Ratowały, choć za to groziła śmierć (cz. 5)

O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej

Siostra Teresa Antonietta Frącek RM

Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat.

Od zakończenia II wojny światowej minęło ponad 60 lat. W tym czasie odbudowano zniszczenia materialne, choć i tu pozostały nieodwracalne straty w zakresie dóbr kultury i sztuki. Ale szkody, jakie wywołały te potworne lata w psychice i świadomości ludzkiej, pozostały do chwili obecnej, są one głębsze i trwalsze niż straty materialne, bo sięgają do głębi samego jestestwa. Do dziś wiele osób przeżywa tragedie, rozdarcia, brak tożsamości.

W miarę upływu lat coraz częściej zdarzają się przypadki, że dawne dzieci żydowskie, ukrywane w klasztorach, poszukują miejsc i zakonów, w których znalazły schronienie i przetrwały. Starsze zapamiętały miejsca i okoliczności swojego pobytu w środowisku zakonnym pod opieką sióstr. Natomiast małe dzieci, kilkuletnie, najczęściej nie znają swych nazwisk wojennych, nazwy zgromadzenia czy klasztoru i miejscowości, gdzie przebywały. A jednak szukają swoich korzeni, swojej tożsamości, śladu swego pochodzenia, dzieciństwa, miejsca pobytu, jakiegoś dokumentu czy kogoś z rodziny.


Powrót do korzeni


Polka Sz., katoliczka, poszukuje swoich korzeni i więzi rodzinnych, które sięgają do Kołomyi, gdzie wzięta na wychowanie przez przybranych rodziców uczęszczała do ochronki prowadzonej przez siostry zakonne Rodziny Maryi. Po wielu latach dowiedziała się przypadkowo, że prawdopodobnie jest dzieckiem żydowskim. Przez delikatność nie rozmawiała o tym z rodzicami, nie chciała im robić przykrości. Dziś przybrani rodzice nie żyją, a ona usilnie stara się znaleźć jakiś ślad swojego pochodzenia. W tych poszukiwaniach nawiązała kontakt z siostrami Rodziny Maryi, ale w naszych materiałach brak dokumentów na ten temat.

Były wychowanek domu dla sierot w Szamotułach, dokąd został skierowany w 1937 r. przez Opiekę Społeczną z Warszawy, wraz z tamtejszymi siostrami i dziećmi (159 dzieci) został wysiedlony przez Niemców w grudniu 1940 r. do Warszawy. Chłopiec, skierowany do domu sierot na Chłodnej, podczas jednej z łapanek ulicznych został zgarnięty przez Niemców i zapędzony do getta. Udało mu się uciec i przetrwać z pomocą gospodarzy w różnych wsiach podwarszawskich, a ponieważ uciekł z getta, uważano go za Żyda i on sam w to uwierzył. Po wojnie dostał się do Izraela. Po 50 latach doznał jakiegoś olśnienia, że przecież nie jest Żydem, nie jest obrzezany. Zatęsknił za Polską, stara się o obywatelstwo polskie i powrót do Polski. Do tego są potrzebne dokumenty, przynajmniej metryka urodzenia, która się nie zachowała. Szuka więc swoich polskich korzeni. W spisie dzieci z Szamotuł figuruje jako dziecko polskie, wyznania rzymskokatolickiego, tam przystąpił do Komunii Świętej (zachowała się fotografia). Jest niewątpliwie Polakiem, a jednym z argumentów za tym jest fakt, że przed wojną Żydzi nie oddawali swoich dzieci do katolickich sierocińców, mieli swoje, ale udowodnić to po 50 latach nie jest proste.

Niejednokrotnie dzieci żydowskie uratowane w klasztorach spotykały się po wojnie z ogromnym niezrozumieniem. Żydzi światowi, zwłaszcza w Izraelu, nie rozumieli ich sytuacji w latach terroru i śmiertelnego zagrożenia ze strony Niemców. Jeżeli tylu Żydów zginęło, tyle dzieci straciło życie, to dlaczego te się uratowały, za jaką cenę. Jeżeli ocalały w katolickim klasztorze, to uważano, że zdradziły swój naród, a jeżeli przyjęły chrzest, to zdradziły religię. Z tego powodu żydowskie dzieci uratowane w polskich klasztorach, w większości nie przyznawały się do faktu, że ocalały dzięki pomocy chrześcijan. Z relacji Lei Balint wynika, że nawet jej dzieci przez wiele lat nie wiedziały, iż zawdzięcza życie ukryciu w domu zakonnym w Brwinowie. Natomiast wychowanki klasztorów utrzymywały między sobą kontakt, rozumiały się i chętnie się spotykały.

Kiedy we wrześniu 1997 r. w galilejskim kibucu im. Bojowników Gett (Beit Lohamei Haghetaot) miało miejsce „spotkanie ocalałych z Holocaustu dzieci uratowanych w klasztorach” i na dowożących autokarach znajdowały się napisy: „Dzieci klasztorów”, to niektóre osoby przeżyły szok. Przez 50 lat nie ujawniały, że zostały uratowane w domach zakonnych, a tu oficjalnie napis głosi: „Dzieci klasztorów”.

Było to I Światowe Spotkanie „Dzieci klasztorów”, czyli żydowskich dzieci uratowanych od zagłady dzięki bohaterskiej postawie sióstr zakonnych. W zjeździe zorganizowanym przez izraelskie organizacje „Dom-Pomnik Pamięci Dziecka” i „Dzieci bez Tożsamości” wzięło udział blisko 200 osób, które ocalały w klasztorach na terenie Polski, a także Francji, Belgii, Włoch, Austrii, Czech, Holandii i Chorwacji, mieszkających przeważnie w Izraelu.

Na zjazd zostały zaproszone 4 siostry z Polski: Bogumiła Makowska ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Marii, Klara Jaroszyńska ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża oraz Franciszkanki Rodziny Maryi – Halina Czyż z Brwinowa i Teresa Frącek z Warszawy, jako przedstawicielki zgromadzenia, które „ma największe zasługi w ratowaniu dzieci od zagłady”. Siostry otrzymały medale „Za ratowanie dzieci żydowskich”. W spotkaniu wzięło udział wiele czołowych osobistości życia religijnego i politycznego Izraela, przedstawiciel Watykanu i łacińskiego patriarchy Jerozolimy, przedstawiciele władz rabinistycznych, ambasador Polski, a także Lea Balint i Beniamin Anolik, główni organizatorzy zjazdu.

Warto przytoczyć fragmenty niektórych wypowiedzi. Generał Szlomo Lahad, przewodniczący Komisji „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, powiedział: „Jako naród żydowski nie podziękowaliśmy dostatecznie tym wszystkim, którzy narażając własne życie, ratowali Żydów”. A ks. bp Giacinto Maruzzo podkreślił, że „zjazd 'Dzieci Klasztorów’ jest wołaniem ku przyszłości o miłość, jedność i braterstwo między ludźmi ponad wszelkimi podziałami i religiami”. Rabin Majtels odczytał list dziękczynny naczelnego rabina aszkenazyjskiego Izraela M. Laua i przypomniawszy werset z Talmudu: „Kto ocala życie jednego człowieka, ocala cały świat”, dodał, że on sam, należąc do drugiego pokolenia ocalonych, potwierdza słuszność tej myśli.

Pola Hajt wyrażała wdzięczność w listach do s. Olgi Schwarc za uratowanie jej córki Halinki i za pomoc udzieloną jej w czasie wojny. W 1992 r. wraz z córką po raz pierwszy odwiedziła Polskę i swoje kroki skierowała do sióstr w Warszawie, przy ul. Żelaznej, by podziękować im za ocalenie jej życia w zakładzie „Opatrzności Bożej” przy ul. Chełmskiej, który Niemcy kompletnie zniszczyli, ale dzieci zostały uratowane.

Znamiennym przykładem odnalezienia sióstr po 50 latach jest historia małej dziewczynki Ani, która znalazła schronienie w Domu Sierot w Samborze przy ul. Przemyskiej (obecnie Ukraina). Po stracie rodziców powiedziała do przełożonej s. Celiny Kędzierskiej: „Siostro, bądź moją matką, nie mam już rodziców”. I pozostała pod troskliwą opieką sióstr do końca wojny. Po 1945 r. odnalazł ją wujek, jedyny z rodziny, który przeżył wojnę, i zabrał z Sambora. Anna Henrietta opuściła sierociniec, z którego siostry już wcześniej zostały usunięte przez władze rosyjskie; zarząd w zakładzie objął personel świecki. Przełożona, s. Kędzierska, już wówczas ciężko chora, powiedziała jej na pożegnanie: „Pamiętaj, abyś była dobrym człowiekiem”, te słowa pozostały na zawsze żywe w sercu tej wojennej wychowanki. Anna udała się z wujem do Krakowa, a następnie do Belgii. Nie zapamiętała ani nazwy zgromadzenia, ani nazwiska przełożonej, jedynie jej imię: s. Celina.

Po wojnie Siostry Rodziny Maryi musiały opuścić Sambor w ramach repatriacji, ale już bez przełożonej s. Celiny Kędzierskiej, która zmarła w 1946 r. i została pochowana na tamtejszym cmentarzu. Słowa jednak, które wypowiedziała mała Żydówka do przełożonej: „Siostro, bądź moją matką, nie mam już rodziców”, zapamiętały siostry i przekazały w swych relacjach, zwłaszcza s. Maria Sawicka, wychowawczyni dzieci w Samborze. Słowa powyższe, opublikowane w 1981 r. w mojej pracy „Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w latach 1939-1945” (s. 290), a w 1992 r. przez Ewę Kurek, dotarły do Belgii. W ich treści Henrietta A. Kretz odnalazła siebie, swoje dzieciństwo i siostry, z którymi wkrótce nawiązała osobisty kontakt, w 1993 r. odwiedziła je w Warszawie i Rzymie.

W Międzylesiu Zosinek 17 dzieci żydowskich przeżyło wraz z siostrami trudny okres okupacji, wysiedlenia i tułaczki, a po wojnie zostały zabrane przez rodziny lub skierowano je do żydowskich domów dziecka. Jedna z ukrywanych tu dziewczynek żydowskich była córką lekarza z Łodzi. Inna, nosząca okupacyjne nazwisko Maria Kruszewska (ur. 26.07.1934 r. w Częstochowie), szukając po 40 latach miejsca swego wojennego ukrycia, trafiła na ślad Międzylesia tylko dlatego, że zachowała fotografię z lat okupacji, która ukazuje grupę dzieci pod opieką dwóch sióstr na tarasie jakiegoś budynku. Strój wskazuje na siostry Rodziny Maryi, a taras na zakład „Zosinek”. Maria Kruszewska, mieszkająca obecnie w Londynie, zachowała także świadectwo z promocją z IV do V klasy (w jęz. niemieckim i polskim), wydane przez powszechną szkołę w Międzylesiu, podpisane przez jej kierownika Franciszka Kręcickiego i opiekunkę klasy Paulinę Fijałkowską. Nie pamięta jednak, by w roku szkolnym 1943/1944 chodziła do takiej szkoły. I rzeczywiście nie chodziła, gdyż siostry uczyły dzieci prywatnie w zakładzie od I-IV klasy, ale świadectwa otrzymały uczennice z państwowej szkoły powszechnej w Międzylesiu (AZ VIII 113).

Zdarzają się przypadki dotarcia do wojennych informacji. Maria Malinowska, ur. w 1938 r. w Warszawie, ocalała w Domu „Opatrzności Bożej” w Warszawie na Sadybie, przy ul. Chełmskiej 19, a zamieszkała obecnie w Belgii, poprzez Warszawską Kurię Metropolitalną odnalazła w 1999 r. siostry Rodziny Maryi. W archiwum zgromadzenia w Warszawie przy ul. Żelaznej 97 przechowuje się Kronikę Zakładu „Opatrzności”, w której opisana jest dramatyczna ewakuacja 180 dzieci przez 4 siostry, zarządzona przez przełożoną po pierwszym bombardowaniu budynku. Podczas Powstania Warszawskiego ten 4-piętrowy obiekt, gdzie mieścił się sierociniec i ewakuowane szpitale warszawskie, był pięciokrotnie obrzucony bombami przez niemieckie samoloty, choć na jego szczycie powiewała biała flaga. Siostry uratowały dzieci, ale – jak wspomniano – pod gruzami tego olbrzymiego gmachu zginęło 7 sióstr Rodziny Maryi i setki ludzi świeckich, zwłaszcza rannych ze szpitala powstańczego. Kiedy Maria Malinowska otrzymała wyjątek z tejże Kroniki, odpowiedziała: „Czytałam ten fragment z Kroniki Domu Dziecka wiele, wiele razy. Ja byłam wśród najmłodszych dzieci – zachowały mi się w pamięci tylko migające obrazy” (Listy z 1999 i 2000).

Inną z uratowanych przez siostry Rodziny Maryi we Lwowie Żydówek jest Janina Shosh Ronis, mieszkająca obecnie w Izraelu, która przez 60 lat szukała klasztoru i sióstr, w którym we Lwowie znalazła schronienie w latach okupacji niemieckiej (1942-1944). Znała jedynie imię przełożonej – s. Anzelma, a nazwa zgromadzenia kojarzyła się jej ze słowami „Marianki”. Przez pośrednictwo Episkopatu Polski jej faks został skierowany do Zgromadzenia Rodziny Maryi, które w archidiecezji lwowskiej znane było pod popularnym imieniem: „Siostry Marianki”. To ona, ochrzczona w domu sióstr we Lwowie, wyznała: „jestem całe życie na przełęczy między pochodzeniem żydowskim a uczuciem chrześcijańskim” (Listy, VIII 107).

Warto przytoczyć dzieje jednego z wychowanków domu dziecka w Aninie, w willi Lotha, nazwiskiem Zygmunt Zdzisław Kulas, który – zabrany po wojnie przez wuja – po krótkim pobycie w żydowskim domu dziecka w Zatrzebiu (styczeń 1946), dostał się do Anglii, następnie wyjechał do Izraela, gdzie po latach założył rodzinę.

W pamięci rodziny Zdzisława Kulasa pozostały jego opowiadania o losach wojennych, o jego pobycie z matką w getcie warszawskim, o ukryciu w sierocińcu zakonnym w Aninie, gdzie w trudnych latach okupacji doznał wiele ciepła, troski i życzliwości sióstr. Nie wiadomo, w jaki sposób wyszedł z getta, co się stało z jego matką, ojcem, czy też kto go skierował do Anina. W jego świadomości z dzieciństwa pozostał most i stukot butów niemieckich. Mile wspominał siostry, miał dla nich wiele szacunku i wdzięczności. Nie mówił wprawdzie o szczegółach, ale ogólnie, że było mu u nich dobrze.

Zdzisław Kulas zginął w Izraelu 24 października 1973 r. na wojnie Yom Kipur, zostawiając żonę i dwóch synów. Po wielu latach od jego śmierci jego żona Lea Korner-Kulas i syn Yaron Kulas przybyli do Polski w poszukiwaniu śladów pobytu Zdzisława Kulasa w Aninie i Międzylesiu. Poprzez Warszawską Kurię Metropolitalną zostali skierowani 12 maja 2004 r. do Domu Generalnego Sióstr Rodziny Maryi w Warszawie. Jakież było ich zdumienie i wzruszenie, gdy w zachowanych metrykach dzieci żydowskich z Anina znalazła się metryka Zygmunta Zdzisława Kulasa, urodzonego według tego dokumentu 18 września 1936 r. w Wilnie, z ojca Kazimierza i matki Romany Ludwiki Tyniewskiej, wydana przez parafię św. Jana w Wilnie – 1 września 1939 roku. Według posiadanych przez rodzinę dokumentów jego rodzicami byli: Dawid i Roma Kulas. Dzięki tej metryce został utrwalony ślad jego pobytu w wojennym anińskim domu dziecka.

W wielu jednak przypadkach brak bliższych informacji utrudnia poszukiwania i nie prowadzi do pozytywnych rezultatów. Toteż nie wszystkie dzieci uratowane w klasztorach odnalazły miejsce swego ukrycia i siostry, które je przygarnęły. Takim przykładem jest m.in. Sabina Mielecka, mieszkająca obecnie we Francji. W 1998 r., poszukując klasztoru i sióstr, które uratowały jej życie, opisała swoje dzieje w słowach: „rodzice… w momencie całkowitego zamknięcia getta warszawskiego oddali mnie na przechowanie pewnej kobiecie. Kobieta ta pozostawiła mnie samą przy ulicy Wilczej 31. Tam też odnalazł mnie pewien policjant i odprowadził do klasztoru (miałam wtedy około 2 lat i ubrana byłam w płaszcz w kratkę; urodziłam się 10.12.1940 r.). Po wojnie przez kilka miesięcy moi rodzice wychowywali inną dziewczynkę. Jednak gdy okazało się, że była to pomyłka, wrócili do klasztoru (którego? nie wiem, czy może – Płudy?) i tam mnie odnaleźli”.

W szczątkowej dokumentacji Zgromadzenia Rodziny Maryi nie udało się odnaleźć najmniejszego śladu pobytu w naszych klasztorach dziewczynki z okupacyjnym nazwiskiem – Sabina Mielecka. Może ukrywana była w klasztorze innego zgromadzenia. W czasie rozpoczęcia poszukiwań ojciec Sary miał 83 lata, a matka już od 3 lat nie żyła. Po nieudanych wywiadach sama Sabina – Sara zrezygnowała z podejmowania dalszych poszukiwań, a uczyniła to, twierdząc z rezygnacją: skoro jej matka, odwiedzając z nią Warszawę, nie wskazała jej klasztoru, w którym była ukrywana w czasie okupacji, to widocznie nie chciała, by jej córka znalazła to miejsce (Listy, 1997-2000, VIII 115).


Wdzięczność za uratowane życie – odznaczenie dla Matki Getter


W 1982 r. ks. bp Władysław Miziołek, świadek wojennej działalności sióstr Rodziny Maryi w Międzylesiu, Aninie, Płudach, Pustelniku i Warszawie, wspominając zasługi zgromadzenia i m. Matyldy Getter w akcji ratowania Żydów, powiedział: „Gdyby posadziło się drzewa ku pamięci wszystkich Żydów, uratowanych przez siostry, powstałby wielki las”. Z własnej bowiem obserwacji, jako kapelan zakładu dla dzieci w Międzylesiu „Zosinek”, znał zaangażowanie sióstr w akcję ratowania dzieci żydowskich.

O ile wiadomo, pierwsze takie drzewko zostało zasadzone w 1978 r. dla uczczenia pamięci s. Olgi Schwarc z Rodziny Maryi, przełożonej zakładu „Opatrzności Bożej” w Warszawie przy ul. Chełmskiej 19, na prośbę uratowanych przez nią Poli Hajt i jej córki Halinki, obecnie Zipi Kamon, zamieszkałej w Ramat Gan w Izraelu. W ich liście, pisanym do sióstr po śmierci s. Olgi, czytamy: „Naszej bardzo Kochanej i Drogiej S. Przełożonej Oldze Schwarc ze Zgromadzenia Rodziny Maryi, która odeszła od nas na wieczny odpoczynek do Pana Boga, zasadziliśmy drzewko w lasku na świętej ziemi w Jerozolimie, w dowód wiecznej wdzięczności za uratowanie naszego życia z rąk barbarzyńskich hitlerowców. Polecamy naszą Drogą i Kochaną S. Mateczkę Olgę Szwarc modlitwom przed Bogiem” (List z 1978).

W 1983 r. wyżej wspomniana Pola Hajt postarała się o posadzenie drzewka także ku pamięci m. Matyldy Getter, o której pisała, że „odegrała w Zgromadzeniu Rodziny Maryi największą rolę w akcji ratowania Żydów, zwłaszcza dzieci” (Listy, 1994-2007, VIII 101).

Lea Balint, która ukrywała się u sióstr Rodziny Maryi w Brwinowie przy ul. Szkolnej, pod nazwiskiem Alina Herla, zasadziła takie drzewko w 1986 r. „ku wdzięcznej pamięci tegoż klasztoru” (Listy z lat 1984-2007).

W 1986 r., dzięki staraniom wychowanek Żydówek z Francji i Izraela, m. Matylda Getter została odznaczona pośmiertnie medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Medal ten odebrała osobiście w Jerozolimie w Yad Vashem przełożona generalna Zgromadzenia Rodziny Maryi, m. Gabriela Danuta Janczewska, której towarzyszyła s. Regina Nasiadka. Z tej okazji odbyła się w Ośrodku Pamięci znamienna uroczystość z udziałem kilku wychowanek, którym siostry uratowały życie. Były to: Margaret Acher z Paryża (dawna Małgorzata Mirska) – uratowana w Płudach, Lea Balint z Jerozolimy – uratowana przez siostry w Brwinowie, oraz zamieszkała w Tel-Awiwie Anna Fajgenbaum – ukrywana w Izabelinie i Płudach pod nazwiskiem Anna Zabielska. W ramach uroczystości zasadzono drzewko dla uczczenia pamięci m. Getter na Wzgórzu Pamięci w alei Sprawiedliwych (Medal i Dyplom, AZ II 60).

Hanna Fajgenbaum wzięła udział w tej uroczystości wraz z całą swoją rodziną (cztery pokolenia): z synem i wnuczką oraz z matką Aleksandrą – także uratowaną przez siostry Rodziny Maryi w Izabelinie. Po tej uroczystości w jednym ze swych listów pisała: „Udział w tej uroczystości, która w naszych oczach jest podobna do uświęcenia pamięci M. Getter, oddanie jej honoru Sprawiedliwej, był naszym obowiązkiem. Matka Getter jest symbolem zakonu i wszystkich sióstr, które poświęcały życie, żeby ratować ludzi, szczególnie dzieci. Kiedy staliśmy przed fotografią dzieci, gdzie pisało, że milion dzieci zostało zgładzonych, powiedziałam do Matki Przełożonej, wskazując na syna i wnuczkę, że to jest moje zwycięstwo nad Niemcami, bo też byłam skazana, a jeżeli tu stoimy, w 4 pokoleniach, to dzięki zakonowi i waszej uczynności… Moja rodzina była w pełnym komplecie” (List z 13 maja 1987, VIII 98).

W 1993 r. Henrietta Anna Kretz Daniszewski, zamieszkała w Belgii, uratowana przez siostry w Domu Sierot w Samborze (Ukraina) w gronie 10 dzieci żydowskich i 3 cygańskich, postarała się o posadzenie ku pamięci przełożonej tegoż zakładu s. Celiny Kędzierskiej – 10 drzew symbolizujących uratowanie 10 istnień ludzkich. W tym domu dziecka oprócz wyżej wspomnianych dziewcząt siostry ukrywały także kilkoro niemowląt, wśród nich Jerzego Bandera, zamieszkałego obecnie w Izraelu.

Po ukazaniu akcji ratowania Żydów, zwłaszcza dzieci, jeszcze raz można postawić pytanie – dlaczego siostry ratowały Żydów? Zakłady prowadzone przez nie były przepełnione dziećmi żydowskimi, gdyż – jak relacjonują siostry – nie można było odmówić pomocy dzieciom narażonym na niechybną śmierć. Przełożone i siostry w poczuciu obowiązku ratowania prześladowanych ryzykowały swoim życiem i mieniem zgromadzenia. Często ostrzegano je, a nawet zarzucano m. Getter, że ratuje Żydów kosztem sióstr i bytu zakładów. Ona jednak zawsze odpowiadała, że ratuje człowieka, który prosi o pomoc, a zachęcając siostry do ukrywania dzieci żydowskich, niejednokrotnie mówiła, że może właśnie dzięki tej ofierze Pan Bóg ochroni zakłady i dzieci polskie od gorszych niebezpieczeństw.

Z licznych relacji sióstr przebija przekonanie, że Opatrzność w specjalny sposób czuwała nad zgromadzeniem. Żadna siostra nie zginęła za ukrywanie Żydów i mimo strasznego zniszczenia sierocińców w 1944 r., po których pozostały ruiny i zgliszcza, pomimo wysiedleń, tułaczki, przebywania w ogniu walki, poza jednym wypadkiem, żadne dziecko polskie ani żydowskie nie poniosło w nich śmierci.

Matka Getter miała zwyczaj mówić: „Ratuję człowieka, który prosi o pomoc” i do tego zachęcała siostry. Kto przychodzi do nas i prosi o pomoc, w imię Chrystusa nie wolno nam odmówić. Do Żydówek szukających u niej pomocy mówiła: „Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić” (List Lili Engel, Mediolan, VIII 109).

Mimo świadomości, że za ocalenie Żyda grozi śmierć, siostry szły za ewangelicznym wezwaniem Chrystusa i za wskazaniami ojca założyciela.

Zarówno przełożona generalna m. Ludwika Lisówna we Lwowie, jak też m. Getter w Warszawie, s. Anna Budnowska w Łomnie, s. Aniela Stawowiak w Płudach, s. Helena Dobiecka czy s. Olga Schwarc w Warszawie, a za ich przykładem inne siostry – ani dzieciom, ani starszym Żydom nie odmówiły pomocy. To samo odnosiło się do ludzi z konspiracji, osób wysiedlonych ze Wschodu i Zachodu. Uważały, że to „sam Bóg ich przysyła”, a więc „trzeba im pomóc”.

Niebezpieczeństwo było realne. Sześć zakładów warszawskich i okolicznych było zagrożonych przejęciem przez wojsko niemieckie. Domy w Warszawie przy ul. Żelaznej i w Płudach otrzymały stanowczy nakaz eksmisji, podobnie domy w Warszawie – na Hożej i Chełmskiej, w Brwinowie i Międzylesiu. Dzięki staraniom sióstr do tego nie doszło, ale zagrożenie stale istniało, tym bardziej że we Lwowie – w domu prowincjalnym, a także w Samborze, Kostowcu, gdzie ukrywano dzieci żydowskie, część pomieszczeń zakonnych zajmowało wojsko niemieckie.

Maria Niklewicz odsłania inne rozterki matki Getter. Chodziło o młodą Żydówkę z Płud, która nieroztropnie zdradziła swe pochodzenie i z tego powodu sama była szantażowana, a siostrom grożono denuncjacją. Wynikło z tego – pisze M. Niklewicz – śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich. Matusia była w wielkiej rozterce, czy nie ma obowiązku usunąć Żydów, aby ratować innych, a przede wszystkim całe zgromadzenie. Ale w końcu powiedziała mi: „Wiesz, modliłam się długo, prosiłam, żeby Pan Jezus dał mi poznać, jaka jest Jego wola w tej sprawie i zrozumiałam, że nie mam nikogo z tych Żydów usuwać, nawet tej, która nas wszystkich naraziła ze swej winy, tylko mam ich nadal chronić przed śmiercią z rąk hitlerowskich, a bezpieczeństwo nasze zdać na Opatrzność Bożą. Teraz już wiem, jaki jest mój obowiązek i odzyskałam pełny spokój”.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl