Media publiczne w zawieszeniu

Koalicja rządowa PO – PSL może mieć satysfakcję. Elektroniczne media
publiczne w Polsce znalazły się w fatalnej sytuacji finansowej. Szczególna to
„obywatelska” zasługa premiera Donalda Tuska, publicznie nawołującego do
niepłacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego.

W 2007 roku Polskie Radio i Telewizja Polska otrzymały 880 mln zł z tytułu
opłat abonamentowych. Mniej więcej tyle samo, ile rok wcześniej. Choć od dawna
występował problem mało skutecznej ściągalności abonamentu, to nikt nie
nawoływał jeszcze publicznie do jego niepłacenia.

Runda pierwsza
Z chwilą zaprzysiężenia rządu Donalda
Tuska (16 listopada 2007 r.) przedwyborcze zapowiedzi Platformy Obywatelskiej
likwidacji abonamentu stały się oficjalne i powszechne. Premier i jego rząd
zachęcali zatem do niepłacenia „haraczu”, „daniny”, „niezasłużonego
podatku”.
Rok 2008 był dla koalicji rokiem forsowania nowej ustawy medialnej,
która miała zatwierdzić likwidację abonamentu, ale i pozwolić Platformie
Obywatelskiej na przejęcie władzy nad mediami publicznymi. Jak zwykle chodziło o
wybór członków KRRiT, rad nadzorczych i zarządów spółek radiowo-telewizyjnych.
SLD, partner medialnej koalicji z PO, wstrzymując się od głosu, podtrzymał tym
samym weto prezydenta. Ustawa przepadła.
W 2008 r. Polskie Radio i Telewizja
Polska odnotowały wpływ z abonamentu o 150 mln zł mniejszy niż w roku 2007,
czyli na poziomie 730 mln złotych. Z całą pewnością więc działania rządu i
osobiście premiera Tuska doprowadziły do zmniejszenia przychodów spółek Skarbu
Państwa (takimi są spółki radia i telewizji) o 150 mln złotych. Oczywiście nikt
oficjalnie (prokuratura) nie postawił premierowi takiego zarzutu, gdyż
ostateczna decyzja w sprawie płacenia czy niepłacenia abonamentu należy do
obywateli, ale jak nazwać taką destrukcyjną postawę szefa rządu, który odpowiada
za kondycję finansową spółek Skarbu Państwa?

Dobić abonament
Mimo że ustawa upadła, rząd pod hasłem
„ulżenia” najuboższym postanowił w inny sposób osłabić finansowo media
publiczne, by w końcu poddały się planowanym liberalnym zmianom. Z inicjatywy PO
uchwalono nowelizację ustawy o abonamencie, która rozszerzyła dotychczasową
listę uprawnionych do niepłacenia abonamentu (dotychczas były to osoby powyżej
75 lat, inwalidzi I grupy) o osoby, które ukończyły 60 lat przy emeryturze
nieprzekraczającej 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia, o bezrobotnych,
rencistów trwale niezdolnych do pracy, o osoby uprawnione do świadczeń
socjalnych i przedemerytalnych. Nowelę ustawy abonamentowej prezydent skierował
do Trybunału Konstytucyjnego, słusznie argumentując, że godzi ona w stabilność
finansową mediów. Po stwierdzeniu przez TK jej częściowej niekonstytucyjności
nowela weszła niedawno w życie po zatwierdzeniu jej przez Sejm i prezydenta.
Skutki poszerzenia listy osób uprawnionych do niepłacenia abonamentu odczuwają
właśnie tegoroczne budżety telewizji i radia.

Runda druga
W 2009 r. rząd przystąpił do drugiej rundy
walki z publicznymi mediami, czyli obowiązkowym abonamentem. Do wytężonej pracy
nad przeforsowaniem nowego projektu ustawy medialnej wytypowano poseł Iwonę
Śledzińską-Katarasińską. Mówiła o wszystkim, tylko nie o tym, że nowelizacja
prowadzi do finansowego osłabienia mediów publicznych, wręcz do ich upadłości, a
w konsekwencji – do prywatyzacji tego szczególnego sektora gospodarki i kultury
narodowej. Zaklinając, że chodzi jedynie o odpolitycznienie mediów publicznych
(ten sam argument wysuwany jest dziś w walce z IPN), nie mówiła, że kosztem
upadającego rynku mediów publicznych nastąpi szybkie i wielomiliardowe
dofinansowanie mediów prywatnych, szczególnie ogólnopolskich prywatnych stacji
telewizyjnych i radiowych. Nie zauważyła, że ten wielomiliardowy rynek
ponadplanowych przychodów, mnożony przez przychody w kolejnych latach, jest w
rzeczywistości „prezentem” od rządu dla prywatnych mediów. Przy takim
„prezencie” afera Rywin – Michnik blednie, wręcz niknie, jako marna kombinacja
dwóch medialnych potentatów: Agory i Polsatu, chociaż w jej cieniu kryła się
prywatyzacja Programu 2 TVP.
Druga próba przeforsowania ustawy medialnej
firmowanej przez tę samą medialną koalicję PO – PSL – SLD upadła ponownie z
powodu negatywnego stanowiska SLD. Lewica nie poparła odrzucenia weta
prezydenta, gdyż (oficjalna wersja) w miejsce zlikwidowanego abonamentu rząd nie
chciał wprowadzić finansowania mediów publicznych z budżetu państwa. Innym albo
dodatkowym powodem (wersja nieoficjalna) mogło być nagłe wprowadzenie do
projektu nowej ustawy zapisu o chrześcijańskich wartościach – zapisu, którego
miało nie być.
Ustawa upadła, ale nawoływania do niepłacenia abonamentu, tak
miłe dla ucha, a raczej dla kieszeni wielu telewidzów i radiosłuchaczy, okazały
się bardzo skuteczne. Choć płacenie abonamentu jest nadal prawnym obowiązkiem,
jego wielkość w 2009 r. spadła o 230 mln zł w porównaniu z rokiem 2007, czyli do
poziomu 650 mln złotych.

W końcu przyszły straty
Rok 2009 okazał się dla mediów
publicznych pierwszym rokiem poważnych strat. Dla telewizji jest to już strata
rzędu 200 mln złotych. Jeżeli prognozy KRRiT o wpływach z abonamentu za rok 2010
na poziomie 400 mln zł okażą się prawdziwe, to media publiczne mogą wpaść w
spiralę zadłużenia. Polskie Radio będzie miało w tym roku do dyspozycji tylko
1/3 wpływów z abonamentu, jaki otrzymało w ubiegłym roku, czyli od 100 do 130
mln złotych. Radio zawsze było i jest w sytuacji gorszej od telewizji, gdyż w
zdecydowanie mniejszym stopniu może wspierać się finansowaniem z reklam, tym
bardziej że rynek reklam radiowych należy od 20 lat do dwóch sieci
ogólnopolskich: Radia Zet i RMF.
Nowy zarząd telewizji będzie zmuszony
zastopować zadłużanie się, ale tylko dzięki podporządkowaniu całej koncepcji
programowej mechanizmom rynkowym. Telewizja publiczna narzuci wyścig z mediami
prywatnymi o ilość reklam, audycji sponsorowanych, akcji SMS-owych, konkursów i
tanich, łatwych programów rozrywkowych. Tak więc program pójdzie w stronę
jeszcze większej komercji kosztem funkcji misyjnej, która ma telewizję publiczną
pozytywnie wyróżniać na rynku mediów. Ale ten fakt jest koalicji rządzącej
najwyraźniej na rękę. Rząd ogłosił desinteressement dalszym nowelizowaniem
ustawy, jakby urażony dwukrotną nieudaną próbą zmiany ustawy o radiu i
telewizji. Po dwóch latach rządów PO i PSL media publiczne straciły już ponad
380 mln złotych.
Nic też dziwnego, że ten stan rzeczy wzbudził poważne
zaniepokojenie tych środowisk (np. Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich), które
dzięki mediom publicznym miały możliwość nie tylko twórczego istnienia, ale i
uprawiania zawodu.

Twórcy protestują
Przy okazji „konsultacji” drugiego
projektu ustawy medialnej środowiska twórcze przekonały się, że ich głos w ogóle
się nie liczy. A był to głos wręcz powszechnego oburzenia. Nie znalazła się
żadna grupa twórcza, którą choćby w części zadowalał projekt ustawy medialnej
firmowanej przez PO, PSL, SLD. Przy okazji dyskusji na temat mediów publicznych
po raz pierwszy pojawiły się kwestie dotykające powinności państwa wobec
obywateli w dziedzinie mediów. Twórcy przypominali, że czołowe państwa
europejskie utrzymują abonament i równocześnie dają mediom publicznym możliwość
zarabiania dzięki reklamom. Nie przeszkadza to w prezentowaniu wysokiego poziomu
programów. Tak jest w Wielkiej Brytanii, Austrii, Niemczech, we Francji,
Włoszech, a więc w „starej Unii”. W przeciwieństwie do niej kraje „nowej Unii”,
w tym Polska realizują jakiś dziwny plan osłabiania narodowych mediów
publicznych, a nawet zamiar ich likwidacji.

Projekt tzw. elit
Duża część tzw. twórców znalazła dla
siebie miejsce w nowej formule. We wrześniu ubiegłego roku z okazji Kongresu
Kultury Polskiej w Krakowie powołano Komitet Obywatelski Mediów Publicznych,
który zyskał natychmiastowe poparcie premiera Donalda Tuska oraz szefa klubu PSL
Stanisława Żeligowskiego. Weszli do niego m.in.: Agnieszka Holland, Andrzej
Wajda, Maria Janion, Olga Lipińska, Wisława Szymborska, Krzysztof Zanussi,
Krzysztof Penderecki, Jacek Bromski, Janusz Głowacki, Krystyna Chwin i wielu
innych. Sygnatariusze KOMP stwierdzili, że skoro klasa polityczna nie może
uregulować sytuacji mediów publicznych, to odpowiedzialność muszą przejąć
„środowiska społeczne niebiorące udziału w walce politycznej”, a zwłaszcza
ludzie kultury, sztuki i nauki. Pięknie brzmiałaby ta deklaracja, gdyby nie
niektóre złożone pod nią podpisy. Twórczość Olgi Lipińskiej (w ubiegłym roku
sama zaproponowała siebie na prezesa TVP), nigdy nie była neutralna, ale zawsze
zaangażowana po stronie nurtów lewicowych z wszelkimi tego wyboru negatywnymi
konsekwencjami. To samo można powiedzieć o wielu innych osobach z listy KOMP, od
lat uwikłanych w politykę i osobiście zainteresowanych możliwościami rozwoju,
jakie dają media publiczne, z których wielokrotnie korzystali. Z wielkim
optymizmem Komitet Obywatelski Mediów Publicznych wspiera – jak swój własny –
„Gazeta Wyborcza”.
Najważniejsze jednak, że na pierwszym miejscu Komitet
postawił sprawę zapewnienia mediom publicznym stałego finansowania, i to na
takim poziomie, aby nie odbiegał od normy europejskiej. Abonament ma zastąpić
opłata audiowizualna w wysokości 8 zł miesięcznie w powiązaniu z CIT i PIT ze
względu na tzw. ściągalność. Projekt nowej ustawy ustanawia 7-osobową, rotacyjną
Radę Mediów Publicznych, wybieraną w konkursie przez Komitet Mediów Publicznych.
KMP tworzyłoby zaś 50 członków wybranych z listy 250 przedstawicieli organizacji
pozarządowych, szkół wyższych, twórców, artystów, dziennikarzy itd. Rada Mediów
odebrałaby KRRiT prawo wyboru członków rad nadzorczych mediów
publicznych.
Nad projektem ustawy pracuje m.in. Maciej Strzembosz (jeden z
czterech pełnomocników Komitetu), którego jako twórcę telewizyjnego niepokoi
czysto komercyjny charakter dzisiejszych mediów publicznych (70 proc. przychodów
z reklamy, 30 proc. z abonamentu). Wśród priorytetów wymienia on edukację,
kulturotwórczość i społeczeństwo obywatelskie. Pod tym ostatnim hasłem kryje się
prawo obywatela do informacji, a nie do powszechnej dziś „inforozrywki”. Też tak
to widzę, oglądając codziennie w TVP nie informacje, ale informacyjny show.

Projekt SLD
Z propozycją kolejnej regulacji mediów
publicznych wystąpiło także SLD. Zamiast likwidowanego abonamentu wprowadza
finansowanie mediów publicznych z odpisów od podatków PIT i CIT. Pozwoliłoby to
rocznie gromadzić na koncie KRRiT kwotę powyżej 900 mln zł, a więc sumę
wystarczającą do samodzielnego utrzymania się radia i telewizji. Innym pomysłem
jest wprowadzenie licencji programowych przyznawanych mediom przez KRRiT na 4
lata. Podobne licencje określające konkretne obowiązki nadawcy przy wypełnianiu
misji publicznej otrzymywaliby w drodze konkursu nadawcy komercyjni. Jedni i
drudzy składaliby sprawozdania z realizacji misji publicznej w mediach. Projekt
ustawy, według zapewnień posła Jerzego Wenderlicha, ma być lada dzień złożony w
Sejmie.

Jaki projekt?
Projekt SLD-owski jest prosty, doraźny,
ratunkowy dla mediów publicznych pogrążających się w kryzysie finansowym. Jest
realny do wykonania w roku wyborów prezydenckich i samorządowych. Nie burzy
całego instytucjonalnego ładu w eterze, nie wszczyna walk i podchodów w sprawie
obsady stanowisk, nie wywołuje konfliktów w sprawach finansowych. Minister
finansów miałby obowiązek raz na kwartał przekazać pieniądze KRRiT, a ta
rozdzielałaby dalej według swojego klucza. I to jest zaletą tego projektu, dla
którego jednak nie widać poparcia ze strony koalicji rządowej. Umiarkowanie
pozytywne zainteresowanie wyraża PiS. Cenne jest to, że do projektu nie
musiałaby się wtrącać (notyfikować go) Unia Europejska.
Znacznie dalej i
śmielej idzie pomysł tzw. środowisk twórczych, elit. Zmierza on nawet do
likwidacji KRRiT, jeżeli odpowiedni polityczny klimat doprowadzi do zmian w
Konstytucji. Jest już gotowy projekt ustawy medialnej, która po konsultacjach
wewnątrzśrodowiskowych ma się zamienić w dokument sejmowy na wiosnę tego roku.
Jeden z pełnomocników Komitetu Mediów Publicznych red. Jacek Żakowski
poinformował, że posiada już zapewnienia wielu polityków, iż ustawa zostanie
uchwalona w tym roku, i to przed wakacjami. Wydaje się, że pewniejsze jest to,
że o ustawie najpierw będzie się chciała wypowiedzieć Unia Europejska.
Projektodawcy ustawy tworzą zupełnie nową konstrukcję
ideowo-organizacyjno-merytoryczną. Kierując się potrzebą „odpolitycznienia”
mediów publicznych oraz koniecznością zapewnienia im niezależnego finansowania,
konstruują dość ryzykowny – i chyba utopijny – projekt-model. Z jednej strony
odbiera on politykom bezpośredni wpływ na media, z drugiej zaś – oddaje
środowiskom tzw. twórców prawo do tworzenia korporacyjnej organizacji (Komitet
Mediów Publicznych), która rości sobie prawo do tworzenia medialnego porządku w
państwie. Ciesząc się z utraty wpływu polityków na media publiczne, możemy
doprowadzić do sytuacji, w której wpływ na media stracą: państwo i jego
demokratyczne instytucje oraz jego demokratycznie wybierani przedstawiciele, a
zatem społeczeństwo. Poza tym, projekt wymaga szerokiej, reprezentatywnej
dyskusji, nie tylko w gronie tzw. twórców.

Wojciech Reszczyński

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl