[TYLKO U NAS] Ks. B. Świerczewski CSMA: Mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei z respektem patrzą na misjonarzy. Czuć, że potrzebują księdza, chcą, aby kapłan był razem z nimi
W moim odczuciu mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei z respektem patrzą na misjonarzy. Jest teraz taka sytuacja, że są lokalni księża. Są biali misjonarze i mamy miejscowe powołania. Ludzie muszą się przyzwyczaić, że jest „ich” ksiądz. Miejscowy kapłan też musi wiedzieć, że jest od nich, ale też jest inny, że musi dać przykład. Ogólnie mówiąc czuć, że potrzebują księdza, chcą, aby kapłan był razem z nimi – mówił w rozmowie z portalem Radia Maryja ks. Bogdan Świerczewski, michalita od ponad 30 lat pełniący posługę misyjną na Papui-Nowej Gwinei.
Ks. Bogdan Świerczewski CSMA przyznał, że czuł lekki strach na początku swojej misji na Papui-Nowej Gwinei z powodu toczących się w tamtym rejonie wojen plemiennych. Okazało się jednak, że misjonarze – jako osoby bezstronne – nie musieli obawiać się o swoje bezpieczeństwo, a nawet często zostawali mediatorami w lokalnych sporach.
– My – jako mediatorzy – czasami potrafiliśmy zatrzymać wojnę. Gdy jest wojna, to oni nie mogą się ze sobą porozumieć. Nie ma kogoś, kto przynosiłby pokojowe wieści. Czasami te wojny wybuchają z tego powodu, że ktoś coś powie, jakąś półprawdę, jeden drugiego zdenerwuje, a cała wspólnota odpowiada. Czasami są to błahe sprawy, czasami nie. (…) Jeśli jeden rzezimieszek narozrabia, wtedy drugi klan nie szuka jego, tylko obojętnie kogo. „Oko za oko” – jak ty mi coś zrobiłeś, to ja tobie muszę coś zrobić, niekoniecznie temu, który to zrobił, tylko szuka się kogoś z jego klanu, z jego rodziny. To jest odpowiedzialność zbiorowa – wyjaśnił duchowny.
Wojna plemienna w kulturze Papuasów charakteryzuje się określonymi zasadami. Jedną z nich to walka z wrogiem tylko na określonym terenie.
– Sami mi opowiadali, że gdy była wojna plemienna, to wróg był tylko na terenie wojennym. Jeżeli wróg spotkał wroga poza tym terenem, to zachowywali się wobec siebie w porządku. To było bardzo mocne prawo. Jednak kiedy powracają w swoje strony, wówczas walczą i jeden jest dla drugiego wrogiem. […] Zasadą było również: nie niszczenie ogrodów, nie palenie domów, nie zabijanie kobiet. Bardzo mocne zasady. (…) Podczas tradycyjnych wojen plemiennych posługiwano się łukami, strzałami. W 1993 roku doszło do tego, że ktoś podesłał im karabiny. (…) Oni nie umieli ich używać. Myśleli, że jak kula leci to zrobią unik (jak przy strzale z łuku), ale kiedy wystrzelili z karabinów, a nie wiedzieli, jak to działa, to od razu zginęło pięciu. Było więcej ofiar, co rodziło większą nienawiść – akcentował rozmówca portalu Radia Maryja.
Gdy wojna dobiegała końca, dochodziło do liczenia strat i przyznawania sobie wzajemnych odszkodowań za poniesione straty.
– Liderzy mówili: „Już nie walczymy, koniec”. Wówczas obliczali straty każdej ze strony. Następnie mediatorzy oznajmiali: „Z naszej strony było tyle ofiar” i dokonywała się wymiana darów między stronami. Gdy zawierają pokój akcentują to i jedni drugim dają odszkodowanie za straty, ale kto ma więcej ofiar, jest przegranym. (…) Wojna plemienna polegała na tym, żeby wskazać winnego – tłumaczył michalita.
Papua-Nowa Gwinea to kraj misyjny. Mimo pojawienia się uniwersytetów, szkół, rozwoju cywilizacyjnego, istnienia rządu, ludność w głębi buszu nadal żyje tak, jak przed laty. Papuasi wierzą w moc ponadludzką – wskazał misjonarz.
– Wierzą w ducha, że jest nie tylko ciało, ale również duch zmarłego i opłakują tego ducha. Robią także dochodzenie, dlaczego ktoś umarł. U nich nie ma czegoś takiego, że kogoś nawiedziła choroba, ale rozumieją tak, że skądś tę chorobę zdobył. Zawsze muszą coś wynaleźć – że ktoś kiedyś walczył i gdzieś mu utknęła strzała, i on tak żył, aż w końcu umarł. Czasami, kiedy umierają ludzie młodzi – wtedy bardzo często posądzane są kobiety, że są czarownicami, że rzuciły urok. (…) Nawet w czasach teraźniejszych, w dobie cywilizacji, gdy chrześcijaństwo jest tam obecne ponad 125 lat, te kobiety palą są na stosach. Policja nic nie robi, rząd również. Oni sami się boją, bo jeśli staniesz po stronie tej kobiety, to jesteś związany z tymi czarami. Nikt nie chce się narazić – zaznaczył kapłan.
Osoby duchowne traktowane są przez ludność Papui-Nowej Gwinei z respektem – podkreślił ks. Bogdan Świerczewski CSMA.
– W moim odczuciu mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei z respektem patrzą na misjonarzy. Jest teraz taka sytuacja, że są lokalni księża. Są biali misjonarze i mamy miejscowe powołania. Ludzie muszą się przyzwyczaić, że jest „ich” ksiądz. Miejscowy kapłan też musi wiedzieć, że jest od nich, ale też jest inny, że musi dać przykład. Ogólnie mówiąc czuć, że potrzebują księdza, chcą, aby kapłan był razem z nimi – powiedział duchowny.
Misjonarz ma nadzieję, że również dzięki posłudze księży z Polski, lokalny Kościół na Papui-Nowej Gwinei będzie się coraz bardziej rozwijał i wzrastał.
– Chciałbym, żeby nasza misja, którą tam czynimy, miała oddźwięk dla lokalnych księży, dla lokalnego Kościoła, by był on coraz mocniejszy. Chociaż na miejscu nie ma dużo misjonarzy, to chciałbym abyśmy jako zgromadzanie księży michalitów ciągle tam trwali. Patronem Papui-Nowej Gwinei jest św. Michał Archanioł, co też jest dla nas bardzo wymowne – wskazał ks. Bogdan Świerczewski CSMA.
Paweł Palembas, radiomaryja.pl