Myśląc Ojczyzna


Pobierz Pobierz

Za co giną męczennicy?

Szanowni Państwo!

Wczoraj rozpoczęło się konklawe. Pierwsze, wtorkowe głosowanie nie przyniosło rezultatu. Kolejne głosowanie miało odbyć się dzisiaj przed południem – ale w momencie gdy piszę ten felieton, pojawił się czarny dym. Zatem na razie zastygamy w oczekiwaniu, chociaż kiedy ten felieton ukaże się na antenie, być może będziemy mieli już nowego papieża.

Konklawe, podobnie jak wcześniejsza decyzja Benedykta XVI-go o abdykacji, podniosło nie tylko falę spekulacji na temat przyczyn rezygnacji papieża ze swego urzędu, ale również – jaki powinien być nowy papież i co powinien zrobić. Spekulacje te idą w dwóch przeciwstawnych kierunkach; jedni uważają, że powinien na oścież otworzyć drzwi Kościoła przed współczesnym światem, żeby wszystkie prądy mogły przelatywać przez Świątynię Pańską na podobieństwo tornada, a drudzy – że przeciwnie – że Kościół powinien zaprzestać umizgów do świata i jego celebrytów, tylko skupić się na odważnym głoszeniu odwiecznych prawd. Warto zwrócić uwagę, że wśród zwolenników jak najszerszego otwarcia się Kościoła na współczesny świat i aktualne mody, dominują ludzie i środowiska związane z Kościołem albo luźno, albo wcale. Już z tego powodu można podejrzewać, że wcale nie chodzi im o wzmocnienie Kościoła i jego wpływu na współczesny świat, a przeciwnie – o zredukowanie go do roli jeszcze jednego przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego, podobnego do hollywoodzkiej „fabryki snów”, dostosowującej swój przekaz do oczekiwań publiczności. Unosi się nad tymi oczekiwaniami duch demokracji; jeśli większość czegoś chce, to tak powinno być, zatem jeśli większości dotychczasowy wizerunek Pana Boga przestałby się podobać, to powinna wybrać sobie innego, na własny obraz i podobieństwo.

Stanisław Lem napisał kiedyś, że nie zdawał sobie sprawy, ilu jest na świecie durniów, dopóki nie zaczął korzystać z internetu. Ponieważ i ja korzystam z internetu, to całkowicie się z tą opinią zgadzam, z tą jednak poprawką, że internet, to jeszcze nic.  Jak ktoś chce się przekonać, ilu durniów jest na świecie, to niech obejrzy program telewizji TVN, najlepiej z panią redaktor Moniką Olejnik w roli głównej. Ona też jest bardzo zatroskana o przyszłość Kościoła. Do tego stopnia, że w dniu rozpoczęcia konklawe zaprosiła do programu pana Kamila Sipowicza, który z tej okazji zaprezentował się w kostiumie „historyka filozofii chrześcijańskiej”, chociaż dotąd znany był bardziej ze związku partnerskiego ze słynną piosenkarką Korą. Otóż pan Kamil Sipowicz stwierdził, że największym problemem współczesnego Kościoła jest celibat. Gdyby tak znieść celibat, to zaraz wszystko by się poprawiło, a ludzie waliliby do kościołów jeden przez drugiego, drzwiami i oknami.

Już kilkadziesiąt lat temu Stanisław Cat-Mackiewicz zauważył, że o ile nauki przyrodnicze dokonały niesłychanego skoku, to filozofia nie odnotowała żadnego istotnego postępu. Ale bo też, o ile w starożytności filozofia mogła jeszcze być syntezą całej  ówczesnej wiedzy, to obecnie nie może być o tym mowy. W rezultacie filozofowie opowiadają już tylko o sobie, o własnych urojeniach, obsesjach i fiksacjach, tyle – że nadają temu pozory naukowych dociekań, doktoryzują się, habilitują, namawiają i kongresują, słowem – uprawiają – jak to nazwał profesor Wolniewicz – „organizacyjną krzątaninę”, która ma przesłonić intelektualną mizerię.

Warto zatrzymać się chwilę nad tym spostrzeżeniem, bo być może jest to również przyczyna problemów współczesnego Kościoła. Kiedy słyszymy o „otwarciu”, czy „reformach”, to widać gołym okiem, że w gruncie rzeczy dotyczą one przede wszystkim duchowieństwa i wewnętrznych stosunków w tej grupie.  Stąd otchłanne rozważania na temat „kolegialności”, „celibatu”, „kapłaństwa kobiet” i temu podobnych wynalazków. Ponieważ dyskutuje się o tym w najważniejszych gremiach, to wielu ludziom udziela się wrażenie, że są to sprawy szalenie ważne, być może nawet – najważniejsze. Jednak bardzo łatwo przekonać się, że wcale tak nie jest, że obsesje nurtujące część duchowieństwa tak naprawdę dla Kościoła i dla jego przyszłości nie mają większego, a być może nawet żadnego znaczenia. Kto oddałby życie za „kolegialność”, czy za „zniesienie celibatu”, albo za wprowadzenie „kapłaństwa kobiet”? Jestem pewien, że nie znalazłby się nikt, kto by sie pozwolił za to umęczyć. Tymczasem zarówno dawniej, jak i dzisiaj, w Kościele było i jest mnóstwo męczenników. Przyjrzyjmy się, za co wtedy oddawali życie i za co oddają je dzisiaj – a będziemy mieli odpowiedź na pytanie, co naprawdę jest dla Kościoła ważne, a co jest tylko rodzajem informacyjnego szumu, który ma zagłuszyć zarówno głos wiary, jak i rozumu.

red. Stanisław Michalkiewicz   

drukuj