Homilia Franciszka wygłoszona podczas Liturgii pokutnej w parafii Matki Bożej Łaskawej w Rzymie

„To wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę” (Flp 3, 7). Tak oświadcza apostoł Paweł w pierwszym czytaniu, które właśnie usłyszeliśmy. A jeśli zadamy sobie pytanie, jakich rzeczy nie uważał już w swoim życiu za zasadnicze, ciesząc się nawet ich stratą, aby móc znaleźć Chrystusa, uświadomimy sobie, że nie chodzi o realia materialne, ale o „bogactwa religijne”. To prawda: był człowiekiem pobożnym i gorliwym, obowiązkowym i przestrzegającym zasad faryzeuszem (por. w. 5-6). Jednak ten religijny zwyczaj, który mógł być zasługą, chlubą, świętym bogactwem, był w istocie przeszkodą. Dlatego Paweł mówi: „wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa” (w. 9).

Ten, kto jest zbyt bogaty w siebie i swoją religijną „doskonałość”, uważając się za sprawiedliwego i lepszego od innych, jest  zadowolony z faktu, że ocalił pozory; czuje się „w porządku”, ale w ten sposób nie może uczynić miejsca dla Boga, ponieważ nie odczuwa Jego potrzeby. Miejsce Boga zajmuje jego „ja” i dlatego, choć odmawia modlitwy i wypełnia święte obrzędy, tak naprawdę nie rozmawia z Panem. Dlatego Pismo Święte przypomina nam, że tylko „modlitwa ubogiego przebuja chmury” (Syr 35, 21), ponieważ tylko ubodzy w duchu, potrzebujący zbawienia i błagający o łaskę stają przed Bogiem bez okazywania zasług, bez udawania: nie mają nic i dlatego znajdują wszystko, bo znajdują Pana.

Jezus daje nam tę naukę w wysłuchanej przez nas przypowieści, (por. Łk 18, 9-14). Jest to historia dwóch ludzi, faryzeusza i celnika, którzy obaj idą do świątyni, aby się modlić, ale tylko jeden dociera do serca Boga. Ich uczynki poprzedza postawa fizyczna: Ewangelia mówi, że faryzeusz modlił się „stojąc” (w. 11), podczas gdy celnik, „stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu” (w. 13). Zastanówmy się przez chwilę nad tymi dwoma postawami.

Faryzeusz stoi. Jest pewny siebie, stoi wyprostowany i triumfuje jako ten, którego należy podziwiać za jego doskonałość. W tej postawie modli się do Boga, ale w rzeczywistości celebruje siebie: uczęszczam do świątyni, zachowuję przykazania, daję jałmużnę…. Formalnie jego modlitwa jest nienaganna, na zewnątrz widać człowieka pobożnego i oddanego, ale zamiast otworzyć się na Boga, przynosząc mu prawdę swojego serca, maskuje w obłudzie swoje słabości. Nie oczekuje zbawienia Pana jako daru, ale niemal domaga się go jako nagrody za swoje zasługi. Postępuje bez wahania w kierunku ołtarza Bożego, aby zająć swoje miejsce, w pierwszym rzędzie, ale się zagalopowuje, aby końcu stanąć przed Bogiem!

Z drugiej strony celnik, staje z daleka. Nie stara się o wyrobienie sobie miejsca, pozostaje z tyłu. Ale właśnie ten dystans, który ukazuje jego grzeszność w stosunku do świętości Boga, pozwala mu doświadczyć błogosławieństwa i miłosiernego uścisku Ojca. Bóg może dotrzeć do niego właśnie dlatego, że pozostając w oddaleniu ten człowiek uczynił dla Niego miejsce. Jakże prawdziwe jest to także w naszych relacjach rodzinnych, społecznych, a również kościelnych! Prawdziwy dialog istnieje wtedy, gdy umiemy zachować pewną przestrzeń między nami a innymi, zdrową przestrzeń, która pozwala każdemu oddychać, nie będąc wchłoniętym ani zniszczonym. Wtedy ten dialog, to spotkanie może skrócić dystans i stworzyć bliskość. Tak dzieje się również w życiu owego celnika: zatrzymując się w głębi świątyni, rozpoznaje siebie w prawdzie takim, jakim jest przed Bogiem: dalekim i w ten sposób pozwala Bogu zbliżyć się do siebie.

Bracia, siostry, pamiętajmy o tym: Pan przychodzi do nas, kiedy oddalamy się od naszego zarozumiałego „ja”. On może skrócić dystanse wobec nas, kiedy szczerze, bez udawania przynosimy Jemu naszą słabość. Wyciąga rękę, by nas podnieść, gdy umiemy „sięgnąć dna” i powierzamy się Jem w szczerości serca. Taki jest Bóg: czeka na nas na dnie, bo w Jezusie chciał „pójść na dno”, zająć ostatnie miejsce, czyniąc siebie sługą wszystkich. Oczekuje nas na dnie, ponieważ nie boi się zstąpić aż do otchłani, które są w nas, dotknąć ran naszego ciała, przyjąć nasze ubóstwo, porażki życiowe, błędy, które popełniamy na skutek słabości lub zaniedbania. Bóg czeka tam na nas, czeka na nas szczególnie w sakramencie spowiedzi.

Bracia i siostry, zróbmy dziś rachunek sumienia, bo zarówno faryzeusz, jak i celnik są w nas. Nie chowajmy się za obłudą pozorów, ale ufnie powierzmy miłosierdziu Pana nasze pogmatwanie, nasze błędy, nasze nieszczęścia. Kiedy idziemy do spowiedzi rozpoznajmy też, jak celnik, dystans, jaki dzieli nas między tym, co Bóg wymarzył dla naszego życia, a tym, jacy naprawdę jesteśmy na co dzień. I w tym momencie Pan zbliża się, skraca dystans i stawia nas na nogi; w tym momencie, gdy  uznajemy nasze ogołocenie, przyodziewa nas w szatę godową. I to jest, i taki musi być sakrament pojednania: świąteczne spotkanie, które leczy serce i pozostawia w nim pokój; nie ludzki trybunał, którego należy się bać, lecz Boski uścisk, którym jesteśmy pocieszeni.

W tym okresie Wielkiego Postu, ze skruchą w sercu, wyszeptajmy i my jak celnik: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” (w. 13). Powtórzymy to: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!”. Kiedy zapominam o Tobie lub zaniedbuję Cię, kiedy przedkładam własne słowa i słowa świata nad Twoje Słowo, kiedy uważam się za sprawiedliwego i gardzę innymi, kiedy plotkuję o innych, Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem. Kiedy nie troszczę się o tych, którzy mnie otaczają, kiedy jestem obojętny wobec tych, którzy są ubodzy i cierpiący, słabi lub zepchnięci na margines,  Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem. Za grzechy przeciwko życiu, za złe świadectwo, które oszpeca piękne oblicze Matki Kościoła, za moje grzechy przeciwko stworzeniu, Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. Za moje fałsze, za moją nieuczciwość, za mój brak przejrzystości i prawości, Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. Za moje ukryte grzechy, za zło, które wyrządziłem innym nie zdając sobie z tego sprawy, za dobro, które mogłem uczynić, a nie uczyniłem, Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem.

Powtarzajmy przez kilka chwil z sercem skruszonym i ufnym: Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. W tym akcie skruchy i zaufania otworzymy się na radość z największego daru: Bożego miłosierdzia.

drukuj