Mgła się przejaśnia

Rano, 10 kwietnia 2010 roku, mgła nad lotniskiem smoleńskim tak szybko jak
się pojawiła, tak szybko znikła. Sprawiała wrażenie mgły scenicznej, którą
wypuszcza się w teatrze czy na estradzie dla spotęgowania atmosfery
tajemniczości czy grozy. Ale część tej smoleńskiej mgły utrzymuje się do dziś.
Ona się nieco przerzedziła i przeniosła w inne miejsca. Do gabinetów polityków,
pokoi ekspertów, śledczych badających lot, do prokuratury, do dziennikarskich
boksów większości redakcji, do sal konferencyjnych, do miejsc spotkań tajnych
służb specjalnych.

Nie wcisnęła się do zbolałych serc ludzi cierpiących po utracie swoich
bliskich, tak oczekujących prawdy, oraz do sumień tych wszystkich, którzy
postawili sobie za cel wyjaśnianie przyczyn katastrofy bez względu na cenę. W
społeczne śledztwo, jak nigdy dotąd, włączyły się tysiące ludzi w internecie,
rejestrujących każdy fakt, zapisujących każde zdanie, słowo, obraz. Nie umknął
ich uwadze, z czegoś najwyraźniej zadowolony, prezydent Bronisław Komorowski z
uśmiechem opowiadający coś premierowi Donaldowi Tuskowi na płycie lotniska w
Warszawie, w oczekiwaniu na trumny z ciałami ofiar katastrofy. Na ulice wyszły
manifestacje i pochody, a każdego 10. dnia miesiąca kościoły wypełniają się
wiernymi szukającymi w modlitwie do Boga pokoju, prawdy i sprawiedliwości.

Po dziewięciu miesiącach śledztwa wszystko wskazuje na to, że rządowych
polsko-rosyjskich planów zgodnego podzielenia się stopniem odpowiedzialności za
katastrofę samolotu w Smoleńsku z nieznanych jeszcze w pełni powodów nie udało
się zrealizować. Wśród dogasających szczątków rządowego samolotu z prezydencką
delegacją lecącą na katyńskie uroczystości miała się zrodzić nowa era w
stosunkach polsko-sowieckich, "dla której nie ma takiej ceny, której nie warto
by zapłacić", jak obrazowo, a raczej obrazoburczo, mówił prezydencki minister
Tomasz Nałęcz. Pojednanie na rosyjskiej ziemi, niedaleko Katynia, w
okolicznościach tragedii niemającej dotąd żadnego precedensu miało przemawiać
swoją głęboką symboliką, dać nowy impuls do przyspieszenia naprawy trudnej
polsko-rosyjskiej historii. A potem do zacieśnienia wzajemnych kontaktów,
oczywiście głównie handlowych. Dla zwolenników polsko-rosyjskiego pojednania "za
wszelką cenę" miał to być taki szczególny polsko-rosyjski "reset". Temu celowi
służyły usilne zabiegi ekipy Donalda Tuska, by zdążyć do Smoleńska przed bratem
śp. Lecha Kaczyńskiego i potem, gdy na miejscu tragedii drobiazgowo uzgadniano
szczegóły jego spotkania z Putinem. Pamiętny uścisk obu premierów obiegł świat,
niosąc informację o nieszczęściu, jakie spotkało oba narody, które nie tylko nie
mają do siebie żadnych pretensji, ale szczerze wyrażają sobie współczucie w tej
trudnej chwili. "Z tego uścisku już się pan nie wywinie" – zawyrokowała proroczo
pod adresem Tuska była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga, ściągając na
siebie gniew mediów i rządu. Ale to było kilka miesięcy temu.

Wszystko wskazuje na to, że wyniki dochodzenia tzw. międzypaństwowej komisji
MAK miały się z grubsza pokrywać z informacjami, jakie polskie i rosyjskie media
podawały w pierwszych godzinach po tragedii (lądowanie w ekstremalnych warunkach
wbrew zaleceniom kontrolerów, błędy w pilotażu polskiej załogi, złe
przygotowanie zawodowe, naciski na lądowanie ważnych pasażerów). Polskie uwagi
do raportu miały nieco łagodzić ogólny obraz naszych błędów, wskazując na
niektóre zaniedbania strony rosyjskiej. Być może rację mieli ci, którzy w tej
grze dostrzegali uzgodniony podział winy w proporcjach 80 do 20 na niekorzyść
polskiej strony. Do tego była już przygotowana większość opinii publicznej w
Polsce i prawie cała w Rosji oraz na Zachodzie.

Nagła wolta premiera Tuska, który przed upublicznieniem raportu MAK wystąpił
z jego zdecydowaną krytyką, zmieniła te proporcje tak, że 100 procent winy
przypadło Polsce. Doszedł jeszcze ten obrzydliwy rosyjski donos alkoholowy na
ważnego, ale przecież tylko pasażera samolotu, szefa polskich Sił Powietrznych.
Donald Tusk nie miał prawa ujawniać swojej opinii o raporcie MAK przed podaniem
go do publicznej wiadomości. Miał zaś obowiązek podzielić się swoimi uwagami
natychmiast po jego ujawnieniu, ale zamilkł, bo wyjechał. Chciał czy nie chciał
sprowokować Rosjan do zaostrzenia treści raportu? MAK upokorzył Polskę na arenie
międzynarodowej, a wtedy on znowu zamilkł, bo znowu wyjechał. Czy ma nastąpić
powrót do negocjacji? A może negocjowane jest zupełnie coś innego?

Powodów nieodpowiedzialnego zachowania premiera należy zacząć szukać,
poczynając od badania stopnia jego zamiłowania do szusowania na nartach we
włoskich Dolomitach.
Informacje, jakie podał opinii publicznej szef MSWiA Jerzy Miller, tylko te
nieliczne, szczątkowe i do końca jeszcze niepotwierdzone, jak zapewniał, moim
zdaniem już prawie w całości podważają raport MAK. Bo czymże jest informacja, że
kontrolerzy w Smoleńsku źle informowali polskich pilotów o kursie i ścieżce
podchodzenia do lądowania oraz o pogodzie. Sprawa mgły będzie więc powracała.
Jej nagłość i gęstość zaskoczyła także rosyjskich kontrolerów.
Dziś resztki tej mgły zaczynają opadać w miejscach, które miała na stałe spowić,
by zmylić, oślepić, zniewolić. Pocieszające jest to, że się przejaśnia, że nie
uda się jej zaciemnić prawdy.

 

Wojciech Reszczyński
 

Autor jest komentatorem w Programie 3 Polskiego Radia SA.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl