Dzień skupienia dla kapłanów w Roku Świętym Miłosierdzia cz. I

Miłosierdzie, w swoim aspekcie najbardziej kobiecym, jest głęboko wewnętrzną miłością matczyną, która wzrusza się w obliczu kruchości dopiero co narodzonego swojego stworzenia i obejmuje je, zapewniając wszystko, czego mu brakuje, aby mogło żyć i się rozwijać (rehamim); a w swoim aspekcie – we właściwym tego słowa znaczeniu – męskim, jest mocną wiernością Ojca, który zawsze wspiera, przebacza i nieustannie prowadzi swoje dzieci na ich drodze.  Miłosierdzie jest zarówno owocem „przymierza” – i dlatego mówi się, że Bóg pamięta o swoim (pakcie) miłosierdzia (hesed), – jak  też i bezinteresownym „aktem” życzliwości i dobroci, wypływającym z naszej najgłębszej psychologii i przekłada się na dzieło zewnętrzne (eleos, które staje się elemosina – jałmużną). Ta inkluzywność pozwala, by wszyscy mogli działać miłosiernie, doświadczać miłosierdzia wobec osób cierpiących, wzruszania się wobec potrzebujących, oburzania się, doświadczania wstrząsu trzewi wobec ewidentnej niesprawiedliwości i natychmiastowego podjęcia czegoś konkretnego, z szacunkiem i delikatnością, aby zaradzić zaistniałej sytuacji. Wychodząc z tego  uczucia poruszającego trzewia, wszyscy mogą spoglądać na Boga z perspektywy tego pierwszego i ostatniego atrybutu, za pomocą którego Jezus zechciał nam Go objawić: imieniem Boga jest miłosierdzie.

Gdy rozważamy pewne kwestie dotyczące miłosierdzia, ma miejsce coś niezwykłego. Dynamika ćwiczeń duchowych rozwija się od wewnątrz. Miłosierdzie ukazuje, że obiektywne drogi mistyki klasycznej – droga oczyszczenia, droga oświecenia i droga zjednoczenia – nigdy nie są etapami sukcesywnymi, które można pozostawić za sobą. Nieustannie potrzebujemy nowego nawrócenia, większej kontemplacji i odnowionej miłości. Nic nie jednoczy bardziej z Bogiem, niż akt miłosierdzia, czy to gdy chodzi o miłosierdzie, z jakim Pan przebacza nam nasze grzechy, czy też jeśli chodzi o łaskę, jaką nas obdarza, abyśmy czynili dzieła miłosierdzia w Jego imieniu. Nic bardziej nie oświetla wiary, niż oczyszczenie z naszych grzechów i nie ma nic bardziej jasnego, niż słowa 25 rozdziału św. Mateusza: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7), aby zrozumieć, co jest wolą Boga, misję, na którą nas posyła. Do miłosierdzia można zastosować owo nauczanie Jezusa: „taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” (Mt 7,2). Miłosierdzie pozwala nam przejść od poczucia, że jest się przedmiotem miłosierdzia do pragnienia obdarzania miłosierdziem. W zdrowym napięciu mogą współistnieć poczucie wstydu z powodu naszych grzechów z poczuciem godności, do której wynosi nas Bóg. Możemy przejść bez żadnych wstępów od dystansu do święta, jak w przypowieści o synu marnotrawnym i wykorzystać nasz własny grzech jako rezerwuar miłosierdzia. Miłosierdzie pobudza nas do przejścia od tego, co osobiste do wymiaru wspólnotowego. Kiedy działamy miłosiernie, jak w cudach rozmnożenia chlebów, które rodzą się ze współczucia Jezusa dla swojego ludu i dla obcych, chleby rozmnażają się na tyle, na ile są dzielone.

 

TRZY SUGESTIE

Radosna i dobrowolna zażyłość, która zawiązuje się na wszystkich poziomach między tymi, którzy podejmują relacje między sobą przez więź miłosierdzia – zażyłość Królestwa Bożego, tak jak je opisuje Pan Jezus w swoich przypowieściach – skłania mnie, bym wam zasugerował trzy rzeczy służące waszej dzisiejszej modlitwie osobistej.

Pierwsza wiąże się z dwiema radami praktycznymi, jakich udziela św. Ignacy, który mówi: „nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadawala i nasyca duszę” (Ćwiczenia duchowne, 2). Święty Ignacy dodaje, że tam, gdzie ktoś znajduje to, czego pragnie i zasmakowuje, tam powinien się zatrzymać na modlitwie: „nie przechodząc do innej postawy…  dopóki się tu nie nasycę” (tamże, 76). Tak więc, w tych medytacjach o miłosierdziu można zacząć od tego, co się nam podoba i zatrzymać się tam, ponieważ z pewnością jedno dzieło miłosierdzia doprowadzi was do innych. Jeśli zaczniemy od podziękowania Panu, który cudownie nas stworzył i w sposób jeszcze bardziej zdumiewający nas odkupił, to z pewnością doprowadzi to nas do odczucia żalu za nasze grzechy. Jeśli zaczniemy od współczucia dla najbiedniejszych i dalekich, to na pewno odczujemy też potrzebę otrzymania miłosierdzia.

Druga sugestia dotycząca modlitwy związana jest z nowym sposobem używania słowa „miłosierdzie”. Jak to zobaczycie, gdy mówię o miłosierdziu, lubię używać formy czasownikowej: „trzeba dawać miłosierdzie (misericordiar), aby otrzymać miłosierdzie (ser misericordiados)”. Fakt, że miłosierdzie łączy ludzką niedolę z sercem Boga sprawia, że natychmiast rodzi się działanie. Nie można medytować o miłosierdziu, nie wprowadzając wszystkiego w działanie. Dlatego intelektualizowanie w modlitwie nie jest właściwe. Nasz dialog z Panem szybko, z pomocą łaski, powinien skonkretyzować się na tym, który z moich grzechów wymaga, by spoczęło na mnie Twoje miłosierdzie, Panie, gdzie odczuwam najwięcej wstydu i najbardziej pragnę naprawy. Szybko musimy też mówić o tym, co nas wzrusza najbardziej, o tych obliczach, które nas prowadzą do intensywnego pragnienia zaangażowania, aby zaradzić ich głodowi i pragnieniu Boga, sprawiedliwości, czułości. Miłosierdzie kontempluje się w działaniu. Ale idzie o taki rodzaj działania, które włącza wszystko: miłosierdzie włącza całe nasze istnienie – trzewia i ducha – i wszystkie istoty.

Ostatnia sugestia dotyczy owocu ćwiczeń, czyli łaski, o którą musimy prosić, to znaczy właśnie, by stawać się kapłani coraz bardziej zdolnymi do otrzymywania i dawania miłosierdzia. Możemy skoncentrować się na miłosierdziu, ponieważ jest ono rzeczywistością istotną, ostateczną. Poprzez stopnie miłosierdzia (por. Enc. Laudato si’, 77) możemy zejść do najniższego punktu ludzkiej kondycji – w tym słabości i grzechu – i wznieść się do najwyższego punktu Boskiej doskonałości: „Bądźcie miłosierni, (doskonali) jak Ojciec wasz jest miłosierny”. Zawsze jednak po to, aby „zbierać” jedynie więcej miłosierdzia. Stąd powinny pochodzić owoce nawrócenia naszej mentalności instytucjonalnej: jeśli naszych struktur nie przeżywamy i nie wykorzystujemy, aby lepiej przyjmować miłosierdzie Boga i być bardziej miłosiernymi wobec innych, to mogą się one przekształcić w coś bardzo odmiennego i  wywołującego odwrotny skutek od zamierzonego.

Zatem te ćwiczenia duchowe podążać będą drogą owej „prostoty ewangelicznej”, która pojmuje i dokonuje wszystkiego w kluczu miłosierdzia.  Chodzi o miłosierdzie dynamiczne, nie jako rzeczownik urzeczowiony i zdefiniowany lub jako przymiotnik ozdabiający nieco życie, lecz jako czasownik – czynienie miłosierdzia i otrzymywanie miłosierdzia – który pobudza nas do działania w sercu świata. Jest to także miłosierdzie „stale większe”, miłosierdzie, które wzrasta i powiększa się, przechodząc od dobrego ku lepszemu, i od mniej do więcej, gdyż obraz, jaki daje nam Jezus to Ojciec coraz wspanialszy, którego nieskończone miłosierdzie „wzrasta” – można tak powiedzieć – i nie ma ani szczytu ani dna, gdyż pochodzi z Jego suwerennej wolności.

PIERWSZE ROZWAŻANIE: OD DYSTANSU DO ŚWIĘTA

Jeśli miłosierdzie Ewangelii jest, jak już powiedzieliśmy, nadmiarem Boga, niespotykaną obfitością, to pierwszą rzeczą do zrobienia jest patrzeć tam, gdzie dzisiejszy świat i każda osoba najbardziej potrzebuje nadmiaru takiej miłości. Przede wszystkim trzeba zadać sobie pytanie, co jest rezerwuarem takiego miłosierdzia, co jest owym terenem pustynnym i suchym, potrzebującym takiego właśnie nadmiaru obfitości wody żywej; jakie są rany potrzebujące tego aromatycznego oleju;  jakie sytuacje są kondycją osierocenia wymagającą takiego rozwijania się w miłości i wrażliwości: jaki jest dystans dla tak wielkiego pragnienia przytulenia i spotkania…

Proponuję wam na to rozważanie przypowieść o miłosiernym Ojcu (Łk 15,11-31). Stajemy w kontekście tajemnicy Ojca. Serce każe mi rozpocząć od tej chwili, gdy syn marnotrawny jest w chlewie, w tym piekle egoizmu, który sprawił, że stało się wszystko, czego chciał, i gdzie, zamiast być wolnym, okazuje się być niewolnikiem. Patrzy na świnie jedzące żołędzie… doświadcza zazdrości i pojawia się tęsknota. Tęsknota za świeżo upieczonym chlebem, który mieszkańcy domu, domu jego ojca, jedzą na śniadanie. Tęsknota… Tęsknota to potężne uczucie. Związane jest z miłosierdziem, ponieważ poszerza duszę. Przypomina nam o dobru podstawowym – ojczyźnie z której pochodzimy – i rozbudza w nas nadzieję na powrót. W tej szerokiej perspektywie nostalgii, jak mówi Ewangelia, ten młody człowiek wszedł na nowo w swoje wnętrze i poczuł się nieszczęśliwy.

Nie zatrzymując się teraz na opisie nędzy jego stanu, przechodzimy do owego innego momentu, kiedy po tym, jak jego ojciec objął go i wylewnie ucałował, nagle brudny jest przyodziany w ubranie świąteczne. Na palec nakłada pierścień, taki sam, jaki ma jego ojciec. Ma nowe sandały na nogach. Jest na uczcie, wśród ludzi. Coś podobnego ma miejsce, jeśli kiedyś się to nam przydarzyło, gdy wyspowiadaliśmy się przed Mszą św. i od razu znaleźliśmy się „przyobleczeni”, w środku ceremonii.

 

ZAWSTYDZONA GODNOŚĆ

Zatrzymajmy się na tej „zawstydzonej godności” owego syna marnotrawnego i umiłowanego. Jeśli będziemy usiłowali w pokoju ducha utrzymywać serce między tymi dwiema skrajnościami – godnością i wstydem – nie pomijając żadnej z nich, to może uda nam się dostrzec, jak bije serce naszego Ojca. Możemy sobie wyobrazić, że miłosierdzie wypływa z niego jak krew, że wychodzi, aby poszukiwać nas grzeszników, że przyciąga nas do siebie, oczyszcza i posyła nas ponownie, odnowionych, ku wszystkim obrzeżom, by nieść miłosierdzie wszystkim. Jego krew jest krwią Chrystusa, krwią nowego i wiecznego przymierza miłosierdzia, przelana za nas i za wszystkich na odpuszczenie grzechów. Kontemplujemy tę krew, gdy wpływa i wypływa z Jego serca i z serca Ojca. To nasz jedyny skarb, jedyne, co mamy do zaofiarowania światu: krew, która oczyszcza i jedna wszystko i wszystkich. Krew Pana, który odpuszcza grzechy. Krew będąca prawdziwym napojem, który daje życie temu, co jest martwe z powodu grzechu.

W naszej pogodnej modlitwie, biegnącej od wstydu ku godności, od godności do wstydu, prośmy o łaskę, aby odczuć to miłosierdzie jako konstytutywne dla całego naszego życia; łaskę poczucia jak ten puls serca Ojca łączy się z rytmem naszego serca. Nie wystarcza odczucie miłosierdzia Boga jako gestu, który czyni On od czasu do czasu, przebaczając nam jakieś wielkie grzechy, a poza tym autonomicznie regulujemy się sami.

Święty Ignacy proponuje obraz rycerski, właściwy swojej epoce, ale ponieważ lojalność między przyjaciółmi jest wartością odwieczną, może on nam pomóc. Stwierdza, że aby odczuć „zmieszanie i zawstydzenie” z powodu naszych grzechów (a nie przestać odczuwać miłosierdzia) możemy posłużyć się przykładem – wyobraźmy sobie: „Oto jakiś rycerz staje przed swoim królem i całym jego dworem, zmieszany i zawstydzony, ponieważ ciężko obraził tego, od którego tyle dobrodziejstw i darów otrzymał” (Ćwiczenia duchowne, 74). Jednakże, idąc za dynamiką syna marnotrawnego biorącego udział w uczcie, wyobraźmy sobie tego rycerza jako kogoś, kto zamiast być zawstydzonym przez króla wobec wszystkich, przeciwnie, zostaje nieoczekiwanie wzięty za rękę, a monarcha przywraca mu godność. Widzimy, że nie tylko zaprasza go, by mu towarzyszył w bitwie, ale stawia go na czele jego towarzyszy. Z jaką pokorą i wiernością będzie od tej chwili jemu służył ów rycerz!

Ważne, aby każdy, czy to czując się jak syn marnotrawny, na którego cześć wyprawiono ucztę, czy też jak nielojalny rycerz, który został mianowany przełożonym, stanął w owocnym napięciu, w jakim umiejscawia nas miłosierdzie Pana: nie tylko grzeszników, którym przebaczono ich grzechy, ale grzeszników, którym nadano godność.

Szymon Piotr daje nam misyjny obraz tego zdrowego napięcia. Pan go wychowuje i kształtuje stopniowo, szkoląc, by tak trwał: Szymon staje się Piotrem. Zwykły człowiek, z jego sprzecznościami i słabościami staje się Opoką, tym który ma klucze, prowadzi innych. Kiedy Andrzej zaprowadził go do Chrystusa, takim jakim był, w stroju rybaka, Pan nadał mu imię Piotra – opoki. Zaledwie skończył go chwalić za wyznanie wiary, która pochodzi od Ojca, to już surowo upomniał go, że słucha głosu złego ducha, który każe mu trzymać się z dala od krzyża. Pan zachęcił go, by szedł po wodzie i pozwolił, aby zaczął tonąć w swoim własnym strachu, żeby następnie natychmiast podać mu rękę; skoro tylko wyznał swoją grzeszność został obdarzony misją rybaka ludzi; kilkakrotnie Jezus pytał go o miłość, sprawiając, że odczuł cierpienie i wstyd z powodu swojej niewierności i tchórzostwa, aby trzykrotnie powierzyć mu zadanie pasienia Jego owiec.

Musimy postawić siebie tutaj, w przestrzeni, gdzie współistnieją nasza najbardziej haniebna nędza i nasza najwznioślejsza godność. Brudni, nieczyści małostkowi, próżni, egoistyczni, a jednocześnie z obmytymi stopami, powołani i wybrani, mający rozdawać rozmnożone chleby, błogosławieni przez nasz lud, kochani i doznający opieki. Tylko miłosierdzie sprawia, że można ​​znieść ten stan. Bez niego albo uważamy się za sprawiedliwych, podobnie jak faryzeusze, albo odchodzimy, jak ci, którzy nie czują się godni. W obu przypadkach nasze serce staje się twarde.

Spróbujmy nieco pogłębić tę kwestię. Zadajemy sobie pytanie: dlaczego to napięcie jest tak owocne? Powiedziałbym, że jest owocne, ponieważ jego utrzymanie jest wynikiem wolnej decyzji. A Pan oddziałuje przede wszystkim na naszą wolność, chociaż pomaga nam we wszystkim. Miłosierdzie jest kwestią wolności. Uczucie wypływa spontanicznie i kiedy twierdzimy, że odnosi się do naszych wnętrzności, to wydaje się być synonimem „zwierzęcości”. W istocie jednak zwierzęta nie zaznają miłosierdzia „moralnego”, choć niektóre mogą odczuwać coś z tego współczucia, jak wierny pies, który trwa u boku swojego chorego pana. Miłosierdzie jest poruszeniem, które dotyka trzewi, a mimo to może również wypływać z wyraźnej percepcji intelektualnej – bezpośredniej jak promień, prostej, choć z tego powodu wcale nie mniej złożonej – wyczuwa się wiele, jeśli doświadczamy miłosierdzia. Rozumiemy na przykład, że druga osoba znajduje się w sytuacji rozpaczliwej, granicznej; że dzieje się jej coś, co przekracza jej grzechy czy winy. Rozumiemy też, że druga osoba jest nam równa, że możemy się znaleźć na jej miejscu; i że zło jest tak wielkie i niszczące, że nie można mu zaradzić jedynie na drodze sprawiedliwości… W głębi jesteśmy przekonani, że potrzebne jest nieskończone miłosierdzie, jak to wypływające z serca Chrystusa, aby zaradzić tak wielkiemu złu i cierpieniu, jakie dostrzegamy w życiu człowieka… Mniej niż to nie wystarczy. Nasz umysł pojmuje wiele rzeczy tylko wówczas, gdy widzi kogoś wyrzuconego na ulicę, bosego, w zimny poranek, albo widząc Pana przybitego za mnie do krzyża!

Ponadto, miłosierdzie przyjmuje się, kultywuje lub odrzuca w sposób wolny.  Jeśli ktoś da się nim porwać, to jeden gest pociąga za sobą drugi. Jeśli ktoś je omija, serce ulega oziębieniu. Miłosierdzie pozwala nam doświadczyć naszej wolności i to właśnie tam możemy doświadczyć wolności Boga, który jest miłosierny wobec tych, którzy są miłosierni (por. Pwt 5,10), jak powiedział Mojżeszowi. W swoim miłosierdziu Pan wyraża swoją wolność. A my naszą wolność.

Możemy długo żyć „bez” miłosierdzia Pana. To znaczy, że możemy żyć nie uświadamiając go sobie i nie prosząc o nie wprost, aż ktoś zda sobie sprawę, że „wszystko jest miłosierdziem” i gorzko płacze, że nie skorzystał z niego wcześniej, od chwili, gdy bardzo go potrzebował!

Nędza, o której mówimy, jest ubóstwem moralnym, nie do przekazania, z którego powodu człowiek staje się świadomy siebie jako osoba, która w decydującym momencie swego życia działała z własnej inicjatywy: dokonała wyboru i to wybrała źle. Tego dna trzeba dotknąć, aby odczuć żal za nasze grzechy i prawdziwie pokutować. W innych bowiem dziedzinach człowiek nie czuje się tak wolny, ani nie odczuwa, że grzech ma negatywny wpływ na całe jego życie i dlatego nie odczuwa swojej nędzy, a tym samym zatraca się miłosierdzie, działające jedynie pod tym warunkiem. Człowiek nie idzie do apteki i nie mówi: „W imię miłosierdzia, proszę mi dać aspirynę”. W imię miłosierdzia prosi, by dano mu morfinę dla osoby doznającej bardzo silnego bólu nieuleczalnej choroby.

Z tą naszą nędzą moralną Bóg jednoczy Serce Chrystusa, swego umiłowanego Syna, pulsujące jako jedno serce, wraz z sercem Ojca i Ducha Świętego. Jest to serce, które wybiera drogę najbliższą i które się angażuje. To cecha miłosierdzia, które brudzi sobie ręce, dotyka, angażuje się, pragnie wejść w relację z innym, zwraca się ku temu, co jest osobiste, z tym, co jest bardziej osobiste, nie zajmuje się „przypadkiem”, ale angażuje się w relację z osobą, troszczy się o jej ranę. Miłosierdzie wykracza poza sprawiedliwość, dając to poznać i odczuć, jesteśmy powiązani ze sobą, jedna osoba z drugą. Miłosierdzie nadając godność podnosi tego, wobec którego się uniża i obydwu czyni równymi – miłosiernego i tego, który otrzymał miłosierdzie.

Dlatego ojciec odczuwa potrzebę wyprawienia uczty, aby za jednym razem zostało przywrócone wszystko, przywracając swemu synowi utraconą godność. Pozwala to spojrzeć w przyszłość na nowy sposób. Nie dlatego, aby miłosierdzie nie dostrzegało obiektywności szkód wyrządzonych przez zło. Ale odbiera mu moc w odniesieniu do przyszłości, odbiera mu władzę nad życiem płynącym naprzód. Miłosierdzie jest prawdziwą postawą życia, które sprzeciwia się śmierci będącej gorzkim owocem grzechu. W tym miłosierdzie jest jasne, ale w żadnym wypadku nie jest naiwne. Nie tyle nie widzi zła, ile dostrzega, jak bardzo życie jest krótkie i patrzy na całe dobro, które pozostaje do zrobienia. Dlatego trzeba przebaczać całkowicie, aby druga osoba patrzyła w przyszłość i nie traciła czasu na obwinianie siebie, litowanie się nad sobą i żałowanie tego, co straciła. Kiedy podejmujemy troskę o innych, to dokonujemy również rachunku własnego sumienia i zależnie od tego, na ile różne osoby sobie pomagają, naprawione zostanie także popełnione zło. Miłosierdzie jest zasadniczo pełne nadziei.

Trzeba dać się pociągnąć i posłać poruszeniem serca Ojca, aby zachować to zdrowe napięcie zawstydzonej godności. Dać się pociągnąć centrum Jego serca, jak krew, która się pobrudziła idąc nieść życie członkom najbardziej odległym, aby Pan nas oczyścił i obmył nogi; dać się posłać będąc wypełnionymi tlenem Ducha Świętego, aby nieść życie wszystkim członkom, zwłaszcza tym najbardziej oddalonym, kruchym i poranionym.

Pewien ksiądz opowiadał o jakiejś osobie, która mieszkała na ulicy, a w końcu zamieszkała w schronisku. Był to człowiek zamknięty w swej goryczy, który nie miał kontaktu z innymi. Jak sobie potem zdali sprawę, był to człowiek wykształcony. Jakiś czas później, człowiek ten był hospitalizowany z powodu nieuleczalnej choroby i powiedział księdzu, że gdy tam był, odczuwając swoją nicość i rozczarowanie swym życiem, osoba w łóżku obok poprosiła go o podanie spluwaczki, a następnie opróżnienie jej. Opowiedział, że ta prośba pochodząca od kogoś, kto tego naprawdę potrzebował i był w gorszym stanie od niego, otworzyła mu oczy i serce na niezwykle potężne poczucie humanizmu i chęć pomocy innym, a także pozwolenie, aby pomógł w tym Pan Bóg. W ten sposób zwykły akt miłosierdzia połączył go z miłosierdziem nieskończonym, miał odwagę, by pomóc innym, a następnie pozwolił, aby inni pomogli jemu: zmarł wyspowiadawszy się, w pokoju.

Zostawiam was zatem z przypowieścią o miłosiernym ojcu, gdy już znaleźliśmy „swoje miejsce” w tej chwili, w której syn czuje, że będąc brudnym otrzymał nowe szaty, grzesznik, któremu przywrócono godność, wstydzący się siebie i dumny ze swego ojca. Znakiem tego, czy ktoś jest na właściwym miejscu, jest pragnienie, by być od tej pory miłosiernym dla wszystkich. Tu jest ogień, który Jezus przyszedł przynieść na ziemię, ten ogień, który rozpala inne ognie. Jeśli nie zapala się płomień, to znaczy, że jeden z biegunów nie pozwala na kontakt. Albo przesadny wstyd „nie łączy kabli” i, zamiast wyznać otwarcie „popełniłem to i to”, dochodzi do ukrywania, albo przesadna godność, która dotyka rzeczy w rękawiczkach.

NADMIARY MIŁOSIERDZIA

Jedynym nadmiarem w obliczu nadmiernego miłosierdzia Boga jest nadmiar w jego przyjmowaniu i pragnieniu, aby przekazywać je innym. Ewangelia ukazuje nam wiele pięknych przykładów ludzi, którzy przekraczają siebie, aby zyskać miłosierdzie: paralityk, którego ​​przyjaciele spuścili przez dach w miejsce, gdzie Pan głosił swoje słowo; trędowaty, który pozostawił swoich dziewięciu towarzyszy i wrócił wielbiąc i dziękując Bogu donośnym głosem i upadł na twarz do nóg Pana; ślepy Bartymeusz, któremu udaje się zatrzymać Jezusa swoim wołaniem; kobieta cierpiąca na krwotok, która w swojej nieśmiałości, dąży do osiągnięcia intymnej bliskości z Panem i która, jak mówi Ewangelia, gdy dotknęła płaszcza Pana dostrzegła, że wyszła od Niego jakaś siła – dynamis… To wszystko przykłady tego kontaktu, który rozpala ogień i wyzwala dynamikę, pozytywną moc miłosierdzia. Jest również grzesznica, której nadmierne wyrazy miłości do Pana, z obmyciem stóp łzami i osuszeniem ich własnymi włosami, są dla Pana znakiem, że otrzymała wiele miłosierdzia i dlatego wyraża to w ten sposób. Osoby najprostsze, grzesznicy, chorzy, opętani… są natychmiast podnoszone przez Pana, który sprawia, że przechodzą od wykluczenia do pełnego włączenia, od dystansu do uczty. Wyraża się to w tym, że miłosierdzie pozwala nam przejść „od dystansu do uczty”. Nie można tego zrozumieć inaczej jak tylko w kluczu nadziei, w kluczu apostolskim, w kluczu osoby, która została obdarzona miłosierdziem, aby sama z kolei obdarzała miłosierdziem.

Możemy zakończyć, modląc się słowami Magnificat miłosierdzia, Psalmem 50, króla Dawida, który recytujemy podczas jutrzni w każdy piątek. Jest to Magnificat „serca skruszonego i pokornego”, które w swoim grzechu ma wielkość wyznawania Boga wiernego, który jest większy niż grzech. Będąc w chwili, kiedy syn marnotrawny spodziewał się, że będzie potraktowany zimno, a zamiast tego Ojciec stawia go w centrum uczty, możemy sobie wyobrazić go, jak odmawia Psalm 50 i modlić się wraz z nim na dwa chóry. Słyszymy go mówiącego: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swego miłosierdzia zgładź nieprawość moją…”. A my mówimy: „Tak, uznaję nieprawość moją (także i ja), a grzech mój jest zawsze przede mną”. Zaś głos mówi: „Przeciwko Tobie (Ojcze) przeciwko Tobie samemu zgrzeszyłem”.

Modlimy się wychodząc z tego intymnego napięcia, które rozpala miłosierdzie, tego napięcia między wstydem, który mówi: „Odwróć swoje oblicze od moich grzechów i zmaż wszystkie moje przewinienia”; i tej ufności mówiącej: „Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty; obmyj mnie a nad śnieg wybieleję”. Ufność która staje się apostolską: „Przywróć mi radość Twojego zbawienia, i wzmocnij mnie duchem ofiarnym. Będę nieprawych nauczał dróg Twoich i wrócą do Ciebie grzesznicy”.

Tłumaczenie: Radio Watykańskie

 

drukuj