Felieton „Spróbuj Pomyśleć”


Pobierz Pobierz

Szczęść Boże!

Od końca II wojny światowej do 1995 ludność Polski zwiększyła się o 14,5 miliona ludzi. Od 1995 do 2001 nastąpiła stagnacja ludności na poziomie 38 milionów 300 tysięcy, a od 2002 do 2006 – na poziomie 38 milionów 200 tysięcy. Gdyby władcy PRLu dopuszczali możliwość wyjazdów za żelazną kurtynę bylibyśmy już pewnie narodem wymarłym w swoim kraju, wśród innych rozproszonym i w nich stopniowo ulegającym roztopieniu. W pierwszej kolejności wyjechaliby najmłodsi, najbardziej przedsiębiorczy, aby zasilić sprawnie działające systemy rozwiniętego Zachodu i po krótkim czasie osiągnąć dobrobyt w imperium sowieckim niewyobrażalny i nieosiągalny nawet za żółtymi firankami.

Ale żelazna kurtyna była nie do przebicia, heroiczne ucieczki należy zaliczyć do nielicznych wyjątków. Reszta narodu musiała pozostać w Polsce. Część pozostać chciała, widząc ewidentne korzyści z życia w tzw. demokracji ludowej w porównaniu z warunkami, które wyniszczona zaborami i I wojną światową międzywojenna Polska mogła stworzyć swoim obywatelom. Wbrew temu, co dzisiaj należy do tez poprawnych politycznie, była to część znaczna, nawet przeważająca. Ośmieszane obecnie określenie awansu społecznego w Polsce Ludowej było doświadczeniem milionów młodych ludzi wyciągniętych z ubogich rodzinnych domów a to w pogoń za faszystami na Berlin, a to do rozbiórki miast zamienionych w morza gruzowisk, a to do budowy stolicy, Nowej Huty i kolejnych wielkich budów PRLu. I oczywiście do szkół: średnich i wyższych. W milionach rodzin pojawili się po raz pierwszy studenci, potem absolwenci z tytułami, o których przed wojną nie można było marzyć tam, gdzie doktora całowano po rękach i za poradę lekarską płacono kurą z braku jakiegokolwiek grosza, a cała inteligencja miasteczka zbierała się na bridżu i to z dziadkiem.

Niemcy i Rosjanie wymordowali Polakom przedwojenną inteligencję, część osób wykształconych pozostała na Zachodzie, nie ryzykując skutków powrotu do okupowanego przez sowiety kraju, dlatego wrota do awansu społecznego były szeroko otwarte. Ktoś musiał uczyć, sądzić, leczyć. Pojawiła się wielomilionowa rzesza ludzi z wyższym wykształceniem, pogodzonych z systemem, choć zdających sobie sprawę z życia w niewoli, dostrzegających przepaść pomiędzy komunistyczną indoktrynacją a rzeczywistością obserwowaną, a tym bardziej komentowaną przez rozgłośnie Wolna Europa czy Głos Ameryki. Ale w rzeczywistości PRLu trzeba było żyć, pracować, mieszkać, założyć rodzinę, wychować dzieci.

Czy władcy PRLu bardziej oszukiwali ludzi niż politycy wybierani w wolnych wyborach po 1989r.? Niech powiedzą ci, którzy wychowali się w blokach zasiedlonych przez ich rodziców na podstawie książeczki mieszkaniowej, a teraz muszą emigrować, bo nie tylko brak szans na mieszkanie, lecz także nie ma pieniędzy na opłaty. Niech zabiorą głos ci, którzy wtedy co roku jeździli do sanatorium, a dzisiaj latami czekają na zabieg ratujący życie.

Czy w PRLu wszyscy spiskowali i tworzyli coś na kształt Polskiego Państwa Podziemnego z lat 1939-44? Owszem, moc Prymasa Tysiąclecia oddawała w ręce interrexa rząd milionów dusz w Polsce, kapłani sprzeciwiający się ograniczaniu wolności religijnej znajdowali poparcie wiernych, a księża, którzy w dramatycznych okolicznościach potajemnie udzielali sakramentów funkcjonariuszom państwa komunistycznego, właśnie chłopskim synom z awansu społecznego, dzisiaj milczą, może nie chcą rzucać pereł przed wieprze. Ale wbrew temu, co się obecnie rozgłasza, antykomunistyczny opór na narodową skalę pojawił się dopiero po sierpniu 1980r., wcześniej ludzie żyli najczęściej pogodzeni z realiami rzeczywistości, w której się urodzili, wykształcili i wychowali. Partia celebrowała swój marksizm-leninizm, a ludzie, śmiejąc się z tego, żyli w takiej Polsce, jaka była im dana z racji daty urodzenia. Nauczyciele uczyli, lekarze leczyli, sędziowie sądzili. Oczywiście, jeśli ktoś chciał robić szybką karierę, dostać pracę w pożądanym miejscu, przydział na mieszkanie, samochód, kolorowy telewizor, musiał wykazać się jakąś lojalnością, ale tam, gdzie były głębokie braki kadrowe zatrudniano każdego, kto miał odpowiednie wykształcenie, nawet tzw. element niepewny. Używając obecnego języka, ówczesny zasób kadrowy obsadzał np. wyższe uczelnie. Pozostanie na uczelni oferowano studentom, którzy byli członkami PZPR lub jej przybudówek albo młodzieżówek. W wielu szkołach wyższych kariera naukowa była zarezerwowana dla partyjnych. W latach siedemdziesiątych naganiacze do partii zamęczali każdego, kto rokował jakieś nadzieje i w rezultacie realizacji planu upartyjniania wyliczanego w procentach na dzielnice miasta, sektory gospodarki itp. podstawowe organizacje partyjne wchłonęły znaczną część powojennego wyżu demograficznego, który wtedy właśnie doszedł do dorosłości. Dyrektorzy, kadrowcy i sekretarze partii w zakładach pracy byli tak samo odpowiedzialni za upartyjnienie, jak za informowanie służby bezpieczeństwa o tym, co ludzie mówią i robią. W zakładach pracy wszyscy dyrektorzy musieli upartyjniać i składać meldunki, ale przecież nie wszyscy donosili i szkodzili. Ktoś, kto dzisiaj przedstawia sytuację lat siedemdziesiątych inaczej, po prostu kłamie. Ktoś, kto urodził się w Polsce pomiędzy rokiem 1944 a 1960, czyli w 1980r. miał co najmniej 20 lat i dzisiaj opowiada jak to wszyscy zwalczali komunizm, a tylko nieliczni prowadzili zwykłe życie, po prostu kłamie. Tak w PRLu, jak w środkowoafrykańskim cesarstwie Bokassy, zwykłym ludziom potrzebni byli zwykli nauczyciele, lekarze, sędziowie, kapłani, piekarze, murarze i stolarze. O tym, że PRL może upaść, wszyscy dowiedzieli się nie za pierwszej Solidarności, bo ta domagała się socjalizmu z ludzką twarzą, a dopiero po pierwszych półwolnych wyborach w 1989r.

Ktoś, kto kłamie w sprawach, które są znane z własnych doświadczeń milionom ludzi nadal żyjących, cechuje się mniejszą wiarygodnością niż ten, kto wypiera się eksterminacji Polaków, których świadectwa są już poza naszym zasięgiem.

Ta linia propagandy może odnieść sukces tylko wśród ludzi bezkrytycznie łykających opowieści o sprawach zupełnie im nieznanych. To tak jakby szerzyć wśród przybyłych z Turcji nowych obywateli Niemiec kłamstwo o braku winy nazistów za zagładę Polaków.

Z Panem Bogiem

dr Zbigniew Hałat

drukuj