Nowe fałsze Grossa (16): Sowietyzacja nauki

W miejsce usuwanych przez władze znakomitych uczonych błyskawicznie awansowano różnych młodych „janczarów” reżimu, gotowych na maksymalne szkalowanie polskości i panegiryczne wysławianie Związku Sowieckiego. Nader typowa pod tym względem była przyśpieszona kariera Włodzimierza Brusa.

Ten przebywający na emigracji od 1968 r. ekonomista należy dziś do najbardziej fetowanych przez lewicowe media pseudoautorytetów. Warto przypomnieć początki jego awansów w czasie, gdy do dziś próbuje się tuszować bardzo ciemne plamy w życiorysie Brusa w czasach stalinowskich. Jeszcze 25 marca 1996 r. Marek Beylin gwałtownie zaatakował w „Gazecie Wyborczej” ówczesnego prezesa Sądu Najwyższego prof. Adama Strzembosza za wymienienie w „Rzeczpospolitej” z 18 marca 1996 r. Włodzimierza Brusa wśród najgorszych propagandystów PRL-u, którzy za swą rolę w totalitaryzacji kraju powinni być pozbawieni tytułów i stopni naukowych. Wybielając Brusa, Beylin zaakcentował, że w latach 50. i 60. był on jedną z czołowych postaci opozycyjnego środowiska rewizjonistów partyjnych, a w 1968 r. „faktycznie został wygnany z kraju”. Beylin „dziwnie” jakoś pominął wielkie „zasługi” bronionego przez siebie autorytetu dla walki z polskością i panegirycznego propagowania stalinowskiej Rosji w latach 40. i 50.

Urodzony w 1921 r. Włodzimierz Brus już w wieku dwudziestu paru lat został majorem WP, a po oddelegowaniu go na uczelnię w wieku 28 lat (w 1949 r.) błyskawicznie został profesorem Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. Za jakież to zasługi zrobił tak olśniewającą karierę naukową?! Otóż nie miał w tym czasie na swym koncie żadnej liczącej się pracy ekonomicznej, lecz za to sporo broszur – niewybrednych paszkwili na Polskę niepodległą 1918-1939. Już w 1945 r. wydał w „Bibliotece Żołnierza” (pod nr. 27) w Wydawnictwie Oddziału Propagandy Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego broszurę „Urojenia i rzeczywistość. Prawda o ZSRR”. Wychwalał w niej sowiecką demokrację (!), sowiecki rozkwit gospodarczy (!) i rewolucję kulturalną. Na stronie 24. broszury można było przeczytać, że „obywatel ZSRR posiada ogromne prawa polityczne”. Równocześnie Brus z ogromną werwą szkalował historię Polski niepodległej 1918-1939, pisząc o „straszliwej zgniliźnie ówczesnej Polski”.

Uzasadniał również sowieckie kłamstwa o Katyniu. W 1945 r. wydał inną paszkwilancką antypolską broszurę „Polska 1918-26”. Wśród morza fałszów w niej zawartych wciąż przewijało się twierdzenie o „bezwzględnej faszystowskiej dyktaturze sanacji”. W ślad za tym poszły kolejne potworki propagandowe Brusa: „ZSRR a wojna polsko-niemiecka 1939 r.”. Za tego typu „odkrycia naukowe” Brusa nagrodzono tytułem profesora. Dysponując tego typu dorobkiem, wystąpił jako główny „ustawiacz” nauk ekonomicznych na tzw. I Kongresie Nauki Polskiej w 1951 roku. Akcentując, że nauki ekonomiczne są „z istoty swej partyjne”, z całej ekonomii burżuazyjnej gotów był wykorzystać jedynie materiał faktyczny, który „może być wyzyskany dla zdemaskowania stosunków panujących w Polsce kapitalistyczno-obszarniczej”. Autorytetami nowej ekonomii byli według referenta Bierut i Minc.

Po wyemigrowaniu z Polski po marcu 1968 r. wraz z żoną, byłą stalinowską prokurator Heleną Wolińską, odpowiedzialną za różne mordy sądowe (m.in. na generale Fieldorfie), Brus prezentował się jako ofiara walki o demokrację w Polsce, skrupulatnie milcząc o swej dawnej roli w jej niszczeniu. Wykładał jako profesor na uniwersytetach w Rzymie, Louvain, Glasgow i Oxfordzie. Ciągle zbyt mało znany jest pewien bardzo istotny element z czasów zachodniej kariery W. Brusa, opisany po raz pierwszy kilka lat temu w renomowanych krakowskich „Arcanach”. Otóż w połowie lat 70. wysłannicy niemieckiej bezpieki – Stasi

– przyłapali Brusa na gorącym „sam na sam” w hotelu z kochanką. Brus tak bał się skutków wyjawienia całej sprawy przed jego znaną z bezwzględności żoną, że bez wahania zgodził się na współpracę z szantażującymi go ludźmi ze Stasi. I nader gorliwie wykonywał powierzone mu zadania.

Podobnie przebiegała kariera innego „autorytetu”, wybielanego w „Gazecie Wyborczej” i podobnych mediach – socjologa Zygmunta Baumana, którego przedstawia się głównie jako ofiarę wydarzeń marcowych 1968 roku. Tymczasem jest on m.in. współautorem (z Jerzym Wiatrem, a w latach 1996-1997 SLD-owskim ministrem edukacji) publikacji pt. „Obiektywny charakter praw przyrody i społeczeństwa w świetle pracy J.W. Stalina „Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR”” (Warszawa 1953). Autorzy już na pierwszej stronie tekstu wychwalali „ostatnią pracę Towarzysza Józefa Stalina” jako „potężną dźwignię rozwoju wszystkich nauk, które z bezcennej skarbnicy stalinowskiej filozofii czerpią i czerpać będą”.

„Sowieckimi kolbami nauczymy myśleć”

Tadeusz Kotarbiński już w 1937 r. przestrzegał przed skutkami narzucania siłą zależności naukowców od zwierzchności władz, pisząc, że przekształci się ona w końcu w „orgię płatnego kłamstwa”. Do takiego stanu doprowadzili po 1945 r. polską naukę liczni politrucy nauki, którym przewodził Adam Schaff. Zajmował on szczególnie wpływowe pozycje w nauce jako członek KC PPR, a później PZPR, dyrektor Instytutu Nauk Społecznych przy KC PZPR, redaktor naczelny „Myśli Filozoficznej”, później dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii (do 1968 r.), członek PAN. Już w 1947 r. Schaff wystąpił z gloryfikacją relatywizmu moralnego, stwierdzając na łamach „Odrodzenia”: „Dla marksizmu moralne jest to, co odpowiada interesom klasy robotniczej”. W 1948 roku w artykule „Klasowy charakter filozofii” dekretował: „Kto milczy, ten popiera obiektywnie istniejący stan rzeczy, kto nie opowiada się za postępem, ten jest obiektywnie przeciw niemu”. W artykule „Dziesięć lat walki o zwycięstwo filozofii marksistowskiej” („Myśl Filozoficzna” 3 (1954)) Schaff stwierdzał m.in.: „Nie ulega wątpliwości, że filozofia katolicka zarówno ze względu na swój szeroki zasięg, jak też i na bojowo-reakcyjny charakter jest dziś głównym przeciwnikiem naukowej filozofii”. Za tego typu „rozpoznaniem” ze strony Schaffa następowały konkretne administracyjne uderzenia w „upartych” katolickich filozofów. W swych napastliwych tekstach Schaff nie oszczędzał także dawno nieżyjących myślicieli, np. w książce „Rozwój wpływów filozofii marksistowskiej w Polsce” pisał: „Antykomunista, wróg socjalizmu, nacjonalista i prekursor idei faszystowskiej w Polsce – oto właściwe oblicze ideologiczne Stanisława Brzozowskiego”.

Schaff należał równocześnie do najbardziej niewybrednych pochlebców generalissimusa Stalina. Po jego śmierci zapewniał w „Myśli Filozoficznej” nr 2 (1953): „Umarł Stalin, ale dzieło Jego żyje i jest nieśmiertelne (…). Odszedł od nas Stalin – gigant myśli i czynu. (…) Naszym wielkim zadaniem jest walka o szczytne miano uczniów Wielkiego Stalina”.

Schaff – ideolog, który odegrał tak ponurą rolę w niszczeniu polskiej nauki – jeszcze wiele lat po upadku stalinizmu próbował uzasadniać rządy totalitaryzmu w Polsce, głosząc na spotkaniu w Oxfordzie, że „tylko komunizm chroni Polaków przed faszyzmem” (cyt. za: A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, Warszawa 1993, s. 205). W okresie stanu wojennego „wsławił się” szczególnie brutalnymi atakami na „Solidarność” i prawdziwie groteskową propozycją przyznania Pokojowej Nagrody Nobla gen. W. Jaruzelskiemu (por. wywiad z J. Szpotańskim w „Tygodniku Solidarność” z 10 marca 1995 r., przeprowadzony przez A. Zambrowskiego na temat książki A. Schaffa, Pora na spowiedź). Schaff nigdy nie przeprosił za szkody wyrządzone przez niego polskiej filozofii i całej polskiej nauce. Przeciwnie, w latach 80. i 90. opublikował szereg książek, w których zawarł apologię swego życia, wysławiając siebie samego jako wielkiego uczonego i wizjonera; to samouwielbienie łączy on z antypolskim urazem. W 1995 r. pisał w książce „Notatki kłopotnika”, że polski Naród „jest chory na antysemityzm”; w innej książce: „Pora na spowiedź” (Warszawa 1993), twierdził, że Belweder w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. uratował Polskę przed „faszystoidalnym przewrotem – który byłby początkiem Finis Poloniae”.

Do najgorliwszych stalinizatorów nauki polskiej i szczególnie zajadłych wrogów patriotyzmu polskiego i katolicyzmu należał filozof Tadeusz Kroński, który kierował Katedrą Historii Filozofii Nowożytnej Uniwersytetu Warszawskiego. W liście do Miłosza z 7 grudnia 1948 r. zapowiadał: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie, bez alienacji” (Cz. Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945-1950, Kraków 1998). Kroński, skądinąd bardzo bliski przyjaciel Miłosza, będący jego „filozoficzną gwiazdą”, szczególnie gwałtownie atakował w swym liście „nikczemną do szpiku kości prawicową inteligencję polską”. Zapowiadał, że musi być „zdławiony” polski romantyzm i katolicyzm.

Z kolei socjolog Julian Hochfeld, obecnie przedstawiany jako jeden z wybitniejszych rzeczników „socjalizmu z ludzką twarzą” (wybielany m.in. przez Andrzeja Friszkego, autora pełnej zafałszowań historii opozycji politycznej PRL), był m.in. autorem tekstu przeciw podziemiu politycznemu opublikowanego na łamach PPS-owskiego „Robotnika” (18 VI 1946). Artykuł ukazał się kilka tygodni po ogłoszeniu komunikatu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, zarzucającego siedmiu czołowym działaczom PPS-WRN rzekomą ścisłą współpracę z wywiadem andersowskim, szpiegostwo i współdziałanie w aktach terroru. Hochfeld w swym tekście wtórował tezom oskarżeń ukutych przez kierownictwo komunistycznej bezpieki, pisząc: „Podziemie – także, a nawet przede wszystkim to, które się stroi w socjalistyczne piórka lub które infiltruje w szeregi ruchu robotniczego – jest narzędziem zbrodni politycznej, którą zwalczamy i zwalczać będziemy z całą nieustępliwością. (…) Niech nikt z nas nie liczy na pobłażliwość. Organizm partyjny jest w zasadzie zdrowy. Ale to, co narosło na nim, co jest chore – zostanie wycięte, by zdrowego organizmu nie zakaziło”. Maria Dąbrowska z oburzeniem pisała o schematycznej marksistowskiej przedmowie, którą Hochfeld napisał do przełożonych przez nią dzienników XVII-wiecznego angielskiego pamiętnikarza Samuela Pepysa. Według Dąbrowskiej, Hochfeld twierdził m.in., że całe dotychczasowe dzieje ludzkości były prehistorią, w której „właściwie wszystko było małe, a prawdziwa historia zaczyna się dopiero od rewolucji październikowej”.

Zniewolone umysły

Historię próbowała „skomunizować” Żanna Kormanowa (z domu Zelikman). W czasie wojny jeszcze tylko dyrektorka szkoły średniej, po wojnie (1949) została mianowana profesorem i objęła kierownictwo działu historycznego w organie KC PZPR „Nowe Drogi”. Prowadząc inkwizytorską kampanię przeciw starym, zasłużonym historykom polskim, oskarżając ich „o ideologiczną aprobatę… polskiego faszyzmu”, Kormanowa stawiała swoisty wzór pisania o historii; był nim według niej „Krótki kurs historii Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)” – „niezawodny i nieodłączny doradca każdego historyka XIX i XX wieku, niezastąpiona skarbnica teorii dla każdego badacza przeszłości” (P. Hübner, Nauki społeczne i humanistyka – mechanizmy zniewolenia w: Politycy wobec przemocy 1944-1956, Warszawa 1996).W referacie na Zjeździe Historyków w dniach 30 czerwca

– 1 lipca 1950 r. Kormanowa zaatakowała „dywersję antyradziecką” w historii i „agenturę Watykanu” wśród historyków, podkreślając, że „Historia nie oparta o metodologię marksistowską (…) jest naukowo bezpłodna, nie jest naukową w pełnym tego słowa znaczeniu”. Niszczycielska rola Kormanowej w dziedzinie polskiej historii była postrzegana przez bardzo wiele osób, nawet spoza sfery naukowców. Dąbrowska już w lutym 1948 r. nazwała Kormanową w swym dzienniku „jawnym wrogiem wszelkiej polskości”.

W walce przeciw starej profesurze bardzo przydatni byli nowi, skrajnie niekompetentni pseudonaukowcy, jak np. krewny J. Bermana – Rafał Gerber. Zrobił błyskawiczną karierę naukową (doktorat 1950 r., profesura 1954 r.), choć nie napisał żadnej własnej książki. Przez kilka lat pełnił funkcję dyrektora centralnego archiwum państwowego, wyrządzając swoją działalnością niepowetowane szkody. Była pracownica podległego mu archiwum Klara Mirska, ogromnie ceniąca Polaków Żydówka, w wydanej na emigracji w Paryżu w 1980 r. książce „W cieniu wielkiego strachu” zarzuca Gerberowi świadome zaprzepaszczenie zbieranych przez nią całymi latami wielkich zbiorów relacji Żydów uratowanych przez Polaków. Gerber uznał te relacje za rzekomo bezwartościowe z punktu widzenia naukowego.

Szczególnie niszczycielską rolę odgrywali różnego typu „marksistowscy” krytycy i teoretycy literatury, np. sławna niegdyś, a obecnie całkowicie zapomniana „krwawa Melania” – Melania Kierczyńska (Cukier). W 1949 r. wystąpiła ona w „Kuźnicy” ze swoistą wykładnią patriotyzmu, ściśle wiążąc go ze stosunkiem do ZSRR: „Prawdziwy patriotyzm Polaka, Francuza czy Anglika zakłada przyjaźń i podziw dla państwa, które przoduje ludzkości w obronie pokoju, na drodze do społecznego i narodowego wyzwolenia, do socjalizmu”.

Prawdziwie dyktatorską pozycję w muzykologii sprawowała Zofia Lissa, która już w latach 1939-1941 „wyróżniła się” prosowiecką gorliwością we Lwowie. Od 1951 r. była profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, a od 1954 r. dyrektorem Instytutu Muzykologii na tym uniwersytecie. Wydała ona m.in. 140-stronicową kuriozalną pracę o potrzebie przeniesienia ekonomicznych wskazań Stalina na teren muzyki. W traktacie zatytułowanym „O obiektywności praw w historii i teorii muzyki. Na marginesie pracy J.W. Stalina „Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR”” (Warszawa 1954) Lissa pisała: „To, co Stalin mówi o odkryciu i zastosowaniu nowych praw ekonomicznych, godzących w interesy klas ginących i to, co mówi o oporze tych klas przeciw tym prawom, daje się również przenieść i na teren walki o nowe metody twórcze w muzyce polskiej. Źródła oporu są te same i perspektywy ich likwidacji – również te same”. Tego rodzaju absurdalne teksty wypełniały całą pracę tego czołowego marksistowskiego autorytetu w dziedzinie muzyki. Lissa przewyższała wszystkich innych konsekwencją w propagowaniu leninizmu-stalinizmu w muzyce, np. już w 1950 r. wygłosiła referat „Leninowska teoria odbicia a estetyka muzyczna”. Za ten dorobek i szczery upór w dążeniu do likwidacji „reakcyjnego” oporu w muzyce została nagrodzona w lipcu 1953 r. Nagrodą Państwową II stopnia.

Stalinowski dyktator polskiego filmu

Główną osobą nadzorującą stalinizację polskiego kina był Aleksander Ford. Już przed wojną należał do wojujących lewicowców. We wrześniu 1939 r. okazał swą targowicką postawę, stawiając się w Mińsku do dyspozycji ekip, kręcących materiał z triumfalnego pochodu Armii Czerwonej na ziemiach polskich, po sławetnym „ciosie w plecy” II RP (por. J. Skawińska: „Sowiecka propaganda filmowa” w: „Myśl Polska” z 18 września 1994 r.)

W 1943 r. zorganizował w ZSRR pod kuratelą Związku Patriotów Polskich tzw. Czołówkę Filmową Wojska Polskiego. Po wojnie przejął kierownictwo wytwórni Film Polski. Znany był ze swej niechęci do patriotycznych twórców. Odegrał wielką rolę w zaszczuciu jednego z większych talentów polskiego kina – reżysera Jerzego Gabryelskiego, byłego asystenta Jeana Renoira i René Claira. Gabryelski kręcił tuż po wojnie filmy o obronie Warszawy i Powstaniu Warszawskim. W 1946 r. został zadenuncjowany przez Forda i aresztowany przez NKWD, spędził trzy miesiące w więzieniu jako „czarny reakcjonista” i „antysemita” (wg J. Skwara: „Dramat Jerzego Gabryelskiego”, „Słowo Narodowe”, 1990, styczeń, nr 1).

Leopold Tyrmand tak scharakteryzował w swym „Dzienniku 1953” metody postępowania Forda: „Ford spełnia każde nakazy kursu czy etapu, a jego jedynym celem są nagrody, wyjazdy do Cannes, dobra materialne, własne możnowładztwo w Łodzi, polsko-komunistycznym Hollywoodzie na jego miarę. Ford ma metodę: potrafi tak skumulować fałsz, że nic się odkłamać nie daje, trzeba umieć przekreślić całość, a to dla prostego człowieka nie takie proste, bowiem Ford tu i ówdzie wsadzi jakiś ozdobnik, jakieś wesele, jakiś korowód pełen filmowej dynamiki, i szary człowiek macha ręką na cuchnące kłamstwo, zadowolony, że coś miga, coś się kręci”.

Pod kierownictwem Forda konsekwentnie pomniejszano znaczenie polskiego czynu zbrojnego w czasie wojny, oczerniając Polskę i Polaków. Maria Dąbrowska pod datą 13 kwietnia 1948 r. odnotowała w swych „Dziennikach” uwagi o fałszerstwach filmu „Ostatni etap”, zrealizowanego przez jedną z najbardziej skompromitowanych postaci kinematografii okresu stalinizmu (autorkę osławionego „Żołnierza Zwycięstwa”) Wandę Jakubowską: „Wszystko, co w obozie [w Oświęcimiu – J.R.N.] jest sympatyczne to Rosjanki i Żydówki – oczywiście komunistki. Wszystko, co w obozie zdeprawowane i łajdackie, to Polki (…). Polka – szalbierka aptekarzowa udająca lekarkę, idiotka i nikczemnica kradnąca chorym lekarstwa (…). Patrząc na ten skłamany film i na tę łajdacką „polską doktorkę”, myślałam ze łzami o Garlickiej, jak sama już śmiertelnie chora, jeszcze czołgała się do chorych, aby ich ratować. Takie były polskie doktorki w Oświęcimiu” (Dzienniki 1945-1950, Warszawa 1988).

W styczniu 1949 r. Dąbrowska opisywała swe wrażenia z mówiącego o tragedii Żydów z getta warszawskiego filmu „Ulica graniczna” w reżyserii Forda, obejrzanego na wewnętrznym przedpremierowym pokazie: „Film ten podobno dostał w Wenecji nagrodę, ale boją się go puścić w Polsce, gdyż strona polska została pokazana tak, że już parę razy to przerabiają, jeszcze boją się puścić. Po mnie, jak po papierku lakmusowym, chcą poznać jak zareaguje społeczeństwo”. Pisarka oglądała ten film w wąskim gronie (Ford, Jerzy Toeplitz, żona ministra bezpieczeństwa Ruta Radkiewicz, Zofia Hofmanowa). O swoich odczuciach pisała: „Cała tragedia żydowska pokazana jest świetnie i robi wstrząsające wrażenie, bo robiąc ją żydowscy marksiści zapomnieli o marksizmie i robili to ze zwyczajnie ludzką miłością. Cała strona polska jest rażąco wypaczona, gdyż robiona jest z niechęcią, zaledwie powściąganą. (…) ten film, zwłaszcza jako przedsięwzięcie państwowe, jest skandalem, stanowi zamaskowaną propagandę antypolską (…). Uważam niektóre szczegóły tego filmu za wielki skandal moralny i polityczny. Przez te szczegóły jest to film antypolski, a jest wypadkiem chyba bez precedensu, żeby instytucja państwowa szerzyła propagandę przeciwko narodowi, którym dane państwo rządzi. Ten film ukazuje najoczywiściej, że jesteśmy rządzeni nie tylko przez obcych, ale przez zdecydowanych wrogów narodu polskiego” (Dzienniki powojenne 1945-1949, Warszawa 1996).

W 1954 r. Ford wyreżyserował jeden z najbardziej zakłamanych polskich filmów okresu stalinowskiego – „Piątka z ulicy Barskiej”, sugerujący, że „reakcyjne” podziemie polityczne jest głównym inspiratorem przestępczości.

Ford udał się na emigrację po marcu 1968 r.

Waldemar Łysiak przypomniał w szkicu: „Blaski i nędze „intelektualistów” („Najwyższy Czas” 1 października 1994), iż większość „intelektualistów” lat 50. „pracowała piórem i mikrofonem, przekonując społeczeństwo, że Stalin to największy geniusz i dobroczyńca w dziejach ludzkości, że AK była filią Gestapo, że kablowanie do UB na rodzinę i sąsiadów to cnota obywatelska, że komunizm to raj ziemski, a socjalizm to szczyt estetyki, itd.”.

Zbigniew Herbert tak wyjaśniał w rozmowie z Jackiem Trznadlem motywy działania stalinizujących intelektualistów: „System ten zakładali ludzie, można ich wymienić po nazwiskach. Na początku była mała grupka agentów, którzy uczepili się intelektualistów, a intelektualiści odegrali na cześć „nowego” symfonie patetyczną… To było małe, głupie, nędzne, zakłamane. (…) Artystów podniecała nowa władza, że taka prosta, przystępna i swojska. Zaproszenie do Belwederu, nagrody, rozmowa z Bierutem. Surowy pan, ale sprawiedliwy, podziemie wytłukł, ale nas kocha. (…) Oczywiście, to targowisko próżności jest wpisane w atmosferę Warszawki, której nie lubię. To znaczy towarzyskie kontakty, stoliczek w PIW-ie, stoliczek w Czytelniku, duże nakłady i podpisywanie książek, kwiatek w celofanie, wieczór autorski, pięć tysięcy ospałych, zmęczonych robotników przychodzi i bije brawo towarzyszowi pisarzowi. Pycha rosła. Nigdzie w świecie realnego kapitalizmu nie powodziło się pisarzowi tak dobrze (…) Ekipa agentów potrzebowała na gwałt inteligencji, elity, czegoś co było w tej sferze odpowiednikiem obecnej nomenklatury. Co oferowała ta władza? Boską rangę, role demiurga. (…) Więc uczuli nagle, jak ster historii jest także w ich rękach, i że opłaca się nawet w jakimś sensie okłamywać ten zbełkotany naród, na który patrzyli z pogardą, na tę masę” (cyt. za: J. Trznadel, Hańba domowa, Lublin 1993, s. 182-183).

Kolejna część cyklu

ukaże się w przyszłym tygodniu.

prof. Jerzy Robert Nowak
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl