Testament „Sztuki i Narodu”

Pamięci Pana Zdzisława Tarasiewicza*
Gdy 16 sierpnia 1944 r. pod gruzami wysadzonej przez Niemców powstańczej
placówki na ulicy Przejazd zginęli Zdzisław Stroiński oraz Tadeusz Gajcy,
ostatecznie zakończył się żywot "Sztuki i Narodu", jednego z najważniejszych
pism literackich w dziejach polskiej literatury.

Powstanie Warszawskie to także niezwykle ważna data w dziejach polskiej
literatury. To umieranie – w walce lub na skutek odniesionych ran – wybitnych
pisarzy pokolenia starszego: Juliusza Kadena-Bandrowskiego, Karola
Irzykowskiego, i najmłodszego: Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Józefa
Szczepańskiego, to "śmierć" ich rękopisów ginących w płomieniach lub pod gruzami
bombardowanych domów, to wreszcie zagłada rozmaitych instytucji budowanych
cierpliwie i z wielkim narażeniem życia w okupowanym mieście.

Artysta organizatorem wyobraźni narodowej
Żywot "Sztuki i Narodu" był tyleż wybitny, co dramatyczny i – liczony miarą
kalendarza – krótki. Pierwszy numer "Sztuki i Narodu" ukazał się przecież 2
kwietnia 1942 roku, ostatni, szesnasty, z powodu wybuchu Powstania, nie zdołał
już wyjść z konspiracyjnej drukarni i zachowała się tylko jego odbitka
szczotkowa. Pierwsze numery miały bardzo skromny nakład – ledwie 150, 200
egzemplarzy, ostatnie już około tysiąca.
Szesnaście numerów i czterech redaktorów. Pierwszy, Bronisław Onufry Kopczyński,
muzyk i publicysta, aresztowany na początku 1943 roku, zginął w obozie
koncentracyjnym na Majdanku. Jego następca, Wacław Bojarski, zmarł na skutek
rany odniesionej po sławnej akcji składania wieńca w maju tego samego roku pod
pomnikiem Mikołaja Kopernika. Andrzej Trzebiński, trzeci redaktor "Sztuki i
Narodu", został rozstrzelany przez Niemców kilka miesięcy później na Nowym
Świecie. Los ostatniego redaktora, Gajcego, znamy.
Z tej czwórki jedynie Kopczyński, rocznik 1916, był aktywny w życiu kulturalnym
Drugiej Rzeczypospolitej. Pozostali, jak i zdecydowana większość
współpracowników "SiN-u" – jak w skrócie mówiono o piśmie – należała do innego,
najmłodszego pokolenia, urodzonego w okolicach roku 1920, które przystępowało do
matury tuż przed wybuchem wojny lub – już konspiracyjnie – w pierwszych latach
okupacji. To pokolenie wojenne czy też dramatyczne, jak je nazwał Trzebiński,
było pierwszą generacją wychowaną w wolnej Polsce i dlatego przeżywało utratę
niepodległości szczególnie mocno. Gdyby nie II wojna, debiutowaliby pewnie w
"Wiadomościach Literackich" czy "Prosto z Mostu", teraz musieli stworzyć pismo,
płacąc za to nawet własnym życiem. Cena niezwykle wysoka, ale też wysoko, bardzo
wysoko "sinowcy" szacowali wartość kultury, jej znaczenie w życiu jednostek i
Narodu.
Stąd zresztą tytuł pisma, który wskazywał obszar zainteresowań twórców
periodyku, ale też jakby manifestacyjnie sygnalizował równorzędny, może nawet
nierozłączny związek sztuki z Narodem. Na czym ów związek polega, dopowiadało
motto mówiące, iż "artysta jest organizatorem narodowej wyobraźni", a więc
znowuż akcentujące niezwykle ambitne, ale i odpowiedzialne zadania sztuki, a
przy tym podkreślające potrzebę jej twórczego, konstrukcyjnego i formacyjnego,
można by rzec, charakteru.
To motto wzięli zresztą "sinowcy" z "Promethidiona" Norwida, co też ważne, bo
sygnalizuje, jaka naprawdę literatura narodowa ich interesowała i tłumaczy ich
kpiny z ułatwionej, tyrtejskiej poezji "krasnej fujarki". Stąd zresztą inne
znamienne fascynacje tego środowiska – na przykład Mochnackim, Brzozowskim,
Witkacym, Sebyłą, francuskimi nadrealistami czy Gałczyńskim. Szukano u nich
wzoru, jak godzić zaangażowanie z wolnością artystyczną, ideowość z
intelektualną niepodległością, tradycjonalizm z awangardą.

Nie zmienić wszystkiego w kabaret
To wszystko wyjaśnia w pewnej mierze bardzo gwałtowne ataki "sinowców" na
literaturę Polski przedwrześniowej i pisarzy starszych pokoleń, obarczanych
odpowiedzialnością za utratę niepodległości, za to, że odwracając się plecami do
problematyki narodowej, stworzyli literaturę niepoważną i nieważną. Trzebiński
pisał, że "dwudziestolecie nie zdobyło się na wytworzenie własnego samodzielnego
prądu kultury", "kultura nie była zaprzątnięta żadnym dziełem na miarę
historii", lecz "przeciwnie: starała się wieść życie możliwie autonomiczne,
kontemplacyjne i wygodne". Bojarski dodawał: "Mieliśmy bardzo liczne talenty i
bardzo nieliczne dzieła napisane z talentem. Nuda ideowa tłamsiła sztukę. Do
wielkiej sztuki zabrakło wielkiego starcia ideowego, w którym giną słabi i
krzepną silni". Krytykowano też zjadliwie współczesnych sobie "panów
intelektualistów" w rodzaju Czesława Miłosza czy Juliana Tuwima, zarzucając im
ucieczkę od rzeczywistości. Silny sprzeciw budził w nich katastrofizm oraz
fatalistyczne przekonanie o bezsensowności działań jednostek w obliczu historii.
Szczególnie mocno atakowano w "Sztuce i Narodzie" wpływowe w międzywojniu
środowisko Skamandra. Gajcy w głośnym szkicu "Już nie potrzebujemy" obwieszczał:
"Skamander zrodził się w kabarecie. To przesądziło jego los". W poezji bowiem,
przypominał, "obowiązuje wielki problem", ma ona "nie tylko bawić, urzekać, ma
wychowywać", ma być "sztuką odważnych", "wyznawać swą wiarę jako silny,
rehabilitujący, chory czas ludzkości – a k t n a w r ó c e n i a".
"Sinowcy" cenili śmiech, ale miał to być "śmiech dziwaczności", intelektualny,
bliski cenionej przez nich grotesce. Odrzucali kulturę, która zmienia się w
kabaret, bali się też, że ci, którzy po nich przyjdą, "zaśmieją się głupowato",
jak pisał Stroiński. Podobnie myślał Trzebiński, który pisał, że "lata powojenne
sprzed ćwierci wieku wydały kabaretowy nurt Skamandra i to dominowało". Opisując
jedno z pierwszych redakcyjnych spotkań, pisał, że z powodu lodowatego zimna ich
uczestnicy ubrani w palta i rękawiczki wycinali od czasu do czasu hołubce i
biegali po pokoju. "Trzeba było mieć dużo skupienia i powagi – komentował
Trzebiński – aby nie zmienić tego wszystkiego w kabaret".
Gdy więc Tadeusz Borowski w sławnej "Pieśni" ponuro wieszczył sobie i swym
współczesnym, że "zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech
pokoleń", oburzony Bojarski odpowiadał z pasją: "Choćby miał po nas
przemaszerować chamski but kata, choćby wgniótł w ziemię nasze ciała, zniszczył,
zgnoił, rozmazał, choćby zmienił naszą, jakże nędzną, broń w kupę złomu – to
przecież dla przyszłych pokoleń będzie ten nasz krzyk niezaspokojony,
niezdławiony, żarliwy – pragnieniem mocnego dobra. I choćby zawieść miało
wszystko, to jedno po nas zostanie na pewno".

Między gubernią i imperium
Gorszono się potem czasem owym "pragnieniem mocnego dobra", podejrzewając, iż
kryła się za tą koncepcją jakaś fascynacja przemocy fizycznej, a nawet jej
gloryfikacja. Ale chodziło tu raczej o bunt wobec wspomnianego fatalizmu
usprawiedliwiającego bierność jednostki wobec świata i wobec zła, fatalizmu
zdejmującego z nas odpowiedzialność za zło. Stąd też brał się sprzeciw
Trzebińskiego wobec "odysei polskiej słabości", która jest konsekwencją
utożsamienia siły ze złem. "Jeżeli zostało już co skompromitowane – pisał – jak
świadczy o tym wojna – to nie siła, ślepe narzędzie działań, ale kultura nie
umiejąca zaprząc siły i wyzyskać jej w imię dobra".
"Sinowcy" wierzyli, że uda im się podstawy takiej kultury "imperialnej"
zbudować. Z tego też brały się ich marzenia o budowie w Europie jakiegoś
słowiańskiego imperium, w którym szczególna rola przypadać by miała Polsce.
Dlatego Trzebiński uczył się czeskiego, a w "Wymarszu Uderzenia" pisał, że
"imperium, gdy powstanie, to tylko z naszej krwi".
Czasem kpiono z tych marzeń, czasem się nimi gorszono, widząc w nich świadectwo
nacjonalistycznego, a nawet faszystowskiego "ukąszenia", a przecież – na co
wskazywał już Jacek Trznadel – owe projekty wyrastały z romantycznego
mesjanizmu, były może echem lektur Słowackiego, podobne fascynacje były
charakterystyczne wówczas choćby dla młodego Karola Wojtyły. Poza tym kryła się
za nimi dość trzeźwa politycznie, a w pewnym sensie profetyczna kalkulacja,
zakładająca, że Polska powojenna winna stać się częścią jakiejś ponadnarodowej
wspólnoty państw. Najciekawsze były jednak kulturowe konsekwencje takiego
myślenia, zwłaszcza przekonanie, iż taki projekt wymaga od kultury polskiej
niezależności, oryginalności i atrakcyjności, zdolnej promieniować na inne
narody. Wielka Polska musiała mieć najpierw wielką, własną, "dumną" kulturę i
odrzucić pokusę imitowania innych. "Polska idea kulturalna nie będzie
zakapturzoną kulturą francuską, angielską czy w ogóle kosmopolityczną, ale
własną, przez siebie stworzoną, odpowiadającą duchowi słowiańszczyzny",
twierdził Trzebiński i zarazem kierował artystów w stronę "wartości leżących
poza celami narodowego egoizmu, wartości absolutnych", "ku absolutnej prawdzie,
przed oblicze Boga".
O stworzenie takiej sztuki młodzi pisarze "Sztuki i Narodu" apelowali przede
wszystkim do swoich rówieśników. Wojna jawiła się im jako czas próby, a nawet
szansy dla polskiej kultury i młodego pokolenia. Jak pisał Bojarski: "Przyszedł
wreszcie czas trudny, gdy historia pod lufami armat kazała nam wybierać między
imperialną wielkością a gubernialnym unicestwieniem, między wszystkim a niczym.
Pierwszy to właściwie raz zabrakło nam w historycznej perspektywie średniactwa i
nudy. Nadchodzi epoka bezwzględnej, nie kończącej się walki, epoka akcentowana
mocnym radosnym rytmem kroków żołnierskich i upartą wolą działania". A
Trzebiński dodawał: "Temperatura grozy i temperatura bohaterstwa spełniły role
wody i ognia, które hartują. Przyszło okupione boleśnie zrozumienie, że
prawdziwa kultura wymaga twardości psychicznej, charakteru i twórców w pełni
dojrzałych". Dojrzałych, a więc nieodwracających się od najbardziej koszmarnej
nawet rzeczywistości, lecz każących się w nią do końca i heroicznie angażować.
Pięknie to wyraził Gajcy w swoich "Widmach":

Kochaj płomień, który niweczy
i twą ziemię przepala jak kładkę
tak się zrodził pochmurny i męski
bohater
(…)
I człowieka, w którego godzisz
Mrużąc oko pod blask broni siny,
on nauczył boleśnie twą młodość
ojczyzny.

Bojarski zaś wyraził to tak: "bohaterstwo polega nie na tym, iż nie poddajemy
się przemocy w pewnych, zwłaszcza efektownych momentach, ale na tym, że się nie
poddajemy nigdy". I dodawał, że w pewnych okolicznościach bohaterstwem będzie
akt lektury Homera.

Artyści i "ostrzy chłopcy"
"Sztuka i Naród" to nie tylko pismo, ale też wydawane przez jego
współpracowników książki w ramach "Biblioteki Sztuki i Narodu", teatralna Scena
Eksperymentalna, to wreszcie niezwykle barwne środowisko młodej inteligencji
warszawskiej, a więc np. Stanisław Marczak, Wojciech Mencel, Lesław Bartelski,
Tadeusz Sołtan, ze starszych Włodzimierz Pietrzak i Jerzy Zagórski. Zasadniczy
trzon tego środowiska bez wątpienia tworzyli Trzebiński, Bojarski, Gajcy i
Stroiński. Była to naprawdę piękna plejada! Jak wiele mogli oni wnieść do naszej
literatury! Taki Trzebiński w chwili śmierci miał ledwie 21 lat, a najstarszy z
nich, Stroiński, ledwie 23.
Ale i to, co po nich pozostało, budzi zdumienie i podziw. "Sinowcy" pisali
wiersze, prozę poetycką, dramaty, powieści, opowiadania, piosenki, krytykę
literacką. Często są to dzieła znakomite lub dzieł znakomitych tragicznie
niedokończone zapowiedzi. Dzisiaj trudno jednak pominąć z dziejów polskiej
poezji XX wieku lirykę Gajcego, dzienniki Trzebińskiego albo jego dramat "Aby
podnieść różę…", miniatury poetyckie Stroińskiego z tomu "Okna" czy groteskowe
prozy Bojarskiego. Razem czytane teksty te pokazują, jak różnorodne były talenty
"sinowców". Są też owe utwory przejmującym świadectwem głębokiego przeżycia
nowoczesnej historii, a zarazem manifestacją niezwykłej duchowej swobody,
pozwalającej na powstanie dzieł tak pozornie oddalonych od wojennego koszmaru,
tak niepodległych i lekkich, jak "Misterium niedzielne" czy "Aby podnieść
różę…".
Twórczość ta jednak nie miała łatwej drogi do czytelnika. Pierwszy wybór wierszy
Gajcego ukazał się w roku 1952, szczupły tomik tekstów Stroińskiego wydano na
początku lat 60. XX wieku, dorobek Trzebińskiego w latach 70., a Bojarskiego
dopiero w roku 1983, a więc pół wieku po jego śmierci, a i to bez niektórych,
niecenzuralnych wówczas, bo np. zawierających antysowieckie akcenty, tekstów.

Przyczyną zasadniczą była niechęć wobec środowiska "Sztuki i Narodu",
przejawiana zwłaszcza przez środowiska lewicowe i komunistyczne. Właściwie od
początku istnienia pisma oskarżano je o nacjonalizm, faszyzm, totalitaryzm, a
nawet antysemityzm, to ostatnie głównie dlatego, że Gajcy napisał w jednym ze
swych tekstów, że "poezja dwudziestolecia była w 3/4 twórczością psychicznie
obcą tej ziemi i duszy człowieka z tej ziemi".
Trochę obrywało się "sinowcom" za związek z konspiracyjną Konfederacją Narodu
Bolesława Piaseckiego, wyrastającą z przedwojennego ONR, a potem za PAX, który
po II wojnie troszczył się o ich pamięć. Swoje zrobiła obecna zwłaszcza w
publicystyce Trzebińskiego i Bojarskiego krytyka liberalizmu, demokracji czy
komunizmu. Drażnił "imperializm" tego środowiska, który jednak wolny był nie
tylko od antysemityzmu, ale i jakiegokolwiek szowinizmu czy narodowej
megalomanii. Było raczej odwrotnie – "sinowcy" byli krytyczni wobec "odysei
polskiej słabości" i "tego polskiego cierpiętnictwa". Stroiński w swoich
wierszach nazywa Polskę "ziemią trudną", a w poetyckich reminiscencjach z
Pawiaka, gdzie go uwięziono po akcji pod pomnikiem Kopernika, napisze nawet o
"ciele przerażonym Ojczyzną i Bogiem". Jak mogli o nich Miłosz et consortes
pisać, że byli "bogoojczyźniani", trudno pojąć.
Jeżeli Trzebińskiego fascynował nacjonalizm, to taki, którego patronami byli
Brzozowski, Heidegger, Barrřs oraz… Bergson. Ale mocniej jeszcze środowisko to
przeżywało filozofię uniwersalizmu, czyli właściwie tomizmu, którego wykład dał
im ksiądz Józef Warszawski. Miała ona być, jak sądził Trzebiński, metodą
"złotego szczytu", pozwalającą uniknąć skrajności kolektywizmu oraz
indywidualizmu, a zarazem dawać "wzór na ład serca" i orientować ku wartościom
absolutnym, a więc ku Bogu.
Ku Bogu też często kierowały się spojrzenia "sinowców". Ich dramatyczna,
niekiedy buntownicza, a zarazem głęboka religijność uderza dzisiaj szczególnie
mocno. Zresztą już pół wieku temu Miłosz, jeden z najbardziej zaciekłych, często
zdumiewająco niesprawiedliwych krytyków "Sztuki i Narodu", po lekturze
fragmentów "Pamiętnika" Trzebińskiego napisał wstrząśnięty: "Nietrudno zestawić
taką młodość jak jego z żałosną, pustą, bezkierunkową młodością pokazywaną w
licznych francuskich powieściach i filmach. Nietrudno zauważyć, że wszystko, co
jest w nim głębokie i czyste, zawdzięcza katolicyzmowi. O polskim katolicyzmie
narodowym można nie być wysokiego mniemania, ale tutaj coś nastąpiło. Wiara
religijna została dźwignięta na stopień wyższy, jest o s o b i ś c i e przeżyta,
jako odpowiedzialność za każdy dzień i za każdą godzinę. Być może w Trzebińskim
Polska straciła to, czego jej brak: pisarza obierającego za temat życie
wewnętrzne, życie wewnętrzne akcji i kontemplacji".
Ale częściej Miłosz oskarżał "sinowców" o grzechy "bogoojczyźnianego
nacjonalizmu", mówił o nich jako o "ostrych chłopcach, którzy byli totalistami",
nie cenił też ich poezji. Przebieg tego sporu znakomicie opisał Aleksander
Kopiński. Pokazał on celnie, że u jego źródeł tkwić się zda ostry i chyba
niemożliwy do przezwyciężenia konflikt literackiej lewicy i prawicy w Polsce.
"Sztuka i Naród" wymykała się zresztą jednoznacznym etykietom, przełamywała
stereotypy, co razem wzięte tłumaczy chyba zawziętość, z jaką bywała zwalczana
przez lewicę, której – co widzimy i dzisiaj – zawsze bliższa była wizja Polski
jako "guberni" niż "imperium".
Z kierowanych przeciw nim oskarżeń zresztą kpili sami "sinowcy". Bojarski pisał
o "smutnych wujach" wytykających im m.in. antysemityzm, grafomanię i…
nekrofilię. W tonacji serio bronili ich potem historycy i pisarze. Wystarczy
przypomnieć Zbigniewa Herberta, który w ostatnich latach swego życia ujął się za
Gajcym, oskarżanym o nacjonalizm. Twórcy "Sztuki i Narodu" wciąż zresztą nas
fascynują swoim pisarstwem i swymi biografiami. Wystarczy wskazać prozę
Szczepana Twardocha albo wiersze i eseistykę Jarosława Marka Rymkiewicza i
Wojciecha Wencla. Ten ostatni w gorzkim "Epitafium dla Wojciecha Mencla" pisze:

szukam więc twoich śladów żeby cokolwiek pojąć

z czasów kiedy artyści nie musieli wybierać
między narodem a sztuką bo jedno i drugie
było im zapisane w lirycznym
testamencie

my też nie musimy wybierać ale to dlatego
że mamy tylko sztukę – narody już nie mówią
nie widzą ani nie słyszą zamieszkały w hospicjum

Tak, w tych dniach szczególnie mocno wpatrujmy się w ślady pozostawione nam w
testamencie przez ostrych chłopców ze "Sztuki i Narodu".

 

Dr hab. Maciej Urbanowski
 


* Zmarły niedawno mecenas Zdzisław Marek Tarasiewicz, radca prawny,
pracownik Kancelarii Senatu RP, siostrzeniec Zdzisława Stroińskiego, z wielką
troską dbał o spuściznę po swym wuju i jego kolegach ze "Sztuki i Narodu".

Autor jest historykiem literatury polskiej, krytykiem literackim, pracownikiem
naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorem dwumiesięcznika "Arcana",
autorem wielu książek, m.in. "Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość
Jana Emila Skiwskiego", "Prawą stroną literatury polskiej. Szkice i portrety".

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl