność gospodarczą, a jednak też wyższą inflację, zatem jeżeli w obecnej sytuacji zdecydowalibyśmy się na przyjęcie euro, doprowadzilibyśmy do pustych półek – skonstatował prof. Kaźmierczak. – Obowiązująca w unii walutowej stopa procentowa jest bowiem dla nas za niska – tłumaczył. Zwrócił uwagę, że nie zachęcałaby ona do oszczędzania w bankach, za to gwałtownie zwiększałaby popyt na kredyty i prowadziła do kryzysu finansowego. Przypomniał, że o poziomie stopy procentowej decyduje zarząd Europejskiego Banku Centralnego, który reprezentuje interesy najsilniejszych krajów w Unii. – Badania pokazują, że obowiązująca w eurolandzie stopa procentowa najlepiej odpowiada sytuacji Francji i Niemiec, a nie innych krajów – stwierdził ekspert. Zatem pozbawiając się wpływu na poziom stopy procentowej, rezygnujemy z możliwości oddziaływania na sytuację gospodarczą w kraju.

Nasz bank centralny nie będzie miał wpływu na decyzje EBC. Sytuacja jest o tyle trudna, że system decyzyjny EBC uległ ostatnio pewnym modyfikacjom. Zgodnie z nowymi ustaleniami, po jednym głosie w zarządzie będzie miało 5 krajów, natomiast pozostałym przyznano jeden głos, przy czym na zasadzie rotacji. Czyli żeby przegłosować swoje stanowisko, Polska będzie musiała wchodzić w alianse z innymi krajami, a to, jak pokazują dotychczasowe doświadczenia, najczęściej się nie udaje. Poważną konsekwencją dalszej integracji będzie również rezygnacja z emisji pieniądza i dochodów z nią związanych. – NBP był do niedawna instytucją bardzo dochodową i w istotny sposób łatał dziurę budżetową – przypomniał prof. Kaźmierczak. Dodał, że w ten sposób pozbawimy się również możliwości oddziaływania na gospodarkę poprzez zmianę podaży pieniądza.

Bezpośrednią i najbardziej chyba odczuwalną konsekwencją wstąpienia do unii walutowej będzie jednorazowy wzrost inflacji oraz cen. – Przedsiębiorstwa przy zmianie waluty będą zaokrąglały ceny, a ponieważ będzie to dotyczyło przede wszystkim towarów podstawowych, odczują to głównie warstwy mniej zamożne – stwierdził Kaźmierczak. – Mam wątpliwości, czy płace podążą za wzrostem cen. To grozi zubożeniem społeczeństwa – skonstatował.

Przypomniał przy tym, że traktat z Maastricht niestety zmusza do obniżania deficytu budżetowego. – To jest tzw. nominalny warunek konwergencji deficytu budżetowego do 3 proc. PKB i żeby spełnić ten warunek, trzeba przede wszystkim obniżać wydatki budżetowe, szczególnie zaś wydatki na zasiłki społeczne, pomostowe emerytury, konsumpcję zbiorową itd. Pamiętajmy, że z wydatków korzystają przede wszystkim ludzie mniej zamożni i biedni, mam tu na myśli konsumpcję zbiorową, czyli ta presja zmniejszania deficytu budżetowego niestety odbije się na konsumpcji zbiorowej, na ludności mniej zamożnej, na rentach, emeryturach itd. – wyjaśniał prof. Kaźmierczak. – To po to się świadomie zaniża inflację, żeby zmniejszyć wydatki budżetowe? – pytał retorycznie. – Jeżeli na przyszły rok przewiduje się inflację 2,9 proc., to jest to „ekonomia księżycowa”. Ale to jest świadomy manewr po to, aby spełnić kryterium deficytu budżetowego z Maastricht. Będzie jeszcze gorzej, bo te 3 proc. to jest nominalne kryterium, a już są głosy, żeby ograniczyć to do 1 proc., zgodnie z paktem stabilizacji i wzrostu. Czyli jeszcze trzeba będzie ciąć wydatki budżetowe – kontynuował. Wskazał przy tym, iż deficyt budżetowy pozwala kształtować aktywność gospodarczą. – Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że Unia Europejska decyduje o limitach produkcji. Niewiele zatem będziemy mogli zrobić w naszej gospodarce – już nie będziemy mieli na to wpływu. Rola państwa będzie w zasadzie żadna – skonstatował.


Nie należy podejmować pochopnych decyzji


Ekonomiści oceniają, że integracja walutowa ze strefą euro będzie możliwa po zrealizowaniu procesu realnej konwergencji gospodarki polskiej z gospodarką krajów UE. Realnej – tzn. zbliżenia rozwoju poziomu gospodarczego i konkurencyjności. Stąd przedwczesne przyjęcie euro grozi utrwaleniem istniejących różnic ekonomicznych. – Istnieje ryzyko, że gospodarczo będziemy krajem drugiej kategorii względem wyżej rozwiniętych krajów strefy euro. Stąd oceny, że ta integracja jest możliwa bliżej roku 2020, a taką opinię wyrażał prezydent Lech Kaczyński, są bardziej pewne – stwierdził prof. Kaźmierczak. Przypomniał, że w sytuacji obecnych zawirowań na rynkach finansowych kraje strefy euro nie będą chętne do przyjmowania do unii walutowej nowych członków z nowymi kłopotami. Komisarz ds. ekonomicznych Joaquin Almunia zapowiedział zresztą, że Unia Europejska nie przewiduje przyjęcia jakiegokolwiek kraju w 2010 i w 2011 roku. Poszerzenie eurolandu wydaje się ponadto niemożliwe ze względu na konieczność zmian, jakich należałoby dokonać w polskiej Konstytucji, która wskazuje Narodowy Bank Polski jako instytucję odpowiedzialną za prowadzenie polskiej polityki pieniężnej. Na to zaś potrzeba czasu. Otwarte pozostaje zatem pytanie, dlaczego PO upiera się przy 2011 roku.


Anna Wiejak
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl