Polityka to nie perpetuum mobile

Z prof. Janem Kłosem,
kierownikiem Katedry Etyki Społecznej i Politycznej Wydziału Filozofii
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Anna
Ambroziak

Frekwencja wyborcza prognozowana przez TNS OBOP
na podstawie analizy sondaży przedwyborczych to wielkość rzędu 45-50
procent. Badania socjologiczne wykazują też, że ludzie nie chcą
wypowiadać się na temat tego, na kogo oddadzą swój głos…


Dodajmy do tego także rezygnację z decydowania o życiu politycznym,
która objawia się absencją wyborczą. Coraz mniej interesuje nas polityka
i nie chcemy uczestniczyć w jej kształtowaniu. Przyczyny są zasadniczo
dwie: albo zniechęcamy się do ekipy politycznej, bo źle wywiązuje się ze
swoich zadań, albo nasze oczekiwania są zbyt wygórowane. Nazwijmy te
czynniki obiektywnymi i subiektywnymi. Jeśli chodzi o zbyt duże
oczekiwania, wydaje się nam, że wybrana przez nas ekipa się nie
sprawdza, bo nie jest w stanie wprowadzić ogólnego dobrobytu, całkowitej
i niezmąconej sprawiedliwości, czego raczej w tym życiu spodziewać się
nie powinniśmy. Z drugiej zaś strony ludzie widzą, że politycy się nie
sprawdzili, że blefowali w swoich obietnicach, albo też wydawało im się,
że mogą zrobić więcej, niż tak naprawdę mogli. Chciałbym też
podkreślić, że często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, czym jest na
przykład urząd prezydencki – czyli nie wiedzą konkretnie, jakie
prezydent ma kompetencje, jaki jest zakres jego władzy. Stad późniejsze
frustracje społeczeństwa, które wynikają z prostej niewiedzy: nie
śledząc wydarzeń politycznych, nie znając nawet porządku prawnego
naszego państwa, wyborcy nie mają orientacji. Kogoś takiego łatwo skusić
łatwymi obietnicami bez pokrycia.

A może wyborcy oczekiwali
prezentacji konkretnej wizji prezydentury, państwa, swego rodzaju
pojedynku na programy. Była wprawdzie debata, ale nie padły w niej ani
pytania, ani arcyważne odpowiedzi.

– Rzeczywiście, kandydaci
zamiast mówić o tym, co sami zamierzają robić, zaczęli przypuszczać
ataki na swoich politycznych przeciwników, wytykać im potknięcia. Dla
widza powstała pewna blokada informacyjna: patrząc na to, nie wiedział
dokładnie, czy kontrkandydat nie zarzuca swojemu przeciwnikowi czegoś,
co tak naprawdę nie zostało nigdy powiedziane. Trzeba tu podkreślić
jeszcze jeden czynnik, a mianowicie mediatyzację polityki. Coraz
bardziej liczy się to, jak kto wygląda, jak się prezentuje na scenie,
czy lubi go kamera; mniej natomiast to, z jakim programem występuje i co
ma do powiedzenia.

Sugeruje Pan, że politycy stają się
bardziej celebrytami niż szacownymi mężami stanu?

– Niestety,
zasada ta sprawdza się nie tylko u nas. Wizerunek polityków i jego
tworzenie zajmuje coraz ważniejsze miejsce w życiu politycznym, bo
odbiorcy łatwiej go wówczas zaakceptować. Mówimy przecież o tzw. wtórnym
analfabetyzmie – obywatel albo nie ma czasu, albo nie jest w stanie
zrozumieć, co się do niego mówi. Dochodzi do tego, że czytamy w prasie
jakąś wypowiedź i nie jesteśmy w stanie jej streścić, ocenić, porównać z
inną wypowiedzią. Wtedy rzeczywiście łatwiej jest sprzedać „produkt”
ładnie wyglądający. Najlepszy przykład mediatyzacji polityki to
fałszowanie obrazu zmarłego tragicznie prezydenta Lecha Kaczyńskiego
przez niektóre media. Dopiero po tragedii smoleńskiej okazało się, jak
bardzo wizerunek ten był zdeformowany. Być może skończył się już czas
wielkich przywódców, od których tak wiele zależy; przywódców, których
osobowość czy przykład życia mogą być wzorem, a zaczął się czas aktorów
politycznych, którzy mają do odegrania pewną rolę na konkretnym
stanowisku. Musimy więc stworzyć jakiś ich obraz estetyczny na użytek
tej funkcji. Wiązałbym to z ową biernością społeczeństwa, o której już
wcześniej wspomniałem, a która wynika z tego, że ludziom wydaje się, iż
coraz mniej od nich zależy. Od kilku lat pokazują to kolejne wybory.
Coraz bardziej wydaje się nam, że polityka to perpetuum mobile. A potem
zdumiewamy się, że urzędnicy idą nie w tym kierunku, w którym byśmy
chcieli. Socjolodzy diagnozują zjawisko zaniku poczucia dobra wspólnego,
obywatelskiej współodpowiedzialności. Wiąże się to też z
profesjonalizacją państwa: oddajemy naszą przestrzeń publiczno-społeczną
w ręce urzędników i instytucji, ponieważ wydaje się nam, że oni zrobią
coś lepiej. Potem nadchodzi czas konfrontacji i okazuje się, że wcale
tak nie jest. Kiedy człowiek wyzbywa się obszaru wolności, pozbywa się
też odpowiedzialności.

Mamy za sobą trudny rok: tragedia
polskiej delegacji w drodze do Katynia, powódź, multiplikacja różnego
rodzaju afer… Może więc czas już na pewną dojrzałość społeczną?


Owszem, ale te afery to też źródło społecznych frustracji. Żadna z nich
nie została definitywnie zakończona. Kiedy społeczeństwo otrzymało
konkretną informację: tak, wykazaliśmy winę i winni zostali ukarani?
Dlatego obawiam się, że jeśli wyniknie kolejna afera, społeczeństwo może
na nią zobojętnieć i wykazanie, jaka jest prawda, nie będzie go już
interesować.
Wszyscy kandydaci podczas kampanii wyborczej deklarują
służebność wobec Narodu – miejmy nadzieję, że nie będą to czcze
obietnice. Prezydent winien służyć Narodowi, społeczeństwo powinno
dostrzec, że taka osoba nie tylko chce odnieść sukces, wzbogacić się,
załatwić stanowiska dla swoich krewnych etc. Wyborca zawsze podejmuje
pewne ryzyko. Problem w tym, że patologiczne mechanizmy trwają dłużej
niż partie i politycy w nie uwikłani.

Jakie znaczenie mają
wybory prezydenckie w kontekście zbliżających się wyborów
parlamentarnych?

– Moim zdaniem, dobrze by było, gdyby była
różnorodność życia politycznego w Polsce. Czyli żeby prezydent
reprezentował inną opcję polityczną aniżeli premier lub odwrotnie. Dobra
jest taka przeciwwaga sił wzajemnie kontrolujących się i równoważących.
I musi istnieć aktywne społeczeństwo sprawdzające, czy władza wywiązuje
się ze swoich obietnic. Tymczasem u nas kiedy jest jakaś słuszna
krytyka, kiedy ktoś krytycznie wypowiada się o przeciwniku politycznym,
od razu powstaje wielkie larum, podnoszą się głosy o mowie nienawiści.
Oskarżanie o mowę nienawiści, kiedy brakuje rzeczowych argumentów, jest
ostatnio bardzo modne i ładnie wpisuje się w poprawność polityczną.
Myślę, że dla każdego człowieka, który nazywa siebie chrześcijaninem
(katolikiem), nie może być obojętne, jakie poglądy ma prezydent,
szczególnie w sprawach fundamentalnych.

Nie odniósł Pan
wrażenia, że cała kampania prezydencka przebiegała niejako w
paradygmacie PO – PiS, tak jakby poza tymi dwoma ośrodkami politycznymi
nie było już nic?

– Ale wiąże się to z aktywnością szerszego
zaplecza politycznego tych partii. Do tego dochodzi jeszcze większe
zaplecze intelektualne w postaci komentatorów, socjologów, politologów,
posłów i europosłów. Trudno się więc dziwić, że właśnie w takim
paradygmacie tkwimy. Abstrahuję od tego, czy jest to dobre, czy złe,
taką sytuację zastajemy, nie mamy na nią wpływu.

Dziękuję za
rozmowę.


drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl