Tu kiedyś była Polska

Miejscem tego zdarzenia jest wyższa szkoła w średniej wielkości mieście.
Zaczyna się wykład dla studentów pierwszego roku politologii. Tematem jest
historia Polski XX wieku, z niewielkim wprowadzeniem dotyczącym XIX wieku.
Wykładowca wspomina o polskich powstaniach, pyta słuchaczy, czy wiedzą coś na
ten temat. Jeden ze studentów – na sali jest około 40 osób – po chwili wahania
rzuca: "Powstanie Styczniowe". Wykładowca go chwali: świetnie, a może jeszcze
data, jakieś szczegóły? Cisza. Wykładowca zachęca: "Powiedzcie przynajmniej, z
kim walczyli Polacy w Powstaniu Styczniowym". Dłuższa chwila milczenia i z sali
zaczynają padać zgadywane odpowiedzi: "Z Prusakami?", "Z Niemcami?", "Z
Krzyżakami?".

Przypominam: to są studenci pierwszego roku, po szkole średniej, po maturze,
zdecydowani studiować politologię, a więc przedmiot, którego podstawą jest
najnowsza historia. Na 40 osób nikt nie potrafi odpowiedzieć na – wydawałoby się
– proste pytanie. To nie jest zasłyszana historia. To ja byłem tym wykładowcą.
Anegdoty o tym, co studenci potrafią wymyślić podczas egzaminu, krążyły od
zawsze. Ale były to przypadki wyjątkowe, świadczące raczej o indywidualnych
chwilach umysłowego zaćmienia niż o ogólnym poziomie przygotowania młodych
ludzi. W ciągu ostatnich lat sytuacja zmieniła się dramatycznie. I nie jest to
tylko problem średnich czy małych miast, ale także największych. A jak mówią
koledzy z innych uczelnianych wydziałów, bynajmniej nie dotyczy on tylko
historii.

Jeżeli student na egzaminie stwierdza, że Jan Paweł II nazywał się Wyszyński
(imienia nie potrafi już wykrzesać z pamięci), jeżeli inny, usiłując
zlokalizować w czasie "Solidarność", mówi z przekonaniem, że powstała "po
wojnie", jeżeli studentka zapewnia mnie, że Armia Krajowa walczyła w I wojnie
światowej, to właściwie chciałoby się wyjść z sali, trzasnąć drzwiami i zająć
jakimś bardziej pożytecznym zajęciem. Jeżeli student nie potrafi wymienić
państw, z którymi sąsiaduje Polska, jeżeli nie zna nazwiska obecnego prezydenta
albo nie umie wyjaśnić, na czym polega różnica między rządem a parlamentem, to z
bólem trzeba przyznać, że porównując dwa pokolenia wstecz, jego poziom
wykształcenia odpowiada wiedzy ucznia ówczesnej piątej, no, może szóstej klasy
podstawówki. Komuna fałszowała historię, zakłamywała wiele faktów, ale
przynajmniej absolwenci liceum mieli jakieś pojęcie o tym, skąd wzięła się
Polska oraz dlaczego uczą się i myślą po polsku.

Urzędowa głupota
Co się stało w ciągu kilkunastu, a szczególnie ostatnich kilku lat, że większość
młodych Polaków przestaje rozumieć związek własnego losu z trwałością własnego
państwa i poczuciem wspólnoty własnego Narodu? Jak się to stało, że szarlatanom
od propagandowej inżynierii udało się wmówić Polakom, że skoro liczy się tylko
przyjemność i względny dostatek, to po co zaśmiecać sobie głowę sprawami
trudnymi i skomplikowanymi? W świecie, który ogranicza się do "tu i teraz",
można nie tylko odrzucić przeszłość, a wykształcenie sprowadzić do rozumienia
prostszych zdań w internetowych encyklopediach. Można także zredukować życie do
fizjologicznych czynności, a refleksję nad własną egzystencją ograniczyć do
pełnego zdumienia okrzyku "ale jaja".

Przez ostatnie cztery lata mogliśmy mieć jeszcze nadzieję, że program
edukacyjny minister Hallowej był efektem ciasnego doktrynerstwa (zniszczyć
szkoły publiczne, a z oświaty uczynić zyskowny "biznes") lub braku elementarnych
kompetencji. Zawzięty upór, aby na złość rodzicom i nauczycielom sześciolatki
zapędzić do nieprzygotowanych szkół; systematyczne obniżanie poziomu
wykształcenia młodzieży przez forsowanie "nauki pod testy", pozbawiające ją
zarówno wiedzy, jak i elementarnych umiejętności; wykoślawianie wychowania
poprzez eliminowanie szkolnej dyscypliny i wmawianie rodzicom, że nie chodzi o
to, aby szkoła czegokolwiek nauczyła, ale była "przyjazna", a dziecko dobrze się
w niej czuło; wreszcie rugowanie nauczania historii, szczególnie najnowszej, a
także literatury polskiej, szczególnie jej kanonu romantycznego i
pozytywistycznego – tym wszystkim, według powszechnej opinii, zajmowała się pani
minister, słusznie uważana za najgorszą polską minister edukacji od dwudziestu
lat. Jeżeli do tego dodać chaos rzekomych reform (to samo dotyczy także
szkolnictwa wyższego, ale za to odpowiada już inna pani minister) oraz
notoryczny brak pieniędzy na kształcenie młodzieży (co powinno być jednym z
priorytetów każdej władzy), to dla ratowania polskiej szkoły potrzebna będzie
wielka determinacja przyszłego (bo na pewno nie tego) rządu oraz wola zmian,
wyrażona przez znaczącą większość wyborców. Nad wysiłkami ministerialnych
dyletantów można było załamywać ręce, ostatecznie kilka innych resortów
(infrastruktura, zdrowie, obrona) mogło ścigać się o tytuł największego
nieudacznika. Ostatnio jednak na postać pani minister popatrzeć można w
kontekście wydarzeń, które układają się w logiczną całość. Przecież takie fakty,
jak seria prowokacji wobec Marszu Niepodległości, próba wyrzucenia polskiego
orła z koszulek sportowej reprezentacji, usunięcie państwowego godła z dyplomów
szkół wyższych czy planowanie występu skandalizującej gwiazdy w rocznicę
Powstania Warszawskiego – nie dzieją się przypadkowo. Jeżeli projekt utworzenia
Muzeum Historii Polski ląduje na dnie ministerialnych szuflad (tym razem
ministerstwa kultury), w miastach likwiduje się młodzieżowe domy kultury, a na
jedyny w Polsce chór Polskiego Radia (wykonujący dzieła narodowej spuścizny)
brakuje pieniędzy, podczas gdy wystarcza ich na rozmaite produkcje
pseudoartystycznej szmiry, to można nabrać podejrzeń, że za tym wszystkim kryje
się celowa polityka Tuska i jego putinowskiej partii.

Komu przeszkadza Polska
– Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą wyrzec się swojej polskości –
perorował niedawno jeden z politycznych krzykaczy, a przysłuchiwało się temu z
aprobatą grono postarzałych działaczy polskiej lewicy. To zdanie, niemal
niezauważone przez media, dobrze oddaje program działania politycznego
establishmentu, od dwudziestu lat – z niewielkimi przerwami – narzucającego
Polakom swoją nietolerancję i sekciarskie uprzedzenia.

Pomysł, aby Polacy mniej wiedzieli i mniej umieli, a tym samym nie byli
konkurencyjni na europejskim rynku pracy (pomijając tzw. zmywaki czy stacje
benzynowe), nie zrodził się w głowach ćwierćinteligentów z rządzącej partii.
Pomysłu, żeby zamiast inwestować w edukację, zajmować się budową boisk i
stadionów, nie wymyślił dwór Tuska, towarzyszący mu podczas piłkarskich czy
tenisowych rozrywek. Aby stać się wyborcą prawicy, trzeba wysiłku umysłowego,
który pozwoli odcedzić fałsz lewicowej propagandy, szerzonej przez większość
mediów. Aby zagłosować na Tuska czy Palikota, wystarczy bezmyślnie sączyć piwko
przed telewizorem oferującym bezwartościową rozrywkę i dziennikarską chałturę.
Dlatego ogólnokształcące liceum trzeba zastąpić kursami rozwiązywania testów, do
których kluczem jest przekonanie, że nie warto się uczyć, skoro można – po
odpowiednim treningu – odgadnąć wystarczającą pulę zalecanych odpowiedzi. Ale
polityczne ubezwłasnowolnienie młodych Polaków, poprzez pozbawienie ich poczucia
historycznych związków z poprzednimi pokoleniami, to jeszcze za mało dla
komiwojażerów europejskich nowinek. Mniejsze narody mają zniknąć, bo są zawadą
dla wielkich narodów. A które są wielkie? Cztery, trzy, a może okaże się, że
tylko jeden? Polacy mają być głupsi (ci mądrzejsi powinni wyjechać i szybko się
wynarodowić) i ma ich być zdecydowanie mniej (najwyżej 15-20 milionów). Dlatego
nie będzie żadnej polityki prorodzinnej i dlatego należy propagować związki
"partnerskie" i tym podobne dziwactwa. Polacy są potrzebni Europie jako tani
pracownicy, w miarę dobrze mówiący po angielsku lub niemiecku. Ale gdy będzie
ich za dużo, to znowu zaczną fantazjować o niepodległości i patriotyzmie. Na to
pozwolić im nie można. Czy tylko w Europie pojawiają się takie pomysły? A na
Wschodzie? A może akurat w tej sprawie Europie, czyli wielkim Niemcom, będzie
łatwo dogadać się z wielką Rosją? Polskę podzieli się na "regiony" (obok
separatyzmu śląskiego zaraz pojawi się pomorski czy mazurski), a wschodnie
województwa, bardziej oporne wobec "europeizacji", mocniej przywiązane do wiary
i głosujące na prawicę, pozwoli się skolonizować przybyszom ze Wschodu. "Stara"
Europa znów będzie sąsiadować z "Wielką" Rosją…

Strach przed dumną przeszłością
Gdy już wyprzedaliśmy większość narodowego majątku, postawiliśmy w stan
likwidacji polską armię, otworzyliśmy granicę z Rosją i zadeklarowaliśmy w
Berlinie, że będziemy oddanym kamerdynerem niemieckich interesów w Europie,
pozostało jeszcze zabezpieczyć się na przyszłość, aby za kilkanaście lat kolejne
pokolenie, zarażone odradzającym się wirusem patriotyzmu, nie rozliczyło
politycznych emerytów Platformy, beztrosko konsumujących nagromadzone majątki.
Trzeba więc jeszcze wmówić Polakom, że jako głupsi od Niemców, Francuzów czy
Duńczyków muszą pogodzić się z rolą pracowitych "tutejszych", dla których jedyną
perspektywą społecznego awansu stanie się wtopienie w obcojęzyczną "klasę
średnią". Już tak bywało, kiedy w zaborze pruskim czy rosyjskim drogą do kariery
i dostatku było wyrzeczenie się związków z przeszłością i kulturą własnego
Narodu.

Jak to osiągnąć na początku XXI wieku? Przede wszystkim trzeba młodym Polakom
spłycić i obrzydzić własną historię. Właśnie wkracza to do liceum, które
ogólnokształcące będzie już tylko z nazwy, nowy program: historia XX wieku w
klasie pierwszej oraz infantylne pogadanki w klasie drugiej i trzeciej
(przykładowe tematy tych półrocznych pogadanek, tzw. modułów: Kobieta i
mężczyzna; Pieniądz; Swojskość i obcość; Język, komunikacja, media). Licealista
już po pierwszej klasie będzie musiał wybrać specjalizację, a jeżeli nie będzie
to klasa humanistyczna, jego edukacja historyczna i obywatelska ograniczy się do
przypadkowych i nieuporządkowanych ciekawostek zależnych od inwencji
nauczyciela. Takie lekcje, traktowane jako michałki, będą okazją do relaksu,
ewentualnie odrobienia zadań z przedmiotów objętych specjalizacją. A co wyniesie
młody człowiek z rocznego kursu historii najnowszej w klasie pierwszej?
Widziałem cztery różne podręczniki przewidziane dla liceów. Trzy czwarte ich
objętości zajmują tematy z okresu przed 1945 rokiem, zaledwie jedna trzecia – i
to w znacznej części obejmująca historię Europy i świata – poświęcona jest
drugiej połowie XX wieku. A to, co się stało w Polsce w 1989 roku i później,
zostało wstydliwie sprowadzone do dwóch, najwyżej trzech lekcji. Analiza
zawartości tych podręczników to temat na inną okazję. Ale jedno jest jasne: im
wydarzenia bliższe naszych czasów, tym uczeń mniej będzie o nich wiedział.
Najlepiej, żeby nie wiedział nic. A ministerialni urzędnicy kłamią, że właśnie
teraz historia najnowsza została doceniona. Nieprawda. Kształcimy i będziemy
kształcić politycznych analfabetów. Zgodnie z dewizą tego rządu: lepiej kopać
piłkę, niż myśleć.

Nie pozwolimy
Rządząca dziś koalicja zostawi po sobie kulturalną i edukacyjną pustynię. Zamyka
szkoły, likwiduje biblioteki i domy kultury, zabiera fundusze muzeom i teatrom.
Według niej, uniwersytety to "biznes", który ma przynosić zysk, a nie troszczyć
się o wykształcenie absolwentów. Uczeń to "produkt", kultura to "towar", nauka
to kiepski interes, no, chyba że jest to nauka "kombinowania". Ambicją tej
władzy jest wyprodukować głupszych od siebie.
 

Jeżeli zgodzimy się na dalszą degradację polskiej szkoły, na ogłupienie
kolejnych roczników młodzieży, na ostateczny upadek autorytetu nauczycieli i
wychowawców, na zastąpienie wszelkiej dyskusji tanią rozrywką, a głosów rozsądku
telewizyjnym bełkotem, to za kilka, może kilkanaście lat okaże się, że nie
jesteśmy już u siebie. Dlatego już dzisiaj każdy z nas musi sobie zadać pytanie:
co zrobić, aby na to nie pozwolić.

Prof. Ryszard Terlecki
 poseł na Sejm (PiS)

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl