Felieton „Spróbuj pomyśleć”: Jak nie diamat, to grawitacja?


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Nie da się ukryć; wielu ludzi, a może nawet większość, ma dobra pamięć, ale krótką. Czasami to niedobrze, chociaż z drugiej strony jest to bardzo korzystne dla polityków. Gdyby ludzie mieli dobra pamięć i w dodatku długą, demokracja chyba by się załamała, bo pomyślmy sami – co można by w takiej sytuacji jeszcze wmówić ludziom przed kolejnymi wyborami?

W ostatnia sobotę i niedzielę Platforma Obywatelska urządziła sobie konferencję programową. Tak naprawdę chodziło o to, żeby dać odpór inicjatywie Aleksandra Kwaśniewskiego, który razem z Lechem Wałęsą i Andrzejem Olechowskim wystartował z Ruchem na Rzecz Demokracji, ale oczywiście nie wypadało tego głośno mówić, bo Ruch na Rzecz Demokracji głosi ten sam program, co i Platforma: odsunąć Kaczyńskich od władzy i zająć ich miejsce. Ale przecież takiego programu nie wypada głosić, zwłaszcza na konferencji, toteż trzeba było na użytek tak zwanego elektoratu wymyślić jakieś bajki. I tak Platforma Obywatelska ogłosiła między innymi, że stworzy system zachęt dla emigrantów, żeby powrócili do Polski.

Warto wobec tego przypomnieć, że Platforma Obywatelska w czerwcu 2003 roku, kiedy to wraz z Aleksandrem Kwaśniewskim stręczyła nam przyłączenie do Unii Europejskiej, właśnie z możliwości wyjazdu z Polski do pracy w Europie Zachodniej uczyniła główną atrakcję wejścia do Unii. Gdyby więc ludzie, a zwłaszcza zwolennicy Platformy Obywatelskiej mieli dobrą pamięć i w dodatku długą, mogliby zapytać, jak to możliwe, że cztery lata temu emigracja zarobkowa z Polski była dobra, a teraz jest zła? Na szczęście nikt o to nie zapyta, bo kto by tam pamiętał, co było dobre cztery lata temu?

Dzięki temu Platforma Obywatelska ma do zaoferowania bajkę o potrzebie sprowadzenia emigrantów z powrotem do kraju. Oczywiście jest to bajka na krótki dystans, bo jak tylko w roku 2009 trzeba będzie znowu zaagitować Polaków do zgodny na przyjęcie konstytucji Unii Europejskiej, to Platforma nam powie, że jak przyjmiemy konstytucję, to będziemy mogli wyjeżdżać do pracy do każdej prowincji Eurosojuza. No a potem znów będzie lamentować, ze już tyle milionów wyjechało i w związku z tym trzeba stworzyć system zachęt, żeby… i tak dalej.

Jak widać, można stosować tę metodę aż do końca świata, a to właśnie dzięki temu, że ludzie maja dobra pamięć, ale krótką. Jeśli nie pamiętają, co było przed czterema laty, to jakże mają pamiętać to, co wydarzyło się w 1976 roku?

Bo 10 lutego 1976 roku Sejm uchwalił zmianę konstytucji, polegającą m.in. na umieszczeniu tam zapisu mówiącego o „przewodniej sile”, jaką „w budowie socjalizmu” miała być Polska Zjednoczona Partia Robotnicza oraz wpisaniu do konstytucji przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Zanim to nastąpiło, wiele środowisk podniosło protesty, wskazując, że wpisanie do konstytucji przyjaźni z jakimś państwem prowadzi do dalszego ograniczenia suwerenności Polski. Jak napisał Boy-Żeleński, „w tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. Jeśli zgodnie ze swoją konstytucją Polska musiałaby przyjaźnić się ze Związkiem Radzieckim, to Związek Radziecki mógłby stawiać Polsce coraz to nowe i coraz to cięższe warunki tej przyjaźni, no a Polska musiałaby je spełniać. Oczywiście wszystkie te protesty partia puściła mimo uszu, a Sejm uchwalił zmianę konstytucji prawie jednogłośnie, bo tylko poseł Stanisław Stomma odważył się wstrzymać od głosu. Reszta głosowała za formalnym ograniczeniem suwerenności własnego państwa.

Więc chociaż nie liczę na specjalny rezonans w tak zwanych elitach politycznych, bo te gotowe są sprzedać nie tylko majątek, ale i całą ojczyznę za obietnicę posady w Eurokołchozie, przypominam o tamtych wydarzeniach. Wtedy chodziło tylko o wpisanie do konstytucji przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, podczas gdy dzisiaj stoimy w obliczu decyzji znacznie poważniejszej. Niemcy w Deklaracji Berlińskiej nakazały wszystkim państwom Eurosojuza przyjęcie konstytucji Unii Europejskiej najpóźniej w 2009 roku. Warto w takim razie przypomnieć art. 1 części I tej konstytucji. Głosi on , że „zainspirowana wola obywateli i państw Europy(…)niniejsza konstytucja ustanawia Unię Europejską, której państwa członkowskie przyznają kompetencje do osiągnięcia ich wspólnych celów”. Jest oczywiste, że idzie to znacznie dalej, niż art. 6 konstytucji z 1976 roku, gdzie wpisano tylko przyjaźń ze Związkiem Radzieckim, a nie przyłączenie Polski do Związku Radzieckiego. Teraz natomiast chodzi o formalne przyłączenie Polski do Związku Ra… to jest pardon – do Unii Europejskiej, która ma być odtąd nowym państwem o własnych kompetencjach, z własnym ministrem spraw zagranicznych i tak dalej.

Tymczasem były premier rządu Prawa i Sprawiedliwości, dzisiaj piastujący posadę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, chwali Platformę Obywatelską, że w sprawie Unii Europejskiej porzuciła wszelkie wahania i wątpliwości. Przyłączenie Polski do Unii Europejskiej jest jak prawo grawitacji – powiada pan Kazimierz Marcinkiewicz. Z uwagi na stosunkowo młody wiek może on nie pamiętać, że w 1976 roku partyjniacy podobnie uzasadniali wpisanie do konstytucji przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Oczywiście nie mówili o prawie grawitacji, tylko o nieubłaganych prawach dziejowych, z których wynika konieczność ściślejszej integracji wspólnoty socjalistycznej. Pan Kazimierz Marcinkiewicz woli prawo grawitacji. Niech mu będzie na zdrowie, bo przecież zrzeczenie się suwerenności własnego państwa jakoś uzasadnić trzeba – jak nie prawami dziejowymi, to przynajmniej grawitacją.

W Sodomie i Gomorze nie znalazło się nawet dziesięciu porządnych ludzi. W Sejmie w 1976 roku zaledwie jeden Stanisław Stomma odważył się nie głosować za zmianą konstytucji, chociaż nie odważył się już głosować przeciw. Ciekawe, jak będzie teraz? Czy ktoś się doważy zaprotestować, czy też wszyscy polecimy w dół na złamanie karku, zgodnie z prawem grawitacji?

Stanisław Michalkiewicz

drukuj