Myśląc Ojczyzna

 


Pobierz

Pobierz

Gwarancje bezpieczeństwa

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To zawołanie nie tylko trzech muszkieterów, ale zasada obowiązująca w Pakcie Północnoatlantyckim, czyli NATO, którego członkiem jest Polska. W artykule piątym Traktatu zapisano, że „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich (…) będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim”.
Dlatego zobowiązano się do udzielenia pomocy stronie lub stronom napadniętym przez zewnętrznego agresora, „podejmując niezwłocznie (…) działania włącznie z użyciem siły”. Posiadając papierowe zabezpieczenia traktatowe władze polskie niemal całkowicie zaniedbały naszą armię. We wrześniu 1939 roku również mieliśmy na papierze międzynarodowe gwarancje – brytyjskie, francuskie, podpisany z Niemcami pakt o nieagresji, który miał obowiązywać do 1944 roku, a także układ o nieagresji ze Związkiem Radzieckim ważny do 1945 roku. Skończyło się to dla Polski tragicznie.

Obecnie licząc wyłącznie na pomoc NATO, dopasowaliśmy strukturę i liczebność wojska polskiego do natowskiej układanki. Wszystko wskazuje, że armia polska stała się jednym z jej elementów, prawdopodobnie niezdolnym do samodzielnej skutecznej obrony kraju. Bezpieczeństwo Polski opiera się niestety wyłącznie na gwarancjach bezpieczeństwa NATO, które wielu określa jako papierowe. Do grona tego nie należy już były premier Donald Tusk, który po wrześniowych ustaleniach szczytu NATO w Newport stwierdził, że „gwarancje bezpieczeństwa NATO dla Polski przestają być gwarancjami papierowymi i zaczynają być gwarancjami praktycznymi”.  Sam jednak przeniósł się do Brukseli. Informacje, które pojawiły się w poważnych niemieckich mediach muszą jednak zburzyć błogi spokój polskiego rządu. Jak ujawnia jeden z tygodników, niemieckich najwyżsi rangą dowódcy NATO wątpią w „możliwość wypełnienia gwarancji wobec Polski i krajów bałtyckich”.
Ich zdaniem Pakt Północnoatlantycki ma trudności organizacyjne i finansowe. Nierealnym ma być stworzenie zapowiedzianej tzw. natowskiej szpicy, która miałaby reagować w ciągu 48 godzin. W tym kontekście inaczej więc należy rozpatrywać kuriozalnie wykrzywioną ze zdziwienia minę polskiego ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka po ogłoszeniu z zaskoczenia, czyli bez uzgodnienia z Polską, takiej inicjatywy. Z rozbawieniem musiał ją również obserwować prezydent Rosji Wladimir Putin. Jego armia jest świetnie uzbrojona, a wojskowa strategia w większości pozostaje tajemnicą. Niedawno jednak Putin uchylił jej rąbka, stwierdzając, że „gdyby chciał, w dwa dni dotarłby do Warszawy”. Wspomniany szef polskiego MON wypowiedź tę potraktował jako „element wojny propagandowej”.

A jeśli to nie tylko  propaganda? Wówczas Polska nie ma szans w walce z Rosją. Porównanie potencjału militarnego obu krajów budzi grozę. Rosjanie mają półtora miliona poborowych żołnierzy, podczas gdy Polska – około 100 tysięcy. O sprzęcie wojskowym lepiej nawet nie mówić. Zdaniem wojskowych ekspertów jeden nowoczesny okręt rosyjski jest w stanie pokonać całą flotę polską. Stan wojskowego sprzętu w Polsce pozostawia wiele do życzenia. Dotyczy to także niemieckiej armii. Niedawno tamtejsze media podały, że Bundeswehra nie będzie w stanie wypełnić natowskich zobowiązań. Na 109 niemieckich myśliwców tylko 42 są w pełni sprawne. Na 43 śmigłowce bojowe tylko 5 nadaje się do wykonywania zadań bojowych. Stan taki dowodzi, że w momencie konfliktu z Rosją trudno będzie liczyć na pomoc sąsiadów. Umiesz liczyć, licz na siebie – to znane przysłowie. W obliczu działań wojennych na Ukrainie i rozbudzonych apetytów Rosji rząd polski powinien natychmiast podjąć działania modernizacji i rozbudowy polskiej armii. Potrzebna jest budowa formacji Obrony Terytorialnej Kraju, która mogłaby szybko reagować, np. na granicy z Ukrainą.

Na początek rząd mógłby wziąć  przykład ze Związku Łowieckiego.  Myśliwych w Polsce jest ponad 116 tysięcy, czyli więcej niż obecnie żołnierzy polskiej armii. Każdy z nich ma średnio dwie-trzy sztuki broni i potrafi strzelać nawet w biegu. Trzeba jednak chcieć. Mamy nowy rząd i nową Panią Premier. Wielu dziennikarzy szyderczo pyta polityków opozycji, czy skoro ustępujący rząd był tak beznadziejny, to może być jeszcze gorzej? Odpowiedź daje Stanisław Jerzy Lec, który sądził, że znalazł się na dnie, kiedy usłyszał pukanie od spodu.

prof. Mirosław Piotrowski, europoseł

drukuj