Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski



Pobierz

Pobierz


Bitwa o media

Wolność słowa jest zagrożona! Na alarm biją politycy Platformy Obywatelskiej oraz ich dotychczasowi pomagierzy na „odcinku medialno-propagandowym” w Polsce. Szukają też wsparcia za granicą. Także tu, w Parlamencie Europejskim. Są przekonani, że nic tak nie wstrząśnie polskim społeczeństwem jak oburzenie Unii Europejskiej. Chwilowo może nie całej Unii, ale niektórych jej urzędników czy polityków. Jeszcze nie przebrzmiało echo wypowiedzi niemieckiego socjaldemokraty Martina Schulza, szefa Parlamentu Europejskiego, którego ogromnie zaniepokoiła sytuacja w Polsce po przegranej PO i PSL, a już niemiecki komisarz do spraw cyfryzacji Günther Oettinger zaniepokoił się kondycją mediów publicznych w naszym kraju. Zasugerował też objęcie polskiego rządu „specjalnym nadzorem”.  Zapowiadane przez zjednoczoną prawicę w Polsce zmiany w mediach publicznych mają doprowadzić do ich demonopolizacji. A monopol dotychczas miało PO i PSL z SLD na przyprzążkę. To naturalnie nie budziło żadnych obaw, ani podejrzeń, ani też konieczności specjalnego europejskiego monitoringu.

Gdy cztery i pól roku temu  w sali plenarnej w Strasburgu europosłowie Prawa i Sprawiedliwości alarmowali, że koalicja PO-PSL zawłaszcza media  publiczne i wyrzuca z pracy znanych, a niewygodnych dla władzy dziennikarzy, spotkało się to z obojętnością europejskich polityków i urzędników. W liście skierowanym wówczas do wszystkich szefów frakcji politycznych w Parlamencie Europejskim, pod którym widniał i mój podpis, domagaliśmy się dyskusji na ten temat, ale bezskutecznie.
Gdy dwa lata temu osobiście w Strasburgu zwracałem się do Komisji Europejskiej, aby zainteresowała się usuwaniem przez rządzących w Polsce kolejnej partii niewygodnych dziennikarzy i pracowników Telewizji Polskiej i to na masową skalę, napotkałem na chłodną obojętność. Przypomnę, że zabieg polegał na wyrzuceniu polskich dziennikarzy i operatorów poza TVP do tzw. firmy outsourcingowej, czyli zewnętrznej, co de facto oznaczało wyrzucenie ich poza burtę. W tej sprawie pisemnie interweniowałem w Komisji Europejskiej. W jej imieniu odpisał mi komisarz László Andor, argumentując: „Protokół nr 29 w sprawie publicznego nadawania w państwach członkowskich załączony do TUE i TFUE stwierdza jasno, że zarządzanie i wybory strategiczne w sprawie radiofonii i telewizji publicznej należą do państw członkowskich.” Pismo kończył słowami: „Komisja nie może (…) nakazać państwom członkowskim, w jaki sposób powinny zorganizować usługi swojego nadawcy publicznego”. To oficjalne pisemne stanowisko Komisji Europejskiej z marca 2014 roku.

Nie była to jedyna próba zainteresowania polityków europejskich ograniczaniem wolności słowa w Polsce. Gdy władze medialne wskazane przez rządzącą formację PO i ówczesnego prezydenta z niej się wywodzącego blokowały wejście na multipleks katolickiej telewizji TRWAM, formułowane przeze mnie apele, zarówno werbalne, jak i pisemne, nie zyskiwały należytego zrozumienia.
Gdy wspólnie ze Zbigniewem Ziobrą zorganizowaliśmy w Parlamencie Europejskim w Brukseli wysłuchanie publiczne w sprawie TV Trwam, informacje o tym dotarły do opinii publicznej m.in. w Niemczech, co dopiero skutkowało zainteresowaniem się sprawą niektórych europejskich polityków. Nie doprowadziło to jednak do żadnej europejskiej debaty. Obecnie możemy obserwować diametralnie odmienną sytuację.       Niemieccy politycy, tacy jak przywołany wcześniej Martin Schulz czy komisarz Günther Oettinger, nazywający się politykami  europejskimi, nagle zapragnęli monitorować sytuację w Polsce, nie wykluczając nawet sankcji. Cóż się więc stało? Zawsze najbardziej nerwowo  politycy reagują, gdy dostrzegają osobiste zagrożenie. W sensie dosłownym, lub pośrednim, jak choćby np. zagrożenie medialnych lobbies ich wspierających, bądź żywotne uszczuplenie interesów ich kraju. Nie jest tajemnicą, że europosłowie PO i PSL od lat współpracują w Brukseli i Strasburgu w jednej grupie politycznej z niemieckimi europosłami CDU i CSU kanclerz Angeli Merkel,  a europosłowie SLD należą do grupy socjaldemokratycznej, gdzie współpracują z niemieckimi europosłami SPD, w tym z Martinem Schulzem. Wszyscy oni pilnują tam niemiecko-europejskich interesów. Także na odcinku medialnym.

Niedawno niemiecki europoseł Elmar Brok przyłączył się do chóru zaniepokojonych niemieckich polityków, twierdząc, że: „przypadek Polski jest wielkim wyzwaniem dla UE”.  Jego wypowiedź cytowały media w Polsce. Przypomnę, że Brok znany jest nie tylko z tego, że w Parlamencie Europejskim zasiada od 35-u lat, ale też, że od wielu lat utrzymuje ścisłe powiązania z wielkim niemieckim koncernem medialnym. Wedle informacji zamieszczonych na niemieckich stronach internetowych, za swoją działalność lobbystyczną w instytucjach UE miał on otrzymywać od tego koncernu dodatkowo 200 tysięcy euro rocznie. Niemieckiemu koncernowi medialnemu wyraźnie się to opłacało. A jeśli o mediach mowa, to warto przypomnieć, że ponad 80% prasy regionalnej w Polsce należy właśnie do koncernów niemieckich. Podobnie sytuacja wygląda w obszarze czasopism i prasy kolorowej. Czyżby to, jak utrzymują tzw. europejscy, ale też i polscy euroentuzjaści, stwarzało przestrzeń do wolności słowa i medialnego pluralizmu? Dlaczego tak zaciekle jej bronią? Wprawdzie żaden z unijnych przepisów nie został naruszony,  ale ich zdaniem godzi to w bliżej niedookreślonego „europejskiego ducha”.

prof. Mirosław Piotrowski, europoseł

drukuj