[TYLKO U NAS] Dr I Maj: Dla dzieci z obozu przy ul. Przemysłowej najgorszy nie był głód, strach czy ból, ale rozłąka z najbliższymi
Dla dzieci z niemieckiego obozu koncentracyjnego przy ul. Przemysłowej w Łodzi nie był najgorszy ten straszny głód, jaki im doskwierał czy też strach, ból, cierpienie, ale najgorzej dzieci przechodziły rozłąkę z najbliższymi. Tęsknota za rodzicami, za rodzeństwem, była najsilniejsza i to dzieci przeżywały najbardziej – mówił w „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja dr Ireneusz Maj, dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu.
Równo 80 lat temu, 1 grudnia 1942 r., niemieckie władze okupacyjne utworzyły przy ul. Przemysłowej w Łodzi obóz koncentracyjny Kinder-KL Litzmannstadt.
– 1 grudnia tego roku przypada jedna z najbardziej symbolicznych rocznic związanych z martyrologią polskich dzieci. Należy przypomnieć, że zgodnie z dokumentem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, okupacyjne władze niemieckie dokładnie na ten dzień 80 lat temu, czyli na 1 grudnia 1942 r., wyznaczyły początek funkcjonowania niemieckiego obozu koncentracyjnego dla polskich dzieci w okupowanej Łodzi – zaznaczył dr Ireneusz Maj.
Obchody 80. rocznicy powstania obozu rozpoczęły się już w środę, zaś w czwartek otwarto w Sejmie wystawę poświęconą jednej z więźniarek– Gertrudzie Nowak. [czytaj więcej]
– To jest dziewczynka, która ocaliła od zniszczenia szereg dokumentów, m.in. swoją teczkę akt osobowych i ok. 200 zdjęć dzieci – wyjaśnił dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmów.
W styczniu 1945 r. Niemcy opuścili obóz, co dało okazję do ucieczki wielu dzieciom. Tak samo uczyniła Gertruda Nowak, jednak po trzech dniach powróciła do obozu, by odszukać teczkę osobową swoją i brata oraz zdjęcia innych więźniów.
Gość „Aktualności dnia” podkreślił, że koniec obozu w Łodzi nie oznaczał końca gehenny polskich dzieci.
– Przed nimi był dalszy ciąg tej gehenny, czyli poszukiwanie najbliższych, docieranie do domów rodzinnych. Pamiętajmy, że cały czas trwała wojna. Dzieci przemieszczały się wzdłuż linii frontu. Sporo dzieci z obozu – 40 proc. – pochodziło ze Śląska, bardzo dużo dzieci pochodziło z Wielkopolski, m.in. z Mosiny, m.in. ze Śmigla, były dzieci z Pomorza – praktycznie z każdego zakątka II Rzeczypospolitej. Te dzieci po prostu pragnęły jak najszybciej dotrzeć do swoich najbliższych – wskazał rozmówca Radia Maryja.
Wyjaśnił też, co było przyczyną największego cierpienia polskich dzieci więzionych w obozie przy ul. Przemysłowej w okupowanej Łodzi.
– Dla nich nie był najgorszy ten straszny głód, jaki im doskwierał w obozie czy też strach, ból, cierpienie, ale najgorzej dzieci przechodziły rozłąkę z najbliższymi. Tęsknota za rodzicami, za rodzeństwem, była najsilniejsza i to dzieci przeżywały najbardziej. Z tego powodu też były udręczone i ich trudna sytuacja emocjonalna sprawiała, że częściej zapadały na choroby. Do tego dochodziły fatalne warunki sanitarne, przemoc, bicie, głód, zimno. Dochodziło do wielu zgonów. Dzieci albo umierały z tego względu, że Niemcy zapewnili im takie warunki w obozie albo też były przez Niemców mordowane – podkreślał dr Ireneusz Maj.
Przez niemiecki obóz koncentracyjny dla polskich dzieci przeszło ok. trzech tysięcy więźniów. Dokładne liczby nie są jednak znane. Dotyczy to także liczby zgonów.
– Ustaliliśmy, że w ciągu funkcjonowania obozu średnio każdego dnia przebywało w nim ok. tysiąca polskich dzieci, więc był to duży obóz, przeznaczony tylko i wyłącznie dla polskich dzieci i zlokalizowany w miejscu wyjątkowo perfidnym, mianowicie miejsce to było praktycznie niedostępne. Niemcy wyłączyli z terenów łódzkiego getta pięciohektarową działkę i na tej działce stworzyli obóz koncentracyjny, który bezpośrednio podlegał Policji Kryminalnej, czyli Kripo – mówił dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu.
Funkcjonowanie obozu było przez długi czas zbrodnią praktycznie nieznaną przez wiele dekad. W miejscu obozu zbudowano bloki mieszkaniowe. Pierwsze upamiętnienie – „Pęknięte Serce”, czyli Pomnik Martyrologii Dzieci, powstało na początku lat siedemdziesiątych.
– Kilka słów warto też poświęcić zbrodniarzom. Tak naprawdę z ok. 120-osobowej załogi obozu tylko trzy osoby zostały skazane w procesach – dwóch wachmanów tuż po wojnie na wyroki kary śmierci i jedna z wachmanek, Eugenia Pol, dopiero w latach siedemdziesiątych, na karę 25 lat pozbawienia wolności, zresztą skróconą do praktycznie 19 lat. Jeszcze kilka lat spędziła na wolności po tym, jak wypuszczono ją z więzienia. Żadnych konsekwencji nie poniósł zbrodniarz-komendant tego obozu, Camillo Ehrlich. Żadnych konsekwencji nie ponieśli także jego zastępcy – zaznaczył gość „Aktualności dnia”.
Co prawda – jak wskazała kwerenda przeprowadzona przez historyków Muzeum – komendant obozu został aresztowany przez Sowietów i skazany na dożywocie (głównie za bycie wysokiej rangi esesmanem), ale wkrótce potem został agentem Stasi i przeprowadził się do Niemiec zachodnich, gdzie prowadził działalność wywiadowczą. Zmarł w latach siedemdziesiątych, jako ceniony kryminolog i niedoszły policjant (nie przyjęto go tylko dlatego, że od emerytury dzieliły go dwa lata). Policjantem za to został jego zastępca, uchodzący za wzorowego obywatela RFN.
Upamiętnienie 80. rocznicy utworzenia Kinder-KL Litzmannstadt nie kończą się na czwartku. 7 grudnia w Teatrze Wielkim w Łodzi odbędzie się premiera filmu dokumentalnego o obozie, a na 11 grudnia planowane jest otwarcie wystawy multimedialnej w tymczasowej siedzibie Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu.
Cały czas trwają starania, by Muzeum mieściło się w miejscu dawnego obozu.
Całość rozmowy z dr. Ireneuszem Majem jest dostępna [tutaj].
radiomaryja.pl