To było misterium polskości

Można sobie wyobrazić, co się działo, kiedy wieczorem 5 listopada 1901
roku przed płonący iluminacją świateł gmach Filharmonii Warszawskiej zajechał
samochód, z którego wysiadł mistrz Ignacy Jan Paderewski. W owym czasie należał
do ścisłej czołówki najwybitniejszych pianistów świata. A może był najpierwszym
spośród nich… Działalność polityczną i dyplomatyczną, która miała ukazać
Paderewskiego jako wielkiego polskiego patriotę i wybitnego męża stanu, artysta
miał dopiero przed sobą. Wykorzysta wtedy swoją międzynarodową popularność na
Zachodzie dla odzyskania niepodległości Polski. Tutaj, pod Filharmonią, tłumy
warszawiaków witały go jako wyjątkowego artystę, Polaka rozsławiającego w
świecie imię Polski, która nie istniała na mapie.

W ten uroczysty wieczór listopadowy Ignacy Jan Paderewski przybył do
Filharmonii nie tylko jako jej współtwórca i jeden z fundatorów obok m.in.
barona Leopolda Juliana Kronenberga, ale jako pianista i kompozytor. Uroczystość
najprawdopodobniej rozpocząłby "Mazurek Dąbrowskiego", ale przecież było to nie
do pomyślenia pod rosyjskim zaborem. Tak jak niemożliwe okazało się umieszczenie
w nazwie Filharmonii słowa "Narodowa", jak tego bardzo pragnęli jej inicjatorzy,
twórcy: Emil Młynarski, Ignacy Jan Paderewski, arystokraci: Lubomirscy,
Zamoyscy, hrabia Tyszkiewicz i inni. Władze rosyjskie nie wyraziły zgody. Była
więc Filharmonią Warszawską (dopiero po drugiej wojnie światowej otrzymała nazwę
Filharmonii Narodowej).
Nie można zapominać, w jakim okresie i w jakich okolicznościach powstała
Filharmonia. Jednym z naczelnych celów zaborcy była wszak rusyfikacja naszej
Ojczyzny, a więc twórczość narodowa nie wchodziła w rachubę, była tępiona.
Zważywszy na ten kontekst, koncert inauguracyjny w Filharmonii, złożony
wyłącznie z polskiej muzyki, był aktem odwagi i wyrazem pięknego patriotyzmu. A
wypełniająca szczelnie salę wytworna publiczność chłonęła owego
niepodległościowego ducha płynącego z prezentowanych utworów. Możemy sobie dziś
wyobrazić ów podniosły nastrój, jaki towarzyszył artystom i publiczności. Gdy na
zewnątrz szalała rosyjska cenzura, tutaj, w eleganckich wnętrzach gmachu
wybudowanego w ciągu niespełna półtora roku (!), trwało misterium niepodległości
i polskości. Prawdziwa niepodległość miała przyjść dopiero za 17 lat.
Nie wszystkim, którzy tego wieczoru świętowali uroczystość otwarcia Filharmonii,
dane było doczekać wolnej Ojczyzny, wszak na drodze do owej wolności czekały
Polaków grudy i wyboiste zakręty, a przede wszystkim pierwsza wojna światowa.
Trudna i jeszcze daleka była realizacja marzeń Polaków o wolnej Ojczyźnie, toteż
ów listopadowy wieczór w Filharmonii był dla nich ważną i dającą nadzieję
namiastką niepodległości. To także świadectwo, że wysiłkiem wspaniałych
patriotów w czasie zaborów pielęgnowano polski repertuar muzyczny. Przy okazji
trudno nie zauważyć, co zabrzmi wręcz paradoksalnie, iż właśnie pod zaborami
więcej grywano polskiej muzyki aniżeli dzisiaj.
Przy pulpicie dyrygenckim stanął Emil Młynarski, znakomity muzyk, kompozytor i
pierwszy dyrektor tej instytucji. Na rozpoczęcie wysłuchano specjalnie
zamówionego na tę uroczystość utworu Władysława Żeleńskiego "Kantata uroczysta
"Żyj pieśni"" na chór mieszany i orkiestrę do słów poety Artura Oppmana. W
drugiej kolejności wykonano nagrodzoną trzy lata wcześniej w konkursie
kompozytorskim "Symfonię d-moll" Zygmunta Stojowskiego, a potem Stanisława
Moniuszki uwerturę fantastyczną "Bajka" – perełkę polskiej muzyki
dziewiętnastowiecznej.
Po przerwie zaś, gdy na scenie pojawił się mistrz fortepianu Ignacy Jan
Paderewski, publiczność oszalała z radości. Artysta zagrał własny utwór,
doskonały "Koncert fortepianowy a-moll". Po nim orkiestra wykonała poemat
symfoniczny "Step" Zygmunta Noskowskiego. W tym z ducha patriotycznym dziele
niektórzy znajdują pokrewieństwo ideowe z "Trylogią" Henryka Sienkiewicza.
A na finał jeszcze raz pojawił się mistrz Paderewski, by wprowadzić odbiorcę w
najwyższe rejestry doznania artystycznego, wykonując mistrzowsko utwory Chopina.
O tym, jak pełna euforii publiczność nie chciała puścić Paderewskiego od
fortepianu, co skutkowało wieloma bisami, można dowiedzieć się z ówczesnej
prasy. Kiedy dziś to czytamy, ogarnia nas zazdrość i wielkie wzruszenie. W
świetnie przygotowanym programie do obecnego koncertu Stanisław Dybowski
przywołuje fragment recenzji z ówczesnego tygodnika "Echo Muzyczne, Teatralne i
Artystyczne", gdzie recenzent pisał m.in.: "To Paderewski zasiadł do fortepianu,
a spod jego palców zaczęły płynąć melodie Chopina (…). Zdawało się, że to
Chopin powstał z grobu, że to on sam wielki, niezrównany grą swoją zachwyca i
porywa. Tak grał Paderewski".
110 lat później, podczas jubileuszowego wieczoru będącego repliką pierwszego
koncertu z 5 listopada 1901 roku, wysłuchaliśmy tych samych utworów wykonanych w
takiej samej kolejności. Orkiestrę Filharmonii Narodowej poprowadził dyrektor
tej instytucji Antoni Wit. Chór znakomicie przygotowany przez Henryka
Wojnarowskiego rewelacyjnie wybrzmiał w "Kantacie" Władysława Żeleńskiego.
Antoni Wit, dyrygując całością, ze szczególnym wyróżnieniem potraktował uwerturę
fantastyczną "Bajka" Stanisława Moniuszki. Widać było ogromne zadowolenie
dyrygenta. Widocznie jest to jeden z jego ulubionych utworów. Antoni Wit wszak
wyraźnie artystycznie bawił się tym przeuroczym dziełem.
Szkoda tylko, że przy fortepianie nie zasiadł polski pianista. Nie mówię, że
koniecznie ktoś na miarę Paderewskiego. Solo na fortepianie podczas
jubileuszowego wieczoru zagrał Wietnamczyk Dang Thai Son, laureat pierwszej
nagrody Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego sprzed 31 lat. Artysta znany i
uznany w świecie, mający już ogromny dorobek. Z muzyką Paderewskiego, jak
powiedział na konferencji prasowej, zetknął się tylko w dzieciństwie, grając
menueta. "Koncertu a-moll" tego kompozytora nigdy nie grał. Powiem szczerze, iż
nie porwało mnie wykonanie przez Dang Thai Sona tego jakże pięknego utworu
Paderewskiego. O wiele bardziej podobała mi się gra nikomu nieznanego, młodego
polskiego artysty, jeszcze studenta, Michała Karola Szymanowskiego, podczas
tegorocznego festiwalu "Chopin i jego Europa".
A już nie mogę wybaczyć Dang Thai Sonowi finału. Tempo, w jakim ten – świetny
przecież – pianista zagrał Chopina, zwłaszcza "Poloneza As-dur", przypominało
wyścigi samochodowe. Ale gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, iż Dang Thai
Son zagrał Paderewskiego z pamięci, bez nut. Z tego wniosek, że włączył ten
utwór do swojego repertuaru. Tak zresztą zapowiedział na konferencji prasowej.
Jest więc nadzieja, że piękna i wielka muzyka Ignacego Jana Paderewskiego
zabrzmi w salach koncertowych świata. Tam, gdzie Dang Thai Son będzie
koncertował. Oby tak było. Bo na to, by muzyka Paderewskiego wybrzmiewała z
polskich sal koncertowych, chyba nie ma co liczyć. A jeśli nawet pojawi się
gdzieś okazyjnie, to jest to tylko śladowa obecność, a nie stała. Skąd bierze
się ta swoista dyskryminacja?

Temida Stankiewicz-Podhorecka
krytyk teatralny

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl