Platformy skręt w lewo

Jan Maria Jackowski

Przyjęcie na listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego Danuty Hübner, proponowanie kandydatury Włodzimierza Cimoszewicza na sekretarza Rady Europy czy zapowiedź premiera Tuska o konieczności odbycia debaty o eutanazji zostały odebrane jednoznacznie. Jako wyraźny sygnał, że Platforma Obywatelska dostosowuje się do zmiennych nastrojów społecznych i przesuwa się w lewo. Czy tylko taktycznie, czy też programowo?

Platforma Obywatelska należy do tych partii, które zlecają najwięcej różnego rodzaju sondaży. Już od dawna zarzucano gabinetowi Donalda Tuska, że w swojej działalności kieruje się przede wszystkim socjotechniką i badaniami opinii publicznej. Specjaliści od PR związani z PO i rządem skwapliwie śledzą i analizują słupki poparcia społecznego dla konkretnych rozwiązań. Gdy premier podczas ważnych głosowań w Sejmie gra w piłkę ze swymi kolegami, wcale to nie oznacza, że się wyłącznie relaksuje i nie pracuje. Wręcz przeciwnie, ze swoim najbliższym współpracownikiem Grzegorzem Schetyną nawet na murawie omawia taktykę.

Co prawda słynny, bo szeroko prezentowany w mediach mecz z 5 marca, drużyna premiera przegrała. I to zarówno w dosłownym sensie sportowym, jak i propagandowo, bo Donald Tusk przyłapany na boisku, szukając wyjścia z kłopotliwej sytuacji, musiał przepraszać. Jednak – jak doniosły tabloidy – 10 marca w kolejnym meczu premier się odegrał. Rozegrał znakomity mecz, strzelił pięć bramek, a jego drużyna zwyciężyła. O jednego gola mniej zaliczył Grzegorz Schetyna, a o dwa – Sławomir Nowak. Hierarchia musi być zachowana – ironizowali dziennikarze.

I rzeczywiście w PO obowiązuje, jak ujawnił niedawno zmarły prof. Zbigniew Religa w książce „Człowiek z sercem na dłoni”, ścisła hierarchia. Donald Tusk wie, czego chce, i rządzi swoją partią żelazną ręką. Bezwzględnie utrąca ludzi, którzy stanowią nawet potencjalne zagrożenie dla jego koncepcji politycznych i dominacji.


Spekulacje spin doktorów


Gdy premier ze swoją najbliższą drużyną jest na boisku, równolegle jego specjaliści od wizerunku i marketingu politycznego (spin doktorzy) w swych zacisznych gabinetach chronionych przed błyskami fleszów opracowują komputerowe symulacje według różnych scenariuszy. Z tej intensywnej pracy sztabowej wyłania się precyzyjny plan działania. Ci eksperci po analizach najwyraźniej uznali, że słabnie w Polsce rola Kościoła i nastroje społeczne ewoluują w lewo.

Faktem jest, że procesy sekularyzacyjne przybierają na sile. Wpływają coraz bardziej na postawy i zachowania społeczne. Społeczeństwo jest podzielone i otumanione. Po latach komunistycznej indoktrynacji silne są ciągle poglądy lewicowe, antyklerykalne, które podsyca ideologia soc-demoliberalna.

Istotny jest też kontekst społeczno-polityczny. Zazwyczaj jest tak, że trudności przychodzą, gdy wydaje się, że sytuacja jest bardzo dobra i stabilna. W ostatnich kilku latach niektórzy politycy próbowali zinstrumentalizować Kościół do celów bieżącej polityki. Publicznie stwarzano wrażenie sojuszu ołtarza z tronem, a równocześnie w mediach ukazywały się materiały lustracyjne mające skompromitować niektórych duchownych. W ten sposób podrywano zaufanie do hierarchów. Obecnie następuje społeczne odreagowanie i wyraźnie wzrastają nastroje antyklerykalne. Tę tendencję wzmacnia fakt, że niektórzy politycy zamiast sami pracować na swój autorytet i wiarygodność, wolą podpierać się zdjęciem z biskupem i wizytami w kurii.

Spin doktorzy, którzy w oparciu o badania socjologów religii wyciągają „pragmatyczne” wnioski i uwzględniają je w swych kalkulacjach i strategiach politycznych, nie zawsze jednak rozumieją fenomen ludzkiej wiary, która wymyka się „szkiełku i oku mędrca”. Dlatego do nagłaśnianych medialnie badań, mających wskazywać na rozluźnienie tradycyjnej moralności, trzeba podchodzić z dużą ostrożnością interpretacyjną. Jednak politycy patrzący na rzeczywistość przez pryzmat sondaży dochodzą do wniosku, że zmniejsza się wpływ Kościoła na społeczeństwo. I sądzą, że nadchodzi dobry czas na przesunięcie w lewo.


Kiedy PO zalegalizuje eutanazję?


Tuż przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, które odbyły się w październiku 2007 r., panowało dość powszechne przekonanie, że jeśli PO uzyska dobry wynik, to może stworzyć koalicję rządową z SLD. Taka współpraca nie byłaby niemożliwa. Świadczy to najlepiej o tym, że Platforma Obywatelska jest partią postrzeganą jako ugrupowanie, które bez problemu może wchodzić w sojusz z lewicą. Zawiązanie koalicji z PSL pomieszało szyki Prawu i Sprawiedliwości, bo odbierało propagandowy zarzut współpracy rządowej ugrupowania powołującego się na tradycję Sierpnia 1980 roku z postkomunistami.

Od początku powstania gabinetu Donalda Tuska kierownictwo PO prowadziło bardzo wyrafinowaną politykę. Koalicja z ludowcami umożliwiła rządzenie państwem, a jednocześnie stępiła ostrze krytyki ze strony partii Jarosława Kaczyńskiego. Jednak, zwłaszcza ostatnio, relacje między koalicjantami są złe. Nie chodzi tylko o spory programowe i takie różnice, jak sposób finansowania partii politycznych czy stawiana bardzo wyraźnie przez wicepremiera Pawlaka kwestia opcji walutowych, na których tysiące polskich przedsiębiorstw i firm mogło stracić nawet 30 miliardów złotych. Jest też wyraźne pole konfrontacji politycznej.

PSL nie chce podzielić losu „przystawek” z okresu poprzedniego rządu, czyli LPR i Samoobrony, które zostały „zjedzone” przez PiS. Specjaliści od PR w Platformie Obywatelskiej zdają sobie sprawę, że kryzys może doprowadzić do przekreślenia szans na prezydenturę Tuska i samodzielne rządy PO w wyniku następnych, być może przyspieszonych, wyborów parlamentarnych. Kierownictwo Platformy testuje więc obecnie PSL i próbuje sprowokować ludowców do wyjścia z koalicji, co pozwoliłoby Donaldowi Tuskowi z twarzą uciec od kłopotliwego i niebezpiecznego w czasach kryzysu sprawowania władzy. Nie przypadkiem publiczne oskarżenia Waldemara Pawlaka o nepotyzm pojawiły się właśnie teraz i nie przypadkiem zostały upublicznione przez media sprzyjające Platformie Obywatelskiej. Nie przypadkiem także szef PSL jako źródło swoich kłopotów wskazuje wicepremiera Grzegorza Schetynę. Nie przypadkiem utrąceniem Pawlaka jest zainteresowane potężne lobby bankowe mające ogromne wpływy polityczne, które zarobiło miliardy dolarów na spekulacji w Polsce i opcjach walutowych.

Z drugiej strony, Platforma coraz bardziej kokietuje SLD. Sojusz, choć przeżywa poważne wewnętrzne problemy, odgrywa jednak rolę języczka u wagi, szczególnie w aspekcie odrzucenia bądź poparcia weta prezydenta. Dlatego jest atrakcyjnym partnerem zarówno dla PiS, ale przede wszystkim dla PO. W grudniu ub.r. marszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO) zaproponował, by Sojusz i Platforma rozpoczęły rozmowy na temat bliższej współpracy. Nie wykluczył nawet zawarcia parlamentarnej koalicji z SLD, jeśli prezydent „będzie narzędziem w ręku PiS” i będzie wetował ważne dla Polski ustawy. Kolejnym gestem w kierunku lewicy było odrzucenie obywatelskiego projektu ustawy przywrócenia święta Trzech Króli. Ostatnio współpraca PO – SLD rozkwita pod hasłem wspólnej pracy nad ustawą medialną i odrzuceniem weta prezydenta do ustawy oświatowej wysyłającej sześciolatki do szkół.

Polityka jest prowadzona na wielu piętrach. Bo obok umizgów do lewicy jednocześnie lansowano Jarosława Gowina, który miał być zwornikiem „światopoglądowego kompromisu” w sprawie in vitro i twarzą PO w elektoracie bardziej konserwatywnym, spod znaku tak zwanego Kościoła „łagiewnickiego”. Jednak ostatnio Gowin jest w Platformie wyraźnie marginalizowany, a formuła wypracowanej przez niego ustawy bioetycznej jest krytykowana wewnątrz PO, w której są „różne poglądy”. Z drugiej strony, wątpliwości nie pozostawia wypowiedź ks. kard. Stanisława Dziwisza z 11 marca, po obradach plenarnych Konferencji Episkopatu Polski, na których wbrew spekulacjom prasowym na funkcję przewodniczącego ponownie wybrano ks. abp. Józefa Michalika. Metropolita krakowski – a Jarosław Gowin jest posłem z Krakowa – stwierdził jednoznacznie: „Katolik parlamentarzysta nie może przygotowywać ustaw, które z gruntu są kompromisowe w dziedzinie moralnej”.

30-40 proc. elektoratu Platformy to ludzie o poglądach umiarkowanie prawicowych. „Przesuwając się na lewo – ostrzega władze PO Jarosław Gowin w jednym z wywiadów – zachowalibyśmy się nielojalnie wobec znacznej części naszych wyborców. Podobnie zresztą jak przesuwając się w prawo. Dzień, w którym uznałbym, że jestem listkiem figowym, byłby ostatnim dniem mojej działalności politycznej”. Najwyraźniej Gowin nie chce pełnić roli „dyżurnego konserwatysty”, którego warto mieć na swoim pokładzie, ale w celach dekoracyjnych, a nie decyzyjnych. Tym bardziej że dla „równowagi” i „gry skrzydłami” jest po cichu popierany Janusz Palikot, autor kabotyńskich, pozbawionych smaku prowokacji i skandali, znany ze swych sympatii dla SLD.

W czasach kryzysu głupkowate i obsceniczne psychodramy „lubelskiego błazna” straciły jednak swą nośność. Palikot pochylił się więc „z troską” nad problemem „godnej śmierci” i zapowiedział, że w kwietniu zaproponuje projekt ustawy o prawie do śmierci. Charakterystyczna była reakcja czołowych polityków PO. Szef Klubu Parlamentarnego Zbigniew Chlebowski oświadczył, że projekt trafi do kosza. Jednak Donald Tusk stwierdził, że o problemie eutanazji, in vitro i aborcji warto debatować. Natomiast Ewa Kopacz, minister zdrowia, która kilka miesięcy temu pomogła w aborcji u 14-letniej uczennicy, w wywiadzie radiowym jasno zadeklarowała: „Dopuszczam do siebie myśl, że PO zalegalizuje eutanazję”.


System dwupartyjny


Rodzi się pytanie o przyczyny wyraźnego kursu na lewo, jaki obiera Platforma. Jest ich wiele, jedną z ważniejszych są spekulacje dotyczące społecznego znaczenia Kościoła w dzisiejszej Polsce. Kolejnym czynnikiem jest coraz większa wśród polityków świadomość skali i skutków kryzysu gospodarczego. Kierownictwo PO i rządu zaczyna sobie zdawać sprawę, że dochody publiczne będą spadały, budżet państwa nie będzie w stanie się wywiązać ze zobowiązań wobec obywateli, zwiększa się bezrobocie i będą się nasilały konflikty społeczne i protesty, co spowoduje spadek poparcia dla PO i Donalda Tuska. Wejście w rozpalającą emocje dyskusję o eutanazji czy in vitro odwróci uwagę społeczeństwa od problemów codziennych i zamaskuje bezradność rządu wobec kryzysu.

Najbardziej sfrustrowany – według spin doktorów – będzie elektorat ludzi młodych, tych, którzy liczyli na kredyty i szybkie bogacenie się, a w obecnej sytuacji nie widzą przed sobą perspektyw. Ten elektorat jest mniej „tradycyjny”, bardziej antypisowski, więc pewna doza antyklerykalizmu może się nawet podobać. Poza tym rząd – w tempie ekspresowym jak na nasze standardy – zaproponował tej grupie państwową pomoc przy spłacie kredytu, co najlepiej świadczy o tym, że szczególnie o nią zabiega. Głównym celem Donalda Tuska są wybory prezydenckie. A skoro tak, to stały elektorat PO jest za mały na pewne zwycięstwo. Trzeba zatem się poszerzać z lewej strony, stąd ukłony personalne i programowe w stronę lewicy, bo na pozyskanie żelaznego elektoratu PiS nie ma szans. Życie nie znosi próżni, podziały i obecna słabość środowiska lewicowego w Polsce sprzyja, by sięgnąć stosunkowo małym kosztem po elektorat lewicy. Najłatwiej jest to uczynić przez to, co proponuje premier, czyli przez propozycje personalne dla ludzi lewicy oraz zainicjowanie dyskusji światopoglądowo-kulturowej.

Zresztą samo Prawo i Sprawiedliwość, ustami Adama Bielana, zachęca PO do skrętu w lewo. Rzecznik partii ocenił sytuację następująco: „Wkrótce w Polsce będziemy mieć klasyczny układ – PiS będzie partią centroprawicową, a PO – partią centrolewicową”. To, co mówi Adam Bielan, wpisuje się w strategię budowania w Polsce systemu dwupartyjnego. Obie partie i tak od dawna – mimo propagandowego podkreślania różnic – są w nieformalnej koalicji interesu. Obie w sprawach zasadniczych niewiele się różnią. Jarosław Kaczyński publicznie podkreśla, że PiS głosuje w 78 proc. tak jak Platforma. Łączy je ponadto wspólne dążenie do zmonopolizowania sceny politycznej. Platforma Obywatelska ma reprezentować tych, którzy zasadniczo są zadowoleni z przemian po 1989 roku, a PiS tych, którzy są niezadowoleni i stanowią bardziej „tradycyjny” elektorat.

Obie partie będą się starały zdominować kampanię w trakcie czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego pozornym sporem wokół euro. Obie są przecież za wprowadzeniem w Polsce europejskiej waluty, spierają się jedynie o datę. Będą natomiast chciały odwrócić uwagę od stanowiącego ogromne zagrożenie dla Polski traktatu lizbońskiego. PO i PiS (w oficjalnym nurcie) solidarnie poparły przecież eurotraktat w parlamencie. Prezydent Kaczyński obiecuje ostatecznie go ratyfikować. Nastąpi to jednak już po eurowyborach, by obecnie nie zrażać eurosceptycznych wyborców, których PiS chce utrzymać przy sobie.

Paradoks sytuacji polega na tym, że sukces w realizacji tego planu zależy od solidarnego współdziałania obu ugrupowań i tępienia już w zarodku wszelkiej potencjalnej konkurencji politycznej. Obie partie potrzebują zatem siebie jak ryba wody. Jeżeli natomiast którakolwiek z nich nagle osłabnie, to pociągnie za sobą drugą, a na scenie politycznej nastąpi nowe rozdanie.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl