Ucieczka przed końcem świata?

Nie tylko chrześcijanie zastanawiają się nad końcem świata, a zatem pewnie trzeba, by chrześcijanie zastanawiali się nad tą naszą przyszłością inaczej niż inni. Starożytni Rzymianie zdawali się uważać, że należy ów koniec „epoki żelaza” traktować jako fatum, którego albo nie sposób ominąć, albo też należy przed nim uciekać. Widzimy takie postawy np. w dziejach republiki rzymskiej, kiedy to przewidywano koniec świata – pod wpływem przepowiedni Sybilli kumańskiej – tysiąc lat po założeniu Troi, uważanej przez Rzymian za swoją praojczyznę. Aby uratować się przed zagładą oczekiwaną w roku 83 przed narodzeniem Chrystusa, Sertoriusz, rzymski generał, wyruszył z Rzymu z grupą współtowarzyszy nad Ocean Atlantycki, zmierzając ku opisywanym w mitologii greckiej „wyspom szczęśliwym” (odkrywając Wyspy Kanaryjskie), obiecanym ludziom sprawiedliwym przez Jowisza, z dala od zgnilizny czasów schyłku republiki. Po drodze jednak zatrzymał się szlachetny marzyciel ze swoją wysłanką Dianą, „białą łanią” – zwierzęciem wtedy w Europie i Azji nieznanym – na Półwyspie Iberyjskim, litując się nad mieszkańcami, ucząc ich łaciny i greki oraz broniąc ich długi czas przed rzymskimi legionami. Czyżby Sertoriusz ostatecznie uznał, że nową epokę trzeba powitać dobrym czynem, a nie ekstazą na „wyspach szczęśliwych”, nie interesując się losem innych? Czy jednak należało wojować z rodakami, włączając się w ten sposób w spiralę przemocy?

Świat chrześcijański niekiedy pozostawia światowym spryciarzom troskę o swoje dobro, dla siebie rezerwując jakieś „wyspy szczęśliwe”, z dala od brudów naszej współczesności, albo też ulegając mimowiednie panującym obyczajom. Dobrze zatem, iż niektórzy nie uciekają od najtrudniejszych problemów współczesności w stronę nic nieznaczących pobożnych ogólników. Do pierwszego grona należy niewątpliwie o. Kazimierz Knotz, głośny polski zakonnik. Ale już udzielane mu ogromne zainteresowanie najbardziej opiniotwórczych mediów – na co dzień ostro walczących z chrześcijaństwem – nakazuje dobrze zastanowić się nad jego konkretnymi propozycjami dotyczącymi rozwiązywania trudności życia małżeńskiego.
Ostatnio sam wicenaczelny „Gazety Wyborczej” zafundował internautom wywiad z o. Knotzem, określonym jako „jeden z nielicznych księży, z którym można sobie poświntuszyć”, na co on sam jakoś wyraził zgodę, nie dystansując się wobec niezwykle drastycznego, wulgarnego języka, który narzucił przeprowadzający wywiad. Czyżby takim językiem należało prowadzić „małżeński dialog”, także z Panem Bogiem? Zaproponowane w szczegółach inne, równie drastyczne środki komunikacji małżeńskiej, również jawią się jako wykluczające ze swej istoty wyrażenie szacunku dla osoby ludzkiej (nawet złote tzw. naczynia nocne nie nadają się na zastawę stołową) i prowadzące do tego, co w wywiadzie określone zostało jako „wypadki przy pracy”. Nic zatem dziwnego, że w książkach o. Knotza cały czas mowa o sytuacjach niemożliwych do udźwignięcia przez małżonków, sytuacjach „nieidealnych”, czyli takich, w których ani dobro, ani zło moralne nie może się pojawić. Ponieważ najważniejsze w każdej sprawie są argumenty, to należy wyraźnie powiedzieć, że słyszalne przez spowiedników jęki współczesnych katolików – mających nadmierne problemy z racji podkarmiania się telewizyjnymi i gazetowymi wzorami miłości erotycznej – absolutnie nie wystarczają dla formułowania ogólnie ważnych twierdzeń, takich jak „wszyscy małżonkowie” czy „wszyscy mężczyźni coś tam lubią”.
Pomijając jednak te bardziej dyskretne kwestie związane z „ars amandi”, zwróciłbym uwagę na kwestie już bezdyskusyjne i nadające się do publicznej debaty. Jeśli zajrzymy do ostatniej książki interlokutora wicenaczelnego „GW”, to znajdziemy w niej zgodę na stosowanie prezerwatywy, ale tylko wtedy, jeśli przysłużyłoby się to zbadaniu nasienia, czy też gdyby tą drogą udało się skutecznie uchronić przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, a sytuacja jakoś „wykluczałaby” rezygnację ze współżycia.
Co mówi w tej sprawie sam rozum, tego już nie mam tu miejsca wyjaśnić, ale z pewnością nie coś innego niż nauczanie Kościoła katolickiego, które najpierw dba o tę zgodność z rozumem. Nie ma nigdzie w tym nauczaniu Kościoła ani jednego zdania, które usprawiedliwiłoby którąś z tych praktyk i co najmniej w tej jednej kwestii „katolicka Kamasutra” musi arcyniebezpiecznie zwodzić czytelników, zastępując etyczną argumentację argumentacją prakseologiczną („coś jest dobre, jeśli skutecznie prowadzi do jakiegoś celu”). Czyżby mieli rację krytycy Benedykta XVI oskarżający go o kamienne serce wobec tragedii ofiar AIDS w Afryce, jakoby z powodu sprzeciwu wobec stosowania prezerwatyw w celach zdrowotnych? Nie sposób zatem zgodzić się z o. Knotzem, że „jaką decyzję małżonkowie ostatecznie podejmą, zależy od ich dojrzałości duchowej(…)relacji pomiędzy nimi. Decyzja należy do małżonków(…)kierujących się swoim katolickim sumieniem. Kościół nie ma zadania zastępować małżonków w podejmowaniu decyzji” (s. 193). Mamy tu jak na dłoni decyzjonistyczną koncepcję sumienia, w szczegółach poddaną zdecydowanej krytyce w encyklice „Veritatis splendor”. Co do pierwszej sytuacji zaś, to dla wstępnej orientacji wystarczy tylko zapytać, czy katoliccy liderzy, chcący dokonać wspomnianych badań, powinni odpowiednie zakupy robić w supermarketach, na stacjach benzynowych czy też w automatach? A może należy wysłać żonę lub kolegę?
Trzeba to sobie przed końcem świata spokojnie wyjaśnić, a nie powinniśmy uciekać na jakieś „wyspy szczęśliwe” pełne „świętego spokoju”.


Marek Czachorowski
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl