Moralne zero

Jeżeli chcesz być popularny i zdobyć uznanie na tęczowych salonach, musisz atakować świętości i obrażać ludzi wierzących. Zasada stara jak świat, którą nieraz wyśmiewał Gilbert K. Chesterton, obnażając ignorancję i demoralizację tak zwanych artystów współczesnych, dla których żądza pieniądza, zdobywanie poklasku i robienie kariery realizowane były i są za sprawą strategii „dążenia po trupach do celu”. W Polsce sposób ten na zaistnienie publiczne wśród kręgów mainstreamowych dekadentów także się doskonale sprawdza, tyle że tutaj deptana jest święta pamięć o zmarłych.

Jan Klata, dyrektor Narodowego Starego Teatru w Krakowie, czy Fabio Cavallucci, dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, nie mają oczywiście monopolu na dewastację wartości religijnych i patriotycznych. Za to im dzisiaj płacimy. Z naszych podatków otrzymują państwowe pensje dzięki antypatriotycznej i bluźnierczej postawie ministra Bogdana Zdrojewskiego, który, po pierwsze, nie ma żadnego pojęcia o resorcie, którym zarządza, sam się zresztą przyznał, że nie oglądał spektakli Klaty w Krakowie, po drugie, na obszarze sztuki i kultury realizuje program Donalda Tuska, tj. plan podsycania nienawiści, skłócania Polaków w myśl zasady „dziel i rządź”. Dlatego miernej maści naturszczycy mieniący się artystami (do tego awangardowymi) otrzymują hojny support na uprawianie swoich wulgarnych bachanaliów, które de facto są nihilistycznym wysypiskiem śmieci. Pomoc w swoich sabatach otrzymują także od usłużnych mediów.

Jest jeszcze jeden godny odnotowania reprezentant zerowego poziomu artystycznego obok wspomnianych wyżej pseudoartystów. To Artur Żmijewski (rocznik 1966), reżyser i performer. Jest on w tej chwili niegroźny, gdyż nie ma mocnego wsparcia rządu i mediów. Cavallucci i Klata niestety mają i to sprawia, że należy uwrażliwiać opinię publiczną na ich ohydne ekscesy. O Żmijewskim nie można jednak nie wspomnieć w tym kontekście, ponieważ jego banicja nie musi wcale wiecznie trwać, tym bardziej że wkrótce ma zostać rozpisany konkurs na nowego dyrektora CSW w Warszawie i kto wie, czy kiedy nareszcie obcokrajowiec Fabio Cavallucci opuści ciepłą i intratną posadkę w Zamku Ujazdowskim, nie zastąpi go kolejny przedstawiciel antysztuki.

Berek z diabłem

Artur Żmijewski w przeciwieństwie do Klaty, który jest niszczycielem polskiego dramatu (i nie tylko, bo nawet nie potrafił udźwignąć dzieła Augusta Strindberga), czy Włocha Cavallucciego, który z kolei nie ma umiejętności osobistego wykonania zaprojektowanych przez samego siebie idiotycznych rzeźb (wynajmuje do tego rzemieślników), ma obsesję golizny. To jego lejtmotyw. W swoich filmach lubi robić zbliżenia na genitalia, szczególnie lubuje się w męskich. Nie robi furory, ponieważ ze swoją obsceną trafił do obozu koncentracyjnego.

W 1999 roku w miejscu kaźni nagrał film „Berek” promowany m.in. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Pytanie, kto wydał zgodę na nakręcenie tej niesmacznej obrzydliwości. W każdym razie film umożliwił artystycznej miernocie zaistnienie w przestrzeni publicznej. Film wystawiono, a następnie usunięto z wystawy „Obok. 1000 lat historii w sztuce” zaprezentowanej w Gropius-Bau w Berlinie w 2011 roku.

Według portalu Culture.pl, Hermann Simon, dyrektor Centrum Judaicum, po obejrzeniu filmu „Berek” napisał krytyczny list do dyrektora Gropius-Bau Gereona Sievernicha, gdzie zaprezentowano „dzieło” Żmijewskiego. W liście stwierdził: „Mam duże problemy z filmem, który mogę opisać jako zabawę w berka, w którego grają nadzy ludzie w komorze gazowej. Nie jestem osobą, do której należy ocena sztuki, jednak będąc w pozycji widza, film tego rodzaju – w Niemczech, a więc w miejscu masowych morderstw w komorach gazowych – jest dla mnie odrażający”.

Tym razem także „GW” nie zrozumiała samozwańczego geniusza i nie udzieliła mu wsparcia. Żmijewski przestrzelił. Gdyby zamiast do obozu koncentracyjnego wdarł się z bandą nagich dewiantów do jakiejś świątyni, zwłaszcza katolickiej, wówczas zdobyłby natychmiastowy rozgłos i oczywiście poparcie „Wyborczej”. A tak został skazany na banicję milczenia. Może jeszcze zawsze okazać skruchę i nakręcić film w kościele. Zrobił do tego nawet pierwsze przymiarki. Ten „utalentowany” redaktor artystyczny „Krytyki Politycznej” (propagandowej broszurki lewackiej, otrzymującej dofinansowanie, a jakże, od Bogdana Zdrojewskiego) w Teatrze Dramatycznym w Warszawie „wyreżyserował” „sztukę” pt. „Msza”, gdzie aktorzy odgrywają od początku do końca „mszę” (łącznie ze zbieraniem na tacę i przyjmowaniem komunii). Ot, taki happening dla niewierzących, żeby mogli w bezpiecznej odległości od sacrum powspominać „Raj utracony”. Doprawdy, trzeba być wyjątkowym artystą, aby zrealizować tej miary spektakl. Przyznam, że z trudem przychodzi mi wznieść się na ten poziom abstrakcji.

Bestialstwo nowoczesnego totalitaryzmu

Widocznie skończyły mu się pomysły. Zresztą dość wcześnie się to stało. W 2004 roku nagrał 10-minutowy film pt. „80064”. Na nim odnawia numer obozowy 92-letniemu Józefowi Tarnawie, który przeżył niemiecki obóz w Auschwitz. Na filmie jesteśmy świadkami potężnej manipulacji starszym człowiekiem. Słyszymy spokojne, stonowane naciski reżysera, aby były więzień Auschwitz poddał się tatuowaniu zanikających cyfr. I udaje mu się przekonać zdezorientowanego staruszka.

Interpretacja tego typu twórczości może być szeroka, a do tego chyba zachęca nas sam „artysta”. Może Artur Żmijewski chciałby się urodzić 100 lat temu w Niemczech i żałuje, że nie był oprawcą obozowym? Wymuszanie na starym człowieku, żeby odnowić jego numer obozowy, to przecież sadyzm, bestialstwo, gwałt nie tylko na tym konkretnym człowieku, ale na ludzkości, gwałt na świętości, pokazanie, że wszystko mi wolno, jestem poza Prawdą, poza dobrem i złem. Wiadomo, że starszymi ludźmi bardzo łatwo manipulować (nie wiemy przecież, jak wyglądały naciski na pana Tarnawę, kiedy kamera była wyłączona).

Obraz Żmijewskiego to także przejaw nowego totalitaryzmu, liberalizmu totalnego, którego główną bazą jest relatywizm moralny. Dlatego właśnie symboliczne, czego raczej Żmijewski nie przewidział, jest tatuowanie starych/nowych numerów zagłady. Nowy człowiek lewicy (bo z tym środowiskiem należy wiązać Żmijewskiego) odsłania swoją ohydną, bezwzględną, jakobińską twarz. Takich ludzi należy się bać.

Hydra libertyńska powoli do nas dopełzła, zainfekowała kolejne ważne instytucje państwowe w całej Unii Europejskiej. Poszerza pole walki również na terenie sztuki. Nie ma granic moralnych także tu. Artur Żmijewski jest właśnie produktem tego zła.

Inna rzecz, że na szczęście gdzieś jeszcze tlą się ostatnie bastiony zdrowego rozsądku i w 2012 roku Żmijewski odniósł kolejną dotkliwą porażkę, zmiażdżony przez krytyków na 7. Biennale w Berlinie. Kuratorowi Arturowi Żmijewskiemu zarzucono kicz, cynizm i mieszanie sztuki z polityką. Przynajmniej za miedzą został zdemaskowany, a u nas? Minister Zdrojewski przyzna jemu albo podobnemu „artyście” państwowy wikt i opierunek w celu doszczętnego zniszczenia dziedzictwa narodowego. Do końca.

Dr Tomasz M. Korczyński

Autor jest socjologiem, publicystą, ekspertem ds. zjawiska prześladowań chrześcijan.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl