Tajlandia: starcia protestujących z policją po złożeniu wotum nieufności dla premiera
Demonstranci domagający się bezwarunkowego ustąpienia rządu Tajlandii starli się w poniedziałek wieczorem z policją w Bangkoku po tym, jak opozycja złożyła wniosek o wotum nieufności dla premiera.
Był to trzeci z rzędu dzień ulicznych potyczek i kolejny od początku miesiąca przypadek, gdy mundurowi zastosowali siłę przeciwko demonstrantom.
Setki osób przemaszerowały w poniedziałek pod siedzibę rządu w Bangkoku i w okolice rezydencji premiera Prayutha Chan-ocha, domagając się jego ustąpienia i wzywając władze do sprawniejszego prowadzenia kampanii szczepień przeciwko koronawirusowi. Gdy manifestujący usiłowali rozmontować ustawioną przez służby porządkowe barykadę, policja użyła przeciwko nim gazu łzawiącego i armatek wodnych.
Wieczorem do starć doszło także w dzielnicy Din Daeng, niedaleko domu premiera.
„Bangkok ogłosił stan wyjątkowy i zgromadzenia lub inne działania, w których udział bierze więcej niż pięć osób nie są możliwe, to nielegalne” – uzasadnił działania mundurowych wiceszef stołecznej policji Piya Tavichai.
Bezpośrednio przed poniedziałkowymi marszami opozycja złożyła w parlamencie trzeci od chwili objęcia władzy przez generała Prayutha Chan-ocha wniosek o wotum nieufności. Oprócz szefa rządu obejmuje on pięciu ministrów, w tym szefa resortu zdrowia. Debata nad wnioskiem ma się odbyć pod koniec sierpnia lub w pierwszych dniach września.
Antyestablishmentowe demonstracje, trwające w całej Tajlandii z przerwami od lipca 2020 r., w ostatnich tygodniach zyskały na intensywności. Od początku sierpnia już kilka razy doszło do starć ich uczestników z policją. Mundurowi używali do rozpędzenia tłumów gumowych kul, gazu łzawiącego i armatek wodnych. Niektórzy z protestujących atakowali policję z użyciem petard, proc i kamieni. Płonęły także policyjne samochody i budki uliczne. Dziesiątki osób odniosły obrażenia, a organizacje broniące praw człowieka wezwały władze do ograniczenia brutalności podległych im służb.
Rząd generała Prayutha Chan-ocha od przeszło roku mierzy się z narastającą krytyką, związaną początkowo ze zdelegalizowaniem ważnej partii opozycyjnej, później zaś – ze zbyt wolnym dostarczaniem do królestwa szczepionek przeciwko COVID-19, uciążliwymi obostrzeniami oraz narastającym kryzysem gospodarczym.
W Tajlandii od kwietnia trwa największa od początku pandemii fala zakażeń koronawirusem, a w większości kraju od wielu tygodni obowiązuje niemal całkowity lockdown. Przeciwko COVID-19 zaszczepiono dotąd zaledwie nieco ponad 7 proc. populacji, a mieszkańcy, którzy zarejestrowali się na szczepienia, mówią o powolnym procesie, częstym przesuwaniu i odwoływaniu umówionych terminów.
Jak zauważyła w poniedziałek agencja Bloomberga, pogarszająca się sytuacja epidemiczna przytłacza tajlandzki system opieki zdrowotnej. Obecnie medycy muszą sobie radzić w sumie z 210 tys. chorych na COVID-19, w tym z 5,6 tys. w stanie krytycznym. Z kolei mające zmniejszyć liczbę zakażeń obostrzenia paraliżują gospodarkę i bezpośrednio dotykają ponad 40 proc. mieszkańców kraju.
PAP