Nowe fałsze Grossa (15): Staliniści w literaturze

Już w pierwszych latach powojennych rozpoczęły się skrajne ataki na wiele cennych tradycji polskiej literatury. Szczególnie haniebną rolę w tej sprawie odegrała marksistowska „Kuźnica”, specjalizująca się – jak pisała Maria Dąbrowska – w „plugawych napaściach na bardziej niezależnych pisarzy”. Przeważającą część redakcji „Kultury” stanowili różni wściekli „czerwoni encyklopedyści” żydowskiego pochodzenia, m.in. Adam Ważyk (Wagman), Jan Kott, Mieczysław Jastrun, Kazimierz Brandys.

Szczególnie wielkie szkody dla literatury przyniosła działalność poety politruka, kapitana WP Adama Ważyka, zapamiętałego w niszczeniu polskich wartości patriotycznych. Początki działań Ważyka przypadły na czasy lwowskiej targowicy literackiej lat 1939-1941. Już wtedy zamienił on dawne skłonności do awangardowych eksperymentów literackich na skrajny prosowiecki serwilizm. Szedł on u niego w parze z pełnymi jadu strofami, szkalującymi rozbite przez dwóch agresorów państwo polskie. Już 5 listopada 1939 roku Ważyk „popisał się” godnym najgorszych targowiczan wierszem „Do inteligenta polskiego”. Wiersz ten zaczynał się od gwałtownego, oszczerczego ataku na polską armię i jej dowódców:
To stało się tak nagle, rozbite pociągi, /zdarte druty, na torach wydrążone leje. /Zamiast wodzów – półgłówki, zamiast armii – włóczęgi, /widma nocą ciągnące, by skryć się, gdy zadnieje. (…)
W kolejnych wierszach Ważyk wysławiał Związek Sowiecki jako jedyną, upragnioną ojczyznę („Biografia”, „Radość radziecka”). Dawny awangardowy poeta bez żenady tworzył najskrajniejsze produkcyjniaki („Konsomolki przyjeżdżające do Lwowa”, „Do robotnicy”). Największe szkody przyniosły jednak działania Ważyka w pierwszym dziesięcioleciu powojennym. Jako sekretarz generalny ZLP, redaktor naczelny „Twórczości” (1950-1954), a okresowo nawet członek KC, stał się głównym partyjnym autorytetem w sferze kultury. Pisarz Andrzej Braun wspominał w „Hańbie domowej” Trznadla: „To, co powiedział Ważyk, miało znaczenie i Bierut czy Berman natychmiast nadawali praktyczny kształt koncepcjom Ważyka”. Jako oficjalny „teoretyk literatury” (tak go nazywał historyk literatury Tadeusz Drewnowski) Ważyk „wsławił się” m.in. bezprzykładną napaścią na tak drogą wszystkim czującym po polsku poezję Cypriana Norwida, pisząc, że „bliższe obcowanie z Norwidem działa uwsteczniająco na wyobraźnię”. Posunął się do nazwania poezji Norwida „napuszoną nędzą myśli” (A. Ważyk, W stronę humanizmu, Warszawa 1949). Do najobrzydliwszych „wyczynów” Ważyka należał jego bezpardonowy atak na poezję Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w oficjalnym referacie podczas zjazdu ZLP w czerwcu 1950 roku. „Zachęcił” w nim Gałczyńskiego, aby wreszcie „ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który zagnieździł się w jego wierszach”. Za najpilniejsze zadanie Ważyk uznał „oczyszczenie poezji ze smaczków i pięknostek burżuazyjnej poetyki z czasów imperializmu”. Gałczyński skomentował atak Ważyka wypowiedzią w kuluarach: „Cóż, kanarkowi łeb można ukręcić, ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę. Co zrobić z klatką, koledzy?”. Ten pełen gorzkiej ironii komentarz nie pomógł Gałczyńskiemu, który w rezultacie ataku Ważyka z oficjalnej trybuny nagle poczuł skrajną izolację we wszystkich redakcjach i wydawnictwach, całkowitą blokadę publikacji. Największy autorytet oficjalnej literatury poza terroryzowaniem innych pisarzy nie zapominał o tworzeniu własnych wierszy. Wyprodukował m.in. chyba najbardziej groteskowy utwór wśród poetyckiej produkcji polskiego stalinizmu – wiersz demaskujący „imperialistyczną” Coca-Colę. W „Piosence o Coca-Cola” stwierdzał z przejęciem:
(…) Po Coca-Cola błogo, różowo /za parę centów amerykańskich /śniliście naszą śmierć atomową /Po Coca-Cola błogo, różowo! /My, co pijemy wodę nadziei, /wiemy, gdzie sięga dziś nasza wola: /wyszliście z Chin, wyjdziecie z Korei, /my wam przerwiemy sen Coca-Cola, /my, co pijemy wodę nadziei.
W wierszu „Morderstwo” demaskował „wroga”, który zabił traktorzystę „za jedno słowo: spółdzielnia”; w utworze „Lud wejdzie do śródmieścia” deklamował:
Patrz, jak stoi uparta /na rusztowaniach partia, /rozpala się klasowa /bitwa – nasza budowa. /Niech wiedzą ludzie, komu /rodzi się dom po domu, /czy magnatom stalowym, /wariatom atomowym, /czy sobie i ludowi /Warszawa się sposobi. (…)
Nie zabrakło w twórczości Ważyka i wielkiego panegiryku na cześć generalissimusa Stalina – „Rzeka”:
Mądrość Stalina /rzeka szeroka, /w ciężkich turbinach /przetacza wody, /płynąc wysiewa /pszenicę w tundrach, /zalesia stepy, /stawia ogrody.
W 1954 r. Ważyk zrealizował jedno ze swych najbardziej grafomańskich przedsięwzięć – napisał scenariusz do filmu „Niedaleko od Warszawy” o amerykańskim szpiegu sabotażyście.
Jednym z najgorliwszych poetów dworskich na usługach Bieruta był znany twórca starszego pokolenia Mieczysław Jastrun. Pomimo wielostronnej pomocy udzielonej mu ze strony polskich znajomych w czasie wojny, gdy ukrywał się na „aryjskich papierach”, po wojnie wyróżnił się szczególnie skrajnymi, oszczerczymi atakami na rzekomy polski antysemityzm. W opublikowanym 17 czerwca 1945 r. w krakowskim „Odrodzeniu” tekście „Potęga ciemnoty” twierdził, że za wymordowanie ponad trzech milionów Żydów ponosi odpowiedzialność na równi z hitlerowskim okupantem całe bez mała polskie społeczeństwo. W czasie gdy do ujarzmienia Polski w interesie Sowietów przystępowały całe falangi ubeków i politruków żydowskiego pochodzenia na czele z Bermanem, Różańskim, Borejszą, Romkowskim, Brystygierową czy Fejginem, Jastrun piętnował polskie „zbrodnicze”, „reakcyjne” organizacje, które jakoby wciąż „kontynuują krwawą robotę hitlerowską”, dybiąc na ocalałą z zagłady „grupkę inteligencji pochodzenia żydowskiego”.
Gross w „Strachu” (s. 129, 172) nader chętnie powołuje się na wspomniany tekst Jastruna, stanowiący skrajny atak na społeczeństwo polskie za jego rzekomo wyjątkowo silny „antysemityzm”. Gross tytułuje Jastruna (na s. 172) „wielkim poetą polskim”, całkowicie przemilczając jego rzeczywiście wielką rolę jako jednego ze stalinizatorów polskiej literatury. Warto tu przypomnieć, że Jastrun, zgodnie z wymogami ówczesnej stalinowskiej „poetyki”, z furią piętnował polskich partyzantów walczących o niepodległość Polski, przeciw Sowietom i polskiej targowicy. W wierszu „Ballada o Puszczy Świętokrzyskiej” spotwarzał żołnierzy AK, rzekomo degenerujących się w bandy. Podobną wymowę miała również „Ballada zimowa” Jastruna, piętnująca żołnierzy antykomunistycznego podziemia i wspieranie ich przez Kościół. W wierszu „Własność” gromił „wrogów klasowych” – kułaków. Z energią włączył się też w propagandę antykościelną reżimu, produkując wiersz „W bazylice świętego Piotra”, w wyrafinowany sposób atakujący Watykan za rzekomy sojusz z Hitlerem. Wysławiał różnych komunistycznych idolów, osobny wiersz poświęcając pamięci jednego z przywódców PPR-u w dobie wojny, Pawła Findera. W poświęconym Leninowi „Wspomnieniu z Poronina” opiewał z patosem:
Myśl jego w kłębach śnieżycy i w dymie /Nadlatywała, aby siąść na naszym brzegu. (…)
Po śmierci Stalina Jastrun opublikował tekst rzewnie opłakujący pamięć zmarłego generalissimusa, pisząc m.in.: „Umarł człowiek, ale każda nasza myśl o nim związana jest z życiem. Imię jego poniosą rozwinięte sztandary klasy robotniczej, Partii, dalej, w przyszłość”.
Warto dodać, że jego syn Tomasz Jastrun należy dziś do najskrajniejszych tropicieli rzekomego „polskiego antysemityzmu” i przeciwników tradycyjnego polskiego patriotyzmu. „Wsławił się” jakże wielu atakami na polskość i tradycje narodowe, grubiańskim zniesławianiem największych twórców narodowych, m.in. haniebnym brutalnym atakiem na Zbigniewa Herberta wkrótce po jego śmierci. Nazwano go z powodu tych jego niegodnych wyczynów „chorym z nienawiści”. Godny uwagi jest fakt, że T. Jastrun, syn jednego z twórców najbardziej obciążonych „hańbą domową” doby stalinizmu, ze szczególną wściekłością reagował na każde przypominanie łajdactw różnych pseudoautorytetów czasów stalinowskich.
Trzeba przyznać, że w tej sprawie Mieczysław Jastrun, dawny stalinista, okazał się o wiele uczciwszy. Jak przyznał sam Tomasz Jastrun na łamach „Res Publiki”, jego ojciec z obrzydzenia swoją działalnością i moralnego kaca za lata 1944-1955 nie otrząsnął się do śmierci.
Jednym z czołowych stalinizatorów polskiej literatury był pisarz Kazimierz Brandys. Należał do najbardziej agresywnych redaktorów marksistowskiej „Kuźnicy” wściekle atakującej przeciwników władzy. Między innymi „wsławił się” skrajnie oszczerczym atakiem na PSL mikołajczykowskie, które nazwał „groźnym przewodem dla faszyzmu w Polsce”. W latach 1948-1951 wydał 4-tomowy cykl „Między wojnami”, który miał obnażyć „nicość” przedwojennej Polski i przeciwstawić jej obraz „szczęśliwych” powojennych przemian. Już pierwsza powieść cyklu pokazywała w sposób zdeformowany obraz groźby „antysemityzmu” w Polsce przed 1939 rokiem. Kolejny tom pt. „Antygona” miał dać klasowy osąd „nikczemnych” burżujów, buszujących w Polsce międzywojennej. Najbardziej antypolską wymowę miał
4. tom „Człowiek nie umiera”; zaczynał się od „odpowiednio” wycyzelowanego jadowitego ataku na akowskie dowództwo Powstania Warszawskiego: „5 października hrabia Bór-Komorowski, wystraszony skutkami zbrodni, spłoszony jak szczur dymem płonącego miasta i widokiem podstępnie przelanej krwi, której był hojnym szafarzem, rozwścieczony wreszcie niemiłą sytuacją, obnażającą zbyt jaskrawo zdradę 'londyńskiego dowództwa’ – które pod hasłem powstania przeciwko okupantom usiłowało pchnąć młodzież warszawską przeciwko wyzwoleńczym armiom, radzieckiej i polskiej – wystraszony, spłoszony i rozwścieczony tym wszystkim, pojechał hrabia Bór do Ożarowa. Tam w kwaterze dowódcy SS von dem Bacha, po przyjacielskiej gawędzie, w której obydwaj generałowie odnaleźli wspólnych przodków po kądzieli – podpisano akt kapitulacji”.
Książka Brandysa spełniała wszystkie wymogi najbardziej agresywnego socrealizmu, piętnowała dywersję „wrogów ludu” i różnych łańcuchowych „psów imperializmu”. Ludowe władze zadbały o odpowiednie spopularyzowanie tak żarliwego pisarza. Jak po latach wspominał sam Brandys w „Miesiącach”, w jednej ze spółdzielni każdy, kto chciał kupić wiadro, musiał obowiązkowo kupić któryś z tomów wiekopomnego cyklu „Między wojnami”. Po latach mocno wyszydził tę sprzedaż wiązaną Herbert. W słuchowisku radiowym „Lalek” dał obraz wielobranżowego sklepu, w którym smoła jest przemieszana z Brandysem, zgrzebłami, łańcuchami i butami. W kolejnej książce, „Obywatele”, Brandys dosłownie poszedł na całość w tropieniu i demaskowaniu różnych „wrogów ludu”. Najczarniej narysował postaci deprawującego młodzież reakcyjnymi poglądami księdza katechety Leśniarza i jeszcze niebezpieczniejszego od niego wroga klasowego, nauczyciela Działyńca. Jako wzór działania dla czytelników postawieni zostali w powieści Brandysa czujni zetempowcy, którzy gorliwie szli po tropach antyludowej zdrady. Nie zabrakło i odpowiednio nakreślonego „szczęśliwego” końca całej epopei. Był nim w książce Brandysa proces „pięciu bankrutów politycznych, pięciu zajadłych wrogów Polski Ludowej”.
Wena „ideowa” Brandysa przejawiła się również w jego żałosnych łkaniach po śmierci Stalina. Pisał: „Wieść o śmierci Stalina poraziła serca nasze najokrutniejszym bólem”. I wzywał wszystkich tak jak on rozpaczających, aby pamiętali, że jedyne, co pozostaje do zrobienia, „gdy odchodzą ludzie najbliżsi i najbardziej kochani, (…) to przysięga złożona w duszy: przysięga wierności dla ich myśli i pragnień”.
We wrześniu 1955 r. Brandys opublikował jeden z najbardziej kompromitujących wytworów swej „twórczości” – opowiadanie „Nim będzie zapomniany”. Był to bardzo nikczemny w stylu atak na Czesława Miłosza, któremu Brandys zapowiadał szybkie zapomnienie, czyli coś, co oznaczało najcięższą w obyczaju żydowskim klątwę. Tekst opowiadania roił się od najskrajniejszych inwektyw pod adresem Miłosza, portretowanego pod nazwiskiem Wejmonta: „Ta mysz uciekła z prawdziwie trudnego kursu. Nie róbcie z niego ideologa. To mysz (…). Za rok nie starczy mu śliny, by na nas pluć. Już nas nie obejmie rozumem ta mysz. Nic z niego zostanie”.
W lewicowych mediach jako rzekomy autorytet często występował Jan Kott, bez wątpienia jeden ze sprawców najgorszych spustoszeń w sferze kultury w czasach stalinowskich. Prawdę o jego ówczesnej niszczycielskiej działalności próbowano odsyłać w niepamięć, tym mocniej za to eksponując walory jego późniejszej twórczości (zwłaszcza esejów „Szekspir współczesny”). Adam Michnik poświęcił Kottowi ogromny artykuł w Magazynie „Gazety Wyborczej” (luty 1995), już na wstępie anonsując: „Jak rozumieć zakręty twórczości Jana Kotta? Kim jest w polskiej kulturze ten fechmistrz słowa i awanturnik, Don Juan i globtroter, anarchista i ateista, Żyd i komunista, liberał i gorszyciel, emigrant i prowokator? Pisarstwo Kotta i jego biografia są rodzajem łamigłówki”. Jednak dla wielu osób biografia Kotta nie była żadną łamigłówką; widziano w nim ucieleśnienie nieuczciwości i cynicznego karierowiczostwa; do takiej oceny przychylali się m.in. A. Hertz oraz Jerzy Giedroyć, który w liście do Witolda Gombrowicza (18 V 1963 r.) pisał, że Jan Kott jest jednym z tych, którzy „stali się szmatami i bezwolnymi narzędziami nieinteligentnego systemu”. Leopold Tyrmand pisał o „lokajskim Jana Kotta ukorzeniu się przed nieodwracalną Brutalnością Historii”. Kott, tak bezkrytycznie fetowany w „Gazecie Wyborczej”, w przeszłości niejednokrotnie chętnie sięgał do idei zmitologizowanego postępu, by usprawiedliwiać wszelkie stalinowskie zbrodnie. Gustaw Herling-Grudziński opisał swą rozmowę z Kottem: „Zgadało się o Katyniu, nie obrał oficjalnej linii postępowania. Wydął tylko wargi i syknął z uśmiechem: 'Cóż znaczy kilka tysięcy oficerów wobec Historii w marszu'” (G. Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą, Warszawa 1990).
W swym żądaniu radykalnego przekształcenia literatury i humanistyki jako jednego z imperatywów wychowawczych nowego ustroju Kott był bardzo bezwzględny. Odrzucał do lamusa Zygmunta Krasińskiego i Stanisława Wyspiańskiego, Stefana Żeromskiego, Henryka Sienkiewicza i Josepha Conrada. Wydana przez Kotta wspólnie z Ważykiem antologia wierszy polskich od Reja po Staffa (Wiersze, które lubimy. Antologia, Warszawa 1951) stała się wzorcowym przykładem niewrażliwości stalinowskiej krytyki literackiej na autentyczne piękno i wielkość poezji. Już w przedmowie Kott i Ważyk zdyskredytowali dorobek „reakcyjnych” polskich poetów na czele z Krasińskim, stwierdzając m.in.: „Krasiński pisał wiersze nieporadne, egzaltowane, wytrawione z ziemskiej materii. Tych kilku wierszy Krasińskiego, które możemy polubić, szukaliśmy ze świeczką w ręku”. Wierszom Krasińskiego poświęcono tylko dwie strony, sześć razy więcej miejsca przeznaczono na zupełnie zapomniane wiersze Władysława Syrokomli, np. „Powrót Janka z targowiska”, widząc w nich wspaniały wzór demaskowania „systemu feudalizmu pańszczyźnianego”.
Będąc jednym z filarów marksistowskiej „Kuźnicy”, pierwszego wielkiego forum sowietyzacji kultury polskiej, Kott wystąpił m.in. z gwałtownym atakiem na wymowę „Lorda Jima” Conrada, widząc w głoszonych w nim ideałach heroizmu i honoru wzór „niebezpiecznej” ideologii, wyznawanej później przez żołnierzy Armii Krajowej. Witold Wirpsza wspomniał w rozmowie z Trznadlem: „Pamiętam obłąkany atak Kotta na Conrada, jego tezą było (…), że Conrad był ulubioną lekturą młodzieży akowskiej, młodzież akowska była faszyzująca, ergo – Conrad był prefaszystowski”. Wirpsza wspomniał również swą rozmowę z Kottem po latach: „Ja się go wręcz zapytałem: po coś ty te wszystkie głupstwa pisał? To on mi odpowiedział bardzo prosto, w co nie wierzę: bo się bałem.
Ja sobie tak myślę: atakować Conrada dlatego, że się bał? Czego?” (J. Trznadel, Hańba domowa). „Bojaźliwy” Kott przez lata atakował wielu różnych „wrogów” socjalizmu, od Kościoła katolickiego, zbrojnego podziemia i gen. Andersa, po różnych „reakcyjnych” twórców. Szczególnie gwałtownie piętnował Kott „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Stwierdził: „To jest groźna książka. Tak wychowano pokolenie kondotierów”.

Stalinowskie łkania Artura Międzyrzeckiego
Znany autorytet intelektualny, pisarz i poeta Artur Międzyrzecki, od 1991 r. przez wiele lat prezes polskiego Pen-Clubu, „wsławił się” w 1953 r. żałobnym poematem „Marzec 1953”, opłakującym śmierć generalissimusa wszech czasów Josifa Wisarionowicza Stalina. Międzyrzecki łkał z ogromną siłą:
Przyszło, za gardło ścisnęło, /Mijały doby; /Słuchaliśmy, nie rozumiejąc, /O śmierci, męce choroby. /Słuchaliśmy do rozpaczy /Bolejący niemi /Stalin. Duma dni naszych. /Największy z ludzi na ziemi. /Wrócił nam wolność. Był dla nas /Najlepszym z przyjaciół. /Nauczył nas męstwa i trwania. /Nawet w bólu i płaczu. (…) /Płakaliśmy w Warszawie, /Na Śląsku, na dumnym Helu, /I przysięgaliśmy sprawie, /I przysięgaliśmy dziełu. (…) /Wybudujemy nad Wisłą /Piękną, szczęśliwą ziemię. /Wrogów zmieciemy. Przyszłość /Nazwiemy Jego imieniem. (…)
Międzyrzecki był „zaangażowany” również w liczne inne poetyckie popularyzacje stalinowskich kłamstw komunistycznych. Był m.in. autorem wiersza „Dzieci Juliusza i Ethel”, wybielającego jako rzekome niewinne ofiary sowieckich szpiegów atomowych Juliusza i Ethel Rosenbergów. Szkalując władze amerykańskie, które wydały wyrok na sowieckich szpiclów, Międzyrzecki apelował: „Uczcie się nienawidzić knebla, co usta zatyka”. Bohdan Urbankowski tak komentował w książce „Czerwona msza albo uśmiech Stalina” wymowę wiersza Międzyrzeckiego: „Zostało wymuszone potępienie 'imperializmu’, wymuszona została nienawiść. Organizowanie nienawiści to zarazem szczyt możliwości propagandy komunizmu, szczyt możliwości tej poezji”.
Jednym z najbardziej popieranych faworytów komunistycznej władzy był znany poeta żydowskiego pochodzenia z grupy Skamandrytów Julian Tuwim. Jeszcze podczas wojennego pobytu na Zachodzie dawał on dowody skrajnej prosowieckości. Jan Lechoń tłumaczył swoje zerwanie z Tuwimem w maju 1942 r. jego „ślepą miłością do bolszewizmu”. Po powrocie do kraju Tuwim należał do twórców szczególnie mocno zaprzyjaźnionych z komunistyczną elitą władzy i był odpowiednio forowany (za proreżimowe zaangażowanie obdarowano go m.in. willą w Aninie). Na zamówienie władz wypisywał serwilistyczne wiersze w stylu „Do narodu radzieckiego”, wysławiającego „wiecznie żywego herosa Stalina”. W paszkwilanckim wierszu „We mgle” Tuwim kreślił potwornie czarny obraz „zdegenerowanych” polskich emigrantów, snujących pijackie mrzonki o wojennej pożodze atomowej. Zgodnie z ówczesną ideologią hasłem „Kto nie jest z nami, przeciw nam” Tuwim piętnował apolityczność jako dowód ukrytej wrogiej niechęci do systemu. W wierszu „Archanioł” atakował „starą świnię reakcyjną, absolutnie apolityczną i zupełnie bezpartyjną”.
Jakże wielu z tych „antynacjonalistycznych” twórców lgnęło do reżimu bez najmniejszych nawet ociągań, ba, bez poczucia śmieszności pewnych gestów. By przypomnieć choćby opisane przez Irenę Krzywicką zdarzenie na „fajfiku” u Tuwima. W pewnym momencie Tuwim zerwał się i głosem pełnym emocji wzniósł toast „za zdrowie naszego ukochanego, jedynego, niezastąpionego prezydenta Bieruta”. Wszyscy wstali i z pełną powagą zaczęli trącać się kieliszkami. Irena Krzywicka opisała też inną scenę na „fajfiku” u Tuwima. Poeta zaprosił w gościnę samego Bermana i odnosił się do niego z ogromną służalczością. Przypomnijmy, że Miłosz wyszydzał kiedyś Tuwima właśnie za jego obecność „na balu w UB”.
Dla pełniejszego obrazu warto dodać jednak, że ten sam dworski, reżimowy poeta J. Tuwim zdobył się w 1947 r. na piękny gest, bardzo nietypowy dla całego jego otoczenia. Jak pisze historyk Marek J. Chodakiewicz, w 1947 roku Tuwim wstawił się u Bieruta za kapitanem Jerzym Kozarzewskim i jego pięcioma towarzyszami z NSZ. Groziła im kara śmierci. Interwencja Tuwima uratowała im życie (wg: M.J. Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918, 1955, Warszawa 2004, s. 430). W 1951 r. Tuwim kolejny raz wstawił się za Kozarzewskim (por.: tamże, s. 430-431).
Inny służalczy twórca doby stalinizmu Józef Hen, były oficer polityczny, przebił wszystkich ekstazą radości z powodu „powrotu” rzekomego „warszawiaka”, rosyjskiego marszałka Konstantego Rokossowskiego do Polski. Napisał wówczas w marksistowskiej „Kuźnicy” dytyramb ku czci Rokossowskiego ze słowami: „Wrócił orzeł. Orzeł, któremu skrzydła przypięła Rewolucja. (…) Wrócił Konstanty Rokossowski. Nasz Rokossowski”.
Jedną z najhaniebniejszych kart literatury doby stalinizmu stanowiła ówczesna twórczość bardzo znanego autora tekstów dla dzieci: „Kaczka dziwaczka”, „Akademia Pana Kleksa” itp., Jana Brzechwy (J. Lesmana). Niestety, w latach stalinowskich wyróżnił się on szczególnie grafomańskimi wierszami politycznymi. Atakował „pasibrzuchów wiejskich” i innych „wrogów klasowych”, „Amerykę giełdziarzy, łgarzy i szalbierzy”. Pisał z emfazą:
Leżą imperialiści na pokładach yachtów, /Chcą agresji, chcą wojny, zyskownych konszachtów. /A tu Apel Sztokholmski: stek złośliwych szykan! /Watykan cud uczyni i Hitlera wskrzesi.
Atakował „amerykański imperializm”, Zachód jako zbiór podżegaczy wojennych, piętnował rzekome związki emigracji polskiej z hitlerowcami. Napisał pełne socrealistycznego patosu „Strofy o planie 6-letnim”. W odrębnej książeczce „Stonka i bronka” „zdemaskował” amerykańską stonkę ziemniaczaną niszczącą podstępnie plony w Polsce. Nie zważając na to wszystko jacyś lewacy
– ignoranci, postanowili uczcić mianem poety kolaboranta wiejską szkołę w Dmosinie. Gdy część miejscowej ludności, łącznie z proboszczem ks. Tadeuszem Piotrowskim, wystąpiła przeciw takiemu nobilitowaniu stalinowskiego kolaboranta, natychmiast w „Wyborczej” i gdzie indziej oskarżono ich o „antysemityzm”, bo Brzechwa (Lesman) był Żydem. Występowałem w obronie oskarżanych o rzekomy antysemityzm parafian z Dmosina i ks. Piotrowskiego, przypominając m.in. znakomity wiersz słynnego patriotycznego polskiego poety żydowskiego pochodzenia Mariana Hemara „Odpowiedź Brzechwie”. Hemar wyśmiał tam bezlitośnie kolaborancką służalczość Brzechwy, pisząc m.in.:
(…) Panie poeto, co w kraju Traugutta, /Okrzei, Ziuka i księdza Skorupki, /Stajesz w obronie jakiegoś Bieruta /Wykpiwasz wrogów jakiegoś Osubki /I to ci starcza za wolność! I taka /Twoja poety duma i Polaka. (…)
(por. szerzej: J.R. Nowak, Spór o kolaboranta Brzechwę, Warszawa 2001, s. 18-22).
Dla tych, którzy zachwycali się świetnym piórem Antoniego Słonimskiego (przez wiele lat swymi felietonami stanowił ogromny atut „Wiadomości Literackich”), prawdziwym szokiem było jego zaangażowanie się w stalinizację polskiej kultury. Słonimski początkowo był z dala od głównego frontu polityki kulturalnej; miał wygodną synekurę na Zachodzie jako etatowy pracownik UNESCO (1944-1948), a do 1951 r. jako dyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Powrócił do kraju w 1951 r. i od razu włączył się w stalinowską propagandę. 4 listopada 1951 r. opublikował w PZPR-owskiej „Trybunie Ludu” atak na Miłosza w związku z jego „wybraniem wolności” na Zachodzie. Tekst Słonimskiego roił się od wyzwisk i insynuacji: „Wrogiem jesteś naszej teraźniejszości, ale co cię przeraża najwięcej, to nasza przyszłość (…) nie chcesz wyzwolenia własnego narodu z jarzma kapitalistycznego. Czego chcesz? (…) Bądźmy szczerzy. Chcesz jednej tylko rzeczy. Chcesz wojny. (…) Na trupach nowych milionów dzieci, kobiet i mężczyzn (…) opierasz swoje nadzieje. (…) Sprzymierzeńcami twoimi są przywrócone do życia upiory hitlerowskie”.
Twórca, który niegdyś należał do najoryginalniejszych indywidualności polskiego życia kulturalnego, posunął się do stworzenia jednego z najbardziej serwilistycznych panegiryków na cześć Bieruta. Jego „Portret Prezydenta” Bohdan Urbankowski nie bez racji nazwał „szczytem polsko-sowieckiej poezji dworskiej”. Służalstwo Słonimskiego wobec reżymu sprowokowało wiersz („Do poety reżymu”) słynnego poety emigracyjnego Mariana Hemara:
(…) Patrzecież na tego Słonimskiego /To on, sympatyk lewicowiec /Od Saint Simona i Steckiego, /Były Beckowiec i ludowiec /Co 'lubił lud, lecz w lemoniadzie’ /(Jak kiedyś pisał w swej 'Paradzie’) /I były Mikołajczykowiec, /Adiutant Kota i praporszczyk, /Były kosynier i liberał, /Były Piłsudczyk i Sikorszczyk. (…) /Wczoraj ziemiańsko-cukierniczy, /Dzisiaj włościańsko-robotniczy. /Przechrzta co tydzień, na wyścigi, /Co z wszystkich sobie wziął religii /Jedną religię: Oportunizm /Dziś się obrzezał na komunizm. (…) /Poecie wolno szkód przyczynić /Wolno się załgać i ześwinić, /Merdać ogonem i uciekać, /Pod stół wleźć i hau-hau, odszczekać, /Wolno ze słowa zrobić łajno – /Jak tylko wierszem, to już fajno! (…).
Począwszy od tzw. odwilży Słonimski zrobił bardzo wiele dla zrehabilitowania się za teksty z początku lat 50. Stał się sztandarową postacią odnowy w życiu literackim, przewodząc Związkowi Literatów Polskich (1956-1959) w walce o swobody twórcze; był inicjatorem słynnego listu 34 intelektualistów (1964), protestującego przeciw cenzurze.
Do apologetów stalinizmu w Polsce należał pisarz Julian Stryjkowski (Pesach Stark), wieloletni współredaktor czołowego czasopisma literackiego „Twórczość”, laureat nagrody państwowej (1952). Był m.in. współpracownikiem gadzinówki „Czerwony Sztandar” w czasie okupacji sowieckiej we Lwowie (1939-1941). W 1945 r. jako współpracownik organu Związku Patriotów Polskich „Wolna Polska” w Moskwie publikował prosowieckie teksty, m.in.: „Walka trwa. Jest to walka oczyszczająca. W Polsce działał nie tylko okupant. Pomagała agentura z zagranicy, mieniąca się do niedawna 'rządem polskim’… Okupant budował obozy śmierci, rząd kazał na to patrzeć bezczynnie, a nawoływał do walki bratobójczej”. Stryjkowski w owym czasie pisał o rządzie w Londynie jako „wilkołaczym pomiocie, którzy trzeba wytępić”; o sanacyjnych spadkobiercach propagandy Goebbelsa, którzy przyszli w sukurs Hitlerowi w prowokacji katyńskiej; o „nienawiści polskich marionetek, protestujących przeciwko reformie rolnej, gdy za sznurki pociągają przemysłowi magnaci i ziemscy właściciele”; o Piłsudskim, że szykował się do współpracy z Hitlerem; o Andersie, że „tworzył obozy koncentracyjne w Palestynie i Włoszech, by nie pozwolić żołnierzom na powrót do Ojczyzny”. Później Stryjkowski jako pracownik Polskiej Agenci Prasowej był autorem rozlicznych kłamliwych tekstów pisanych na zamówienie reżymowej propagandy, aż wreszcie osiągnął największy sukces. Został nagrodzony nagrodą państwową za „demaskującą” kapitalizm powieść „Bieg do Tragala”.
Stryjkowski nigdy nie zdobył się na samorozliczenie ze swymi haniebnymi kłamstwami na temat Polski. Przeciwnie, pieczołowicie eksponował się jako rzekoma ofiara „polskiego antysemityzmu”, którą prześladowano na ulicy już za sam wygląd, pokrzykując za nim „Mosiek”. Marianowi Brandysowi wyznał wprost: „Nienawidzę tego kraju” (tj. Polski – wg: M. Brandys, Dziennik 1972, Warszawa 1996, s. 97).
Kolejna część cyklu ukaże się w sobotę.

prof. Jerzy Robert Nowak
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl