Uzbekistan: na miejscu masakry w Andiżanie władze chcą zbudować centrum handlowo-rozrywkowe
W Andiżanie na wschodzie Uzbekistanu, w miejscu, w którym 20 lat temu reżim nieżyjącego już prezydenta Uzbekistanu rozstrzelał nieustaloną do dziś liczbę osób, władze chcą zbudować centrum handlowo-rozrywkowe. Mieszkańcy uważają, że to szczyt cynizmu – poinformował portal Radia Swoboda.
Już w listopadzie 2024 r. władze ogłosiły, że planują wybudować centrum biznesowe na miejscu owianego złą sławą placu, gdzie w 2005 r. przelano krew demonstrantów. Władze uzasadniły swoją decyzję tym, że obok zostanie wybudowany wiadukt, który częściowo zakryje plac.
Prezydent Uzbekistanu Szawkat Mirzijojew zaproponował 15 kwietnia podczas narady dotyczącej rozwoju obwodu andiżańskiego budowę kompleksu handlowo-rozrywkowego na miejscu aresztu śledczego nr 3. Właśnie ten obiekt, znany jako „więzienie andiżańskie”, został w maju 2005 r. zajęty przez manifestantów. Władze informują, że sam zakład penitencjarny ma zostać przeniesiony „na obrzeża miasta”.
„To szczyt cynizmu. (…) Wszelkie wzmianki o tym, że ten obiekt przypomina tragiczne, krwawe wydarzenia (…) są wyciszane. Takie działania Mirzijojewa nie mają nic wspólnego z modernizacją systemu penitencjarnego, jak próbuje to interpretować (państwowa) propaganda. (…). We Francji też przenosi się więzienia poza miasto, a w dotychczasowych więzieniach otwiera się hotele, dyskoteki i butiki, ale powstają w nich muzea, w których można dowiedzieć się o historii więzienia i jego ofiarach” – powiedziała Radiu Swoboda Nadieżda Atajewa, szefowa stowarzyszenia Prawa Człowieka w Azji Centralnej z siedzibą we Francji.
13 maja 2005 r. w obwodowym mieście Andiżan, położonym w Kotlinie Fergańskiej na wschodzie Uzbekistanu, doszło do prawdopodobnie najkrwawszej masakry w historii postsowieckiej Azji Centralnej. Wojsko i siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do tłumu protestujących, zabijając – według różnych źródeł – od kilkuset do nawet 1,5 tys. osób. Rząd Uzbekistanu do dziś nie przyznał się do skali tragedii władze oficjalnie podają, że zginęło 187 osób, a wydarzenia andiżańskie pozostają symbolem brutalnego tłumienia sprzeciwu wobec autorytarnego reżimu Islama Karimowa, zmarłego w 2016 r.
Rozruchy w Andiżanie były spowodowane narastającym niezadowoleniem społecznym. Uzbekistan zmagał się wówczas z biedą, ogromną korupcją, bezrobociem i opresyjną polityką władz. Impulsem do wybuchu protestów stało się aresztowanie kilkunastu przedsiębiorców, oskarżonych o ekstremizm religijny i działalność antypaństwową, oraz rzekome wtargnięcie „kilkudziesięciu uzbrojonych bojowników” z sąsiedniego Kirgistanu. Proces biznesmenów wywołał sprzeciw lokalnych mieszkańców, którzy zorganizowali pokojową – początkowo – demonstrację.
W nocy z 12 na 13 maja manifestanci opanowali budynek administracji miejskiej oraz więzienie, uwalniając przetrzymywanych tam więźniów. Rano na głównym placu Andiżanu zebrał się wielotysięczny tłum, żądający reform i sprawiedliwości. Władze podjęły decyzję o interwencji zbrojnej. Wojsko, wspierane przez służby specjalne, otoczyło plac i bez ostrzeżenia otworzyło ogień do tłumu. Według władz zginęli głównie „terroryści”, choć wiadomo, iż śmierć poniosły także kobiety, dzieci i osoby w podeszłym wieku. Ciała zabitych grzebano potajemnie, często w zbiorowych mogiłach, a miasto zostało na długo odizolowane od świata zewnętrznego.
Reakcja społeczności międzynarodowej była zdecydowana. Unia Europejska nałożyła na Uzbekistan sankcje, w tym embargo na broń, a niektóre jej państwa w tym Polska na kilka lat obniżyły rangę stosunków dyplomatycznych z Taszkentem. USA, traktujące Uzbekistan jako partnera w „wojnie z terroryzmem”, były bardziej powściągliwe. Sam reżim Karimowa oskarżał o bunt islamistów i stanowczo odrzucał jakiekolwiek oskarżenia o zbrodnie.
Masakra w Andiżanie stała się punktem zwrotnym w historii Uzbekistanu. Kontrola nad społeczeństwem wzmogła się, a niezależne media i organizacje pozarządowe zostały niemal całkowicie wyeliminowane. Do dziś nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za wydarzenia z 2005 r., a ofiary nie doczekały się upamiętnienia.
PAP