Lasek traci w oczach pilotów

Z doświadczonym wojskowym nawigatorem Radiolokacyjnego Systemu Lądowania, posiadającym klasę mistrzowską, rozmawia Marcin Austyn

Doktor inż. Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i wiceprzewodniczący podkomisji lotniczej w tzw. komisji Millera, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” twierdzi, że w katastrofie smoleńskiej nie ma nic zagadkowego, a zagadka powstaje, gdy odrzucamy fakty takie jak ślady na ziemi czy zapisy rejestratorów. Rzeczywiście w tej materii wszystko zostało wyjaśnione?
– W sprawie katastrofy smoleńskiej pozostało jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi. Jednak nie dziwi mnie ton narracji prowadzonej przez pana Laska. Celnie sytuację oddał na łamach „Naszego Dziennika” prof. Edward Malec, który zauważył, że pan Lasek, członkowie komisji nie mają żadnych kontrargumentów, by zanegować ustalenia prof. Wiesława Biniendy. Dla mnie np. wielką zagadką jest to, jak rozrzucone zostały części samolotu Tu-154M. Jeśli komisja przyjęła, że samolot spadł na ziemię z wysokości 25-35 metrów, to logika podpowiada, że znany z relacji ze Smoleńska rozrzut części samolotu był zbyt duży. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że teren wokół lotniska Siewiernyj był dość miękki, grząski, to wydaje się, że wiele części samolotu powinno się wbić w ziemię na głębokość około metra. Tymczasem tu części samolotu zostały rozrzucone na powierzchni ziemi. Dlaczego tak się stało?

Lasek odpowiada, że w maju 1987 r. w Lesie Kabackim Ił-62 też rozpadł się na tysiące kawałków. Przekonuje Pana ten argument?
– Nie. W tamtym przypadku samolot rozpadał się już w powietrzu, palił się. W Smoleńsku do chwili zderzenia z ziemią samolot był praktycznie w całości. Nawet gdyby założyć, że końcówki drzew były ścinane przez samolot, to tego rodzaju kolizje nie mogły spowodować rozpadu maszyny na tak drobne części. To nie był szybowiec, ale potężny samolot o masywnej konstrukcji. On nie mógł się tak po prostu rozlecieć na kawałki, a jego ciężkie silniki powinny zakopać się w ziemi. Widziałem zdjęcia z różnych katastrof samolotów wojskowych – myśliwskich i transportowych – z reguły silniki i ciężkie elementy samolotu grzęzły w ziemi. Tu, na tym miękkim terenie, wszystko pozostało na powierzchni.

Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie powołała zespół biegłych, który od podstaw bada katastrofę. Stało się to tuż po ogłoszeniu raportu komisji Millera. Śledczy nie ufają bezgranicznie ustaleniom komisji i chcą potwierdzenia serwowanych nam tez.
– Stało się tak, bo jest jeszcze o co pytać. Skoro prokuratorzy zrezygnowali z pojedynczych ekspertyz i zdecydowali się na kompleksowe badanie katastrofy, to najwyraźniej mieli pewne wątpliwości. Zastanawia mnie tu jednak jedna rzecz. Bo zasadniczo istnieje pewna rozdzielność w obowiązkach prokuratury i komisji badającej okoliczności wypadku. Komisja ma zbadać przyczyny wypadku, pokazać jej źródła, a prokuratura ma wskazać winnych zaniedbań i skierować do sądu stosowny akt oskarżenia. W tym przypadku wydaje się, że prokuratura przejęła zadania komisji. To, co robi zespół ekspertów powołany przez śledczych, jest przecież badaniem katastrofy od podstaw. To zastanawia. Przecież gdyby Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) zbadał ten wypadek dogłębnie, to nawet niepotrzebna byłaby komisja Millera. Tymczasem prokuratura wzięła się za własne, gruntowne badania. Dla mnie znaczy to tyle, że śledczy uznali, że w sprawie jest jeszcze wiele niejasności, których komisja nie rozwiała. Dlatego też dziwi mnie, że po wystąpieniach zagranicznych naukowców (m.in. prof. Biniendy) nie została ponownie zwołana polska komisja, aby w grupie ekspertów zweryfikować pojawiające się rozbieżności.

Maciej Lasek przyznaje, że wszelkim teoriom należy dać odpór na drodze naukowej, ale na zasadzie dyskusji specjalistów bez dostępu mediów i polityków.
– Tylko co da tak prowadzona dyskusja? Takie rozwiązania będą służyły tylko próbie podtrzymania prestiżu komisji Millera. W mojej ocenie, w skład tego gremium weszli eksperci mający jakieś tam pojęcie na temat poszczególnych elementów z dziedziny lotnictwa, ale ich wiedza była w pewien sposób ograniczona. Przecież np. wojskowy, który był kiedyś pilotem, nie jest specjalistą od mechaniki lotu czy aerodynamiki albo od wytrzymałości materiałów. Zatem najprościej było skonsultować swoje przemyślenia z naukowcami. Oni po to są i chętnie służyliby pomocą. Tymczasem prace komisji oparły się w głównej mierze na wynikach pracy MAK. Praktycznie nie wykonano żadnych obliczeń. W zasadzie nie przeprowadzono też żadnych badań. Bo jaką wartość mają np. oględziny szczątków samolotu, które zostały zebrane – i to nie wszystkie – bezładnie na kupę, niczym na szrocie? To nie było fachowe badanie powypadkowe.

Premier mógłby ujawnić dokumenty na temat katastrofy jakiemuś szerokiemu zespołowi biegłych lub środowiskom naukowym?
– Wydaje mi się, że premier powinien ujawnić wszelkie materiały i dokumenty związane z katastrofą, a to dlatego, że zginął w niej prezydent RP, wysocy rangą wojskowi, elita polityków. To nie był typowy wypadek samolotu pasażerskiego. Oczywiście tego rodzaju zdarzenia są też wielkim dramatem, jednak tu sytuacja była nadzwyczajna. Dlatego premier powinien być otwarty na wszelkiego rodzaju inicjatywy, które pozwoliłyby na wyjaśnienie wszystkich przyczyn katastrofy czy ich naukowe zweryfikowanie. Obecne zachowanie czy to premiera, czy członków komisji, którzy wypowiadają się w sprawie katastrofy lakonicznie albo uciekają od spotkań z dziennikarzami, idzie dokładnie w przeciwną stronę.

Niewątpliwie istnieje problem braku zaufania do prac komisji. Do tego możemy bazować tylko na słowie, bo szczegółów nie znamy. W takiej sytuacji każde ustalenie naukowe – inne niż komisji Millera – skazane jest na banicję?
– I właśnie o to chodzi. W ten sposób można torpedować wszelkie badania naukowe innych naukowców, ekspertów niż ci, którzy byli związani z komisją Millera. Tymczasem patrząc na prace tej komisji z punktu widzenia lotniczego, śmiem powiedzieć, że komisja tylko prześlizgnęła się po zebranych materiałach, dowodach i wydała werdykt zasadniczo zgodny z werdyktem MAK. Nie wiem, czy wynikało to z indolencji, czy też chodziło o politykę. Może nie chciano drażnić „niedźwiedzia ze Wschodu”. Bez względu na powód badanie okoliczności katastrofy zostało potraktowane na zasadzie „stało się i nie ma po co sprawy rozgrzebywać”.

Na konferencji „Mechanika w lotnictwie” dyskutowało grono fachowców. I chociaż dr Lasek twierdzi niby, że dla tego środowiska sprawa jest jasna, to jednak równocześnie przyznaje, że pytano go o wybuch. Czyli i w tym środowisku są wątpliwości?
– Oczywiście, że wątpliwości i w tym zakresie istnieją, bo przecież nikt jednoznacznie nie potwierdził, że takiego wybuchu nie było. Osoby stojące w opozycji do ustaleń zespołu parlamentarnego, któremu przewodzi poseł Antoni Macierewicz, starają się tylko ośmieszać podnoszone przezeń wątki. A przecież one mogą być prawdziwe. Nie ma ze strony tych ludzi żadnych wyników badań jednoznacznie dowodzących, że wybuchów nie było. Oczywiście wszystko można zanegować, ale trzeba mieć w ręku mocne argumenty. Wtedy można dyskutować i wypracować jakieś stanowisko. Z pewnością nie może być tak, że na wyniki obliczeń prowadzonych przez naukowca odpowiada się na zasadzie „skrzydło służy do latania, a nie do ścinania brzozy”. To nie jest odpowiedni poziom dyskusji, a w tym kierunku idziemy, niestety także w środowiskach naukowych.

W Kazimierzu dyskusja o Smoleńsku trwała trzy razy dłużej, niż zaplanowano. To chyba też coś znaczy?
– To zainteresowanie wynika z faktu, że zbyt mało wiemy o tej katastrofie i wciąż szukamy odpowiedzi na wiele pytań. Jest grupa naukowców, którym ta sprawa nie daje spokoju i chcą działać, ale tego rodzaju inicjatywy spotykają się z oporem. Ponadto strona rządowa, eksperci komisji poprzez negację wszystkich opinii odbiegających od „słusznego nurtu” usiłują obrzydzić społeczeństwu temat Smoleńska. Czynią tak, bo mają coś na sumieniu – mam tu na myśli to, że mają tę świadomość, iż proces badania wypadku samolotu Tu-154M nie został właściwie poprowadzony i odbiegał od obowiązujących w świecie standardów. Członkowie komisji Millera chcą to ukryć. Dziś pan Lasek jest szefem PKBWL i nietrudno jest wyobrazić sobie, czym dla niego skutkowałoby przyznanie się do jakichś niedociągnięć czy zaniedbań podczas badania katastrofy Tu-154M. Niestety, działa on asekurancko i z rozmów z kolegami wiem, że przez to traci zaufanie wielu pilotów. Tymczasem właśnie dążenie do ujawnienia pełnej prawdy na temat okoliczności katastrofy powinno być dla niego i jego współpracowników z komisji Millera priorytetem. Do tego przecież zostało powołane to gremium.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Tagi: ,

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl