Transmisja z Sejmu RP: Informacja Prezesa Rady Ministrów na temat projektu wdrażanego przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, ograniczającego wymiar godzin lekcji historii w szkołach ponadpodstawowych


Pobierz Pobierz

 

Historia do lamusa

Plany rządu Donalda Tuska ograniczające w szkołach liczbę godzin historii
wywołały protesty różnych środowisk – nauczycieli, historyków, publicystów, i
najostrzejszy sprzeciw – protest głodowy pięciu członków "Solidarności" w
Krakowie. Zmniejszenie liczby godzin historii i języka polskiego przez
Ministerstwo Edukacji Narodowej to jedna z najgorszych decyzji, jakie w
ostatnich latach dotknęły polskie szkolnictwo. Nie trzeba przecież uzasadniać,
jakie szkody przyniesie ten fakt dla edukacji młodego pokolenia.

Zgodnie z przyjętymi założeniami reformy edukacji od 1 września 2012 roku w
nowych programach zniknie 120 godzin przedmiotów ścisłych, 90 godzin historii i
60 godzin języka polskiego.

Uczniowie już w pierwszej klasie liceum będą kończyli naukę przedmiotów,
które rozpoczęli w gimnazjum, np. historii. Pozostałe dwa lata mają służyć
poszerzeniu wiedzy z wybranej przez uczniów specjalizacji – humanistycznej lub
ścisłej. Wybór specjalizacji (w wieku 16 lat!) w praktyce oznacza zaprzestanie
nauki przedmiotów humanistycznych lub ścisłych. W zamian pojawią się między
innymi zajęcia ze zdrowia i urody.

Wytyczne z Brukseli

Wprowadzone w naszym kraju reformy oświaty i szkolnictwa wyższego to prosta
realizacja inicjatywy polityczno-oświatowej Unii Europejskiej. Zapoczątkował ją
traktat z Maastricht z lutego 1992 roku, chociaż formalnie wykluczono wówczas
harmonizację przepisów państwowych w tym zakresie. Rozwój "europejskiego
wymiaru" edukacji koncentruje się na obowiązujących "podstawach programowych",
które obejmują język ojczysty, przynajmniej jeden język obcy, matematykę,
podstawy nauk przyrodniczych i humanistycznych, a także nowoczesne tendencje
informatyczne. Zaleca się przy tym nauczanie ponadprzedmiotowe, co zostało już
wprowadzone w polskiej podstawie programowej. Trzeba zauważyć, że architekci
edukacji europejskiej w rozważaniach nad szansami "europejskich podstaw
programowych" wskazują na ich granice. Stanowią je kulturowe osobliwości danych
narodów. Nie wynika to jednak z uznania ich odrębności kulturowej, ale z
poczucia swoistego pragmatyzmu. Ze świadomości, że realizowane cele, aby były
skuteczne, powinny być wprowadzane stopniowo. Przekroczenie tych granic – jak
sami podkreślają – doprowadziłoby do iluzji i powstania nowych
nacjonalistycznych podziałów (Wolfgang Mitter, Drogi reformy szkolnej w
perspektywie europejskiej na przełomie XX i XXI wieku, Warszawa 1999, s. 99).

Przy opracowywaniu projektu nowej podstawy ogłoszonej w "Rozporządzeniu
Ministra Edukacji Narodowej" z 23 grudnia 2008 roku w sprawie podstawy
programowej i wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w
poszczególnych typach szkół uwzględniono zalecenie Parlamentu Europejskiego i
Rady Europy w sprawie "kompetencji kluczowych w procesie uczenia się przez całe
życie".
Wiedza, umiejętności i kompetencje, które uczeń ma uzyskać w szkole, opisane są
w nowej podstawie programowej zgodnie z ideą europejskich ram kwalifikacji, w
języku efektów kształcenia. To także realizacja powyższych zaleceń w sprawie
ustanowienia europejskich ram kwalifikacji dla uczenia się przez całe życie i
kolejne potwierdzenie nadrzędności "edukacji europejskiej" w kształtowaniu
podstawy programowej dla polskiej szkoły podstawowej.

Przygotowanie nowej podstawy programowej kosztowało prawie milion złotych,
"sfinansowała" to Unia Europejska w ramach projektu "Doskonalenie podstawy
programowej". Z pieniędzy tych opłacono m.in. ekspertów, spotkania zespołów
eksperckich, recenzje.

Kto ty jesteś?

Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla szkół podstawowych dzieli się na
dwa etapy edukacyjne: I etap obejmujący klasy I-III szkoły podstawowej –
edukacja wczesnoszkolna realizowana w formie kształcenia zintegrowanego, oraz II
etap obejmujący klasy IV-VI szkoły podstawowej, podczas którego realizowanych
jest kilkanaście przedmiotów, w tym historia i społeczeństwo. Po ukończeniu
szkoły podstawowej uczeń kontynuuje kształcenie ogólne (III etap – gimnazjum i
IV etap – szkoła ponadgimnazjalna).

Wymagania, jakie stawia podstawa programowa edukacji wczesnoszkolnej w
zakresie edukacji społecznej dla ucznia klasy I szkoły podstawowej są żenująco
proste. Uczeń po skończeniu klasy pierwszej "wie, jakiej jest narodowości i że
mieszka w Polsce, a Polska znajduje się w Europie, zna symbole narodowe (flaga,
godło), hymn narodowy, poznaje flagę i hymn Unii Europejskiej".
Zapewne nie chodzi zatem o potwierdzenie narodowej przynależności, ale o
"uwrażliwienie" na tożsamość europejską (flaga i hymn).

Zgodnie z przyjętą podstawą programową z historii nastąpi połączenie III i IV
etapu edukacyjnego. Zakres wiedzy merytorycznej historii w gimnazjum kończy się
na treściach nauczania odnoszących się do sprawy polskiej w I wojnie światowej.
Natomiast w szkole ponadgimnazjalnej, w pierwszej klasie, muszą być zrealizowane
zagadnienia obejmujące okres od odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918
roku aż do współczesności! Tak obszerny materiał faktograficzny wymaga
dwuletniego kursu kształceniowego, odrębnie dla gimnazjum i liceum. Tymczasem na
naukę historii dla uczniów, którzy nie wybrali tego przedmiotu w zakresie
rozszerzonym, przewidziano zaledwie 60 godzin (2 godziny tygodniowo) i tylko w
pierwszej klasie. Natomiast do matury uczeń będzie uczestniczył w zajęciach z
przedmiotu uzupełniającego: "Historia i społeczeństwo. Dziedzictwo epok" w
wymiarze 120 godzin. Obszar tematyczny tego przedmiotu ma objąć cztery z
następujących zagadnień: Europa i świat; język, komunikacja, media; kobieta i
mężczyzna, rodzina; nauka; swojskość i obcość; gospodarka; rządzący i rządzeni;
wojna i wojskowość; ojczysty Panteon i ojczyste spory.

Pozostaną wyklęci

Rezygnacja z realizacji kursu historii najnowszej w gimnazjum i de facto
przesunięcie treści związanych z historią polityczną powszechną i polską XX
wieku w liceum do mniej dojrzalszej wiekowo grupy (zamiast trzeciej klasy liceum
– klasa pierwsza) doprowadzi do dalszej degradacji znajomości dziejów
ojczystych. W jaki sposób można oczekiwać od młodego, 17-letniego człowieka
analitycznego myślenia, umiejętności rozwiązywania problemów, zrealizowania
projektów itp. w sytuacji braku niezbędnej wiedzy? Przecież wykształcenie czy
kultura osobista wiąże się zawsze z pewnym uzyskanym poziomem wiedzy.

W podstawie programowej przedmiotu historia i społeczeństwo (II etap
edukacyjny – klasy IV-VI) w obszarze po 1944 roku uczeń ma umieć "opowiadać o
Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, używając pojęć: odbudowa zniszczeń wojennych,
awans społeczny i likwidacja analfabetyzmu, planowanie centralne, zależność od
ZSRR, dyktatura partii komunistycznej, cenzura, opozycja demokratyczna".
Zdumiewać musi umieszczenie takich pojęć – osiągnięć (?) "władzy ludowej" jak
"awans społeczny", które mają opisywać istotę systemu komunistycznego w sytuacji
fizycznej likwidacji w tym okresie pokolenia II Rzeczypospolitej, przywódców
opozycji niepodległościowej, ziemiaństwa, inteligencji, elity politycznej.
Jedynie w IV etapie edukacyjnym o rozszerzonym zakresie uwzględniono działania
opozycji legalnej i podziemia antykomunistycznego, które ograniczone zostały
jednak do 1948 roku. Tym samym o żołnierzach wyklętych, Zrzeszeniu "Wolność i
Niezawisłość", Narodowych Siłach Zbrojnych, Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym i
innych zgrupowaniach w latach następnych oraz rozwoju konspiracji młodzieżowej
przełomu lat 40. i 50. przeciętny uczeń znów się nic nie dowie. Czy nadal
postacie, takie jak Łukasz Ciepliński – prezes IV Zarządu WiN, Stanisław
Kasznica – dowódca NSZ, "Zapora", "Orlik", "Huzar", "Warszyc" i tylu, tylu
innych, mają być przesłonięte zmową milczenia? Uczeń może na lekcjach historii
również nigdy nie usłyszeć na przykład o Orlętach Lwowskich. W podstawach
programowych nawet w rozszerzonym IV etapie nie ma wzmianki na temat ludobójstwa
dokonanego przez UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Uzupełnieniu wiedzy z najnowszych dziejów nie służy także realizacja zajęć z
zakresu historii z elementami wiedzy o społeczeństwie i wiedzy o kulturze.
 

Eliminowanie religii

Twórcy reformy edukacji przyznają, że poziom uzdolnień populacji młodych
Polaków (co druga osoba w wieku 19-24 lat studiuje) znacznie się obniża.
Odrzucają jednak rozwiązanie tego problemu poprzez przywrócenie właściwej rangi
egzaminowi maturalnemu oraz zwiększenie wymagań w przyjęciu na studia, ponieważ
nastąpiłoby wtedy drastyczne obniżenie odsetka młodzieży uzyskującej
wykształcenie wyższe. Pogląd ten wspierany jest poprzez odwołanie się do
doświadczeń "krajów demokratycznych", które znalazły się wcześniej w podobnej
sytuacji i rozwiązanie to zostało przez nie powszechnie odrzucone.

Nie liczy się więc jakość kształcenia i edukacji, ale przyjęty a priori,
niekoniecznie zgodny ze zdrowym rozsądkiem, poziom zakładanej skolaryzacji
społeczeństwa. Reforma edukacji sprowadza się do przyjętego założenia, że o
poziomie wykształcenia współczesnego społeczeństwa świadczy nie tyle średni, co
minimalnie akceptowalny poziom wykształcenia. W tym celu konsekwentnie – jak
podkreśla jeden z ministrów – zachęca się młodych ludzi do jak najdłuższego
korzystania z usług systemu edukacji i ustawia się na ich drodze kolejne progi
łagodnie narastających wymagań.
W przyjętej triadzie kształcenia uwzględniającej wiedzę, umiejętności oraz tzw.
kompetencje personalne i społeczne ten pierwszy element jest najmniej
dostrzegalny. Jest to zgodne z koncepcjami pedagogiki postmodernistycznej, gdzie
wiedza coraz bardziej spychana jest na margines.

Znamienne, że w ramach pięciu bezpłatnych godzin dziecka w przedszkolu,
podczas których realizowana jest tzw. podstawa programowa, nie przewidziano
lekcji religii. Prawo gwarantuje dzieciom i ich rodzicom pięć godzin zajęć za
darmo, ale zgodnie z podstawą programową wychowania przedszkolnego przepisy MEN
tego nie przewidują. Religię można organizować na życzenie rodziców (w ramach
planu zajęć), ale opłaca je samorząd. Zajęcia te, zdaniem MEN, nie mogą być
wpisane w podstawę programową, ponieważ mają obowiązek realizować ją wszyscy, a
nie wszyscy są wierzący.
Rozporządzenie ministra edukacji narodowej w sprawie ramowych planów nauczania w
szkołach publicznych z 20 stycznia 2012 roku (rozporządzenie wchodzi w życie 1
września 2012 roku) nie uwzględniło wymiaru godzin na zajęcia religii. Religia
została przeniesiona do grupy przedmiotów nadobowiązkowych.

Wyrzucenie religii z programów ramowych oznaczałoby, podobnie jak w przypadku
przedszkoli, że realizacja tych zajęć zależałaby od dobrej woli i możliwości
budżetu jednostek samorządu terytorialnego. Działania rządowe w tym zakresie są
sprzeczne z obowiązującym prawem: gwarancjami konstytucyjnymi dla lekcji religii
i podpisanym przez rząd konkordatem.

Oczekujemy od MEN natychmiastowej nowelizacji rozporządzenia ze stycznia br.
i zagwarantowania zachowania prawa katolików do nauki religii w szkołach
publicznych.

Dr Krzysztof Kawęcki

***

Ministerstwo idzie w zaparte

Ministerstwo Edukacji Narodowej nie wycofa się z wprowadzonego
rozporządzenia w sprawie nowej podstawy programowej. Sejmowa debata to efekt
dramatycznego protestu grupy byłych opozycjonistów, którzy podjęli głodówkę
przeciwko ograniczaniu nauczania historii w szkołach ponadgimnazjalnych. Ich
jedynym żądaniem jest zawieszenie obowiązującego rozporządzenia i ponowna
dyskusja nad podstawą programową.

Wczoraj wieczorem w Sejmie odbyła się debata na temat nowej podstawy
programowej, która ogranicza nauczanie historii w szkołach ponadgimnazjalnych. W
imieniu rządu informację w tej sprawie przedstawiała minister edukacji Krystyna
Szumilas, która broniła nowej podstawy programowej i wszystkich podjętych w tej
sprawie decyzji. Tak jak w ostatnich wywiadach i wypowiedziach podczas
konferencji prasowych podtrzymywała swoje argumenty. W jej ocenie, historia
będzie wykładana w większym wymiarze godzinowym. – Nie ograniczamy lekcji
historii, wręcz przeciwnie: lekcji historii w szkołach ponadgimnazjalnych będzie
więcej – oświadczyła minister edukacji. Zapewniła, że nowa podstawa programowa
była bardzo szeroko konsultowana i opiniowana przez ekspertów i nauczycieli.

Skutek: zubożenie intelektualne

– Mamy do czynienia z rządem, który sobie założył, że bezpiecznie będzie
rządzić Polską tylko wtedy, gdy kolejne roczniki nie będą niczego rozumieć z
tego, co się wokół nich dzieje, ale będą w stanie najwyżej wybrać proszek do
prania z reklamy telewizyjnej – oponował poseł Ryszard Terlecki (PiS). – Po co
młody Polak ma wiedzieć, że swoje państwo potrafił obronić po 100-letnim
niebycie, że w czasie komunistycznej dyktatury polscy chłopi jako jedyni
obronili swoją ziemię lub że studenci strajkowali razem z robotnikami? – pytał
retorycznie, odpowiadając, że gdyby wiedział, z pewnością nie byłby
zainteresowany występami "telewizyjnych pajaców", ale zainteresował się tym, co
dzieje się w życiu publicznym w Ojczyźnie. – Co się stało, że w ciągu ostatnich
lat większość młodych Polaków przestaje rozumieć, co się wokół nich dzieje? Że
grupa opozycyjnych weteranów podejmuje protest głodowy? – zastanawiał się
Terlecki.

– Problemem jest ciągłe powtarzanie materiału, nastawienie na wiedzę
historyczną, a nie analizę – tłumaczyła w imieniu PO Katarzyna Hall, była
minister edukacji, która podpisała nową podstawę programową. – To, co proponuje
MEN, prowadzi do zubożenia intelektualnego – podkreślała z kolei Elżbieta Witek
(PiS), nauczyciel historii z długoletnim stażem.

Jak akcentowała minister Szumilas, czasem na uczenie się historii jest
gimnazjum i pierwsza klasa szkoły średniej. Dopiero potem ma następować
"podsumowanie, wyciągnięcie wniosków i przeanalizowanie, jakie znaczenie dla
współczesnego człowieka ma wiedza historyczna, wiedza i doświadczenia płynące z
tego, co działo się wcześniej". Wszystko w ramach tak krytykowanego przez
protestujących w Krakowie, jak również środowiska naukowe przedmiotu historia i
społeczeństwo.

– Gimnazjalista, wybierając szkołę średnią, musi zdecydować, jakich
przedmiotów chce się uczyć na poziomie rozszerzonym – przyznała Krystyna
Szumilas, która uważa, że jest to odpowiedni i dobry czas na podjęcie życiowych
decyzji dotyczących wyboru zawodu i drogi życiowej. Natomiast zadaniem szkoły
średniej ma być głównie "przygotowanie do życia", wybór jakiegoś kierunku i
przygotowanie się do edukacji na wyższej uczelni. Szumilas podkreślała
kilkakrotnie, że wprowadzenie podstawy zostało poprzedzone szerokimi
konsultacjami społecznymi. Jak dotąd jednak najczęściej słychać głosy protestu.
Katarzyna Hall mówiła, że zanim podejmie się debatę na temat nowej podstawy,
należy się z nią zapoznać, a nie bazować na publikacjach prasowych.

To już nie będzie liceum

Głodujący opozycjoniści w wydanym wczoraj oświadczeniu podkreślają, że odbyli
serię rozmów z ekspertami ze środowisk akademickich oraz nauczycielami,
"docierając do ludzi o bardzo różnej wrażliwości politycznej". "Ich wszystkich
ogromnie niepokoi nowa formuła kształcenia ogólnego dla szkół średnich, gdyż
będzie ona początkiem takiej szkoły, która niewiele będzie miała wspólnego z
liceum ogólnokształcącym" – napisali w oświadczeniu skierowanym do MEN. Jak
podkreślali, oczekują nie tyle "wyjaśnień i rozwiania nieporozumień, jakie
narosły wokół nauczania historii, ile poważnego potraktowania przez Panią
Minister padających zewsząd od czterech lat słów krytyki nowej podstawy
programowej kształcenia ogólnego". W ich ocenie, "punktem wyjścia do
ewentualnych rozmów powinno być odniesienie się MEN do dotychczas skierowanych
do ministerstwa petycji, listów i propozycji zmian podstawy programowej
wprowadzonej rozporządzeniem z 23 grudnia 2008 roku". Tego jednak wczoraj w
Sejmie nie było.

Maciej Walaszczyk

 

drukuj