Cierpienie jest darem

Z Magdaleną Buczek, założycielką Podwórkowych Kół Różańcowych Dzieci, rozmawia Beata Falkowska

Od urodzenia choruje Pani na wrodzoną łamliwość kości. Ile było tych złamań w Pani życiu?

– Ponad 30 poważnych złamań, nie licząc drobnych pęknięć kości. Złamania zaczęły się już od pierwszego miesiąca życia.

Zastanawiała się Pani kiedykolwiek: dlaczego ja?

– Nie, nigdy nie miałam takiego momentu, w którym zadawałabym Panu Bogu pytanie „dlaczego?”, ani też nie buntowałam się przeciwko tej sytuacji, w której się znalazłam. Wiem, że jest to szczególna łaska, którą otrzymałam od Boga, i za to Mu dziękuję. Od samego początku potrafiłam przyjąć każdy ból, złamanie i ofiarować to cierpienie w różnych intencjach – za Ojca Świętego, za Kościół, za Ojczyznę, za Radio Maryja, o nawrócenie grzeszników.

A po ludzku, co pomagało w przyjmowaniu tego wszystkiego?

– Podstawą było na pewno przyjęcie przez Rodziców tej sytuacji. Codzienna Eucharystia, wspólna modlitwa różańcowa były i są dla nas do dzisiaj wielkim umocnieniem we wspólnym przeżywaniu tego cierpienia. Uświadomiłam to sobie, kiedy w 1996 roku byłam w szpitalu (miałam wtedy 8 lat) i spotkałam dzieci, które zupełnie nie akceptowały swojego położenia. Były bardzo zbuntowane, nienawidziły swojej choroby i swoich rodziców. Myślę, że główny problem polegał na tym, że sami rodzice nie potrafili przyjąć tej choroby i to przenosiło się na dzieci. Dla nich życie praktycznie nie miało sensu.

„Cierpię, ale czy cierpię dobrze?” – pytała św. Tereska. Jak „dobrze cierpieć”?

– Cierpienie nie jest karą, jest łaską. Darem danym od Pana Boga w jakimś konkretnym celu. Może właśnie po to, abyśmy bardziej poznali Boga, zbliżyli się do Niego. Często jednoczy ono całą rodzinę i przybliża ją do Pana Boga. Wiadomo, że kiedy człowiek cierpi, łączy się z cierpieniami Jezusa. To cierpienie ma sens. Jeśli zostanie ofiarowane, to z pewnością nie będzie zmarnowane, ale przyniesie owoce dla świata, nawrócenia grzeszników. Może nie będziemy widzieli tego za życia, ale kiedyś o tym się przekonamy. Tylko Pan Bóg daje takie spojrzenie na człowieka jako istotę, której życie ma wartość niezależnie od tego, czy człowiek jest chory, czy zdrowy. A może nawet jeszcze większą w przypadku ludzi chorych, bo to cierpienie jest wielkim darem. Znam rodziców, którzy mają niepełnosprawne dzieci i zgodnie twierdzą, że są one wielkim błogosławieństwem dla rodziny – otwierają na jeszcze większe doświadczenie Bożej miłości i uczą dzielenia się tą miłością z najbliższymi i każdym napotkanym człowiekiem.

Jak to jest, że czuje Pani na co dzień, że Bóg Panią do szaleństwa kocha, że pragnie Pani szczęścia?

– Jestem szczęśliwa. Wiem, że to wszystko ma sens, że taka jest wola Pana Boga, i najważniejsze jest dla mnie to, by tę Jego wolę wypełnić. Mam świadomość, że każdy dzień i każda chwila mojego życia jest łaską i Jego darem. Pięć lat temu trafiłam na oddział intensywnej terapii, byłam nieprzytomna, wprowadzono mnie w stan śpiączki farmakologicznej. Spędziłam tam 41 dni. Lekarze w ogóle nie dawali mi szans na przeżycie. Praktycznie była to sytuacja bez wyjścia, Mamie mówiono, że umieram. Pan Bóg pozwolił mi zostać jeszcze tu, na ziemi, zapewne w jakimś konkretnym celu, dał mi nowe życie. Było to także wielkie świadectwo dla lekarzy, że Pan Bóg działa, że moc modlitwy jest wielka. Modliło się za mnie mnóstwo ludzi, m.in. na antenie Radia Maryja, wiele Mszy św. było ofiarowanych w mojej intencji. Uświadomiłam sobie wtedy jeszcze bardziej, jak wielkim darem jest życie, że ono jest łaską, że każda chwila jest nam dana z Bożej woli.

Nie pójdziemy ani kroku naprzód, gdy nie zrozumiemy, że nasze życie nie należy do nas?

– Wtedy w szpitalu byłam na drugim roku studiów i stanęłam przed perspektywą, że być może nie będę mogła dalej studiować, prowadzić Podwórkowych Kół Różańcowych Dzieci, wyjeżdżać na spotkania, a to było całym moim życiem. Przyszedł taki moment, że musiałam zaakceptować to, że być może na zawsze pozostanę w domu podłączona do respiratora i koncentratora tlenu. Ale wola Pana Boga była inna i mimo że jestem podłączona do respiratora w nocy, mogę normalnie funkcjonować w ciągu dnia. Skończyłam studia, prowadzę Podwórkowe Koła Różańcowe Dzieci, jeżdżę na spotkania. To jest dla mnie niesamowity dar. Ale wiem, że wtedy Pan Bóg potrzebował tej postawy przyjęcia takiej trudnej sytuacji i dał łaskę. Chyba w życiu każdego z nas wiara jest poddawana próbie, na ile jesteśmy w stanie ofiarować Panu Bogu całe nasze życie i przyjąć wszystko bezwarunkowo z Jego woli. Takie zaufanie naprawdę przynosi wielkie owoce i sami czasem jesteśmy zdumieni, jak bardzo Pan Bóg wówczas działa, prowadzi i jest obecny w naszym życiu.

Doświadczenie choroby może w cudowny sposób wyzwalać dobro. Wspomniała Pani o świadectwie dla lekarzy. Były takie momenty, że widziała Pani, jak to Pani kruche życie komuś pomaga?

– Podczas pobytów w szpitalu zawsze z Mamą modlimy się, odmawiamy Różaniec, słuchamy Radia Maryja. Nie ukrywamy swojej wiary. To skłania lekarzy, pielęgniarki do refleksji, ludzie otwierają się, mówią o swojej wierze, doświadczeniu Pana Boga. To są piękne chwile. Gdy byłam na oddziale intensywnej terapii, w pewnym momencie lekarze nie wchodzili już do pokoju w czasie modlitwy, ale mówili: „przyjdziemy później”. Właśnie wówczas, gdy 5 lat temu przyjmowano mnie na oddział intensywnej terapii, rozmowa mojej Mamy z dyżurującym lekarzem okazała się bardzo trudnym doświadczeniem. Lekarz nie chciał przyjąć mnie na oddział ze względu na bardzo zły stan. Nie dawał mi szans. Mówił, że nie przeżyję intubacji, a jak przeżyję, to i tak zabiją mnie wirusy i bakterie na tym oddziale. Gdy potem byłam powoli wybudzana ze śpiączki, gdy on widział, jak mój stan się poprawia, a był to akurat okres Wielkiego Tygodnia, powiedział, że były to dla niego największe rekolekcje. Może dla tej jednej osoby to wszystko było potrzebne.

W Pani chorobie w szczególny sposób uczestniczy najbliższa rodzina, a zwłaszcza Pani Mama.

– Wiem, że to też jest łaska. Czasem jest trudno, bo teraz Mamusia ma ogromny problem z ręką, nie może mnie podnosić. Obciążenie ręki, kręgosłupa związane z podnoszeniem mnie zrobiło swoje, ale doświadczamy bardzo, że Pan Bóg nas prowadzi. Są lekarze, rehabilitanci, którzy bardzo starają się, by Mamusia wróciła do sprawności. Wierzę, że te wszystkie cierpienia, trudy Pan Bóg wynagrodzi, bo gdyby to nie było Jego wolą, to by tego wszystkiego nie było. Teraz staramy się po prostu odkryć, po co Pan Bóg daje takie doświadczenie.

Cierpienie uczy cieszyć się z drobnych rzeczy?

– Gdy ma się niewiele, łatwiej się z tego cieszyć. Nawet gdy jest w tym życiu doświadczenie cierpienia. Dziś świat wokół stara się eliminować wszelkie problemy – choroby, starość, jakiekolwiek ograniczenia, które sprzeciwiają się wizerunkowi lansowanemu w mediach, że człowiek musi być wysportowany, młody, silny, mieć świetną sylwetkę. Wielu ludzi nieustannie za czymś goni, biega, ciągle mają mało. Tylko czy to daje szczęście?

Gdy w chorobie nie możemy gonić do przodu, mamy szansę wejść w głąb, skupić się na tym, co tu i teraz, wokół nas i w nas?

– Usiłuje się dziś wmawiać człowiekowi, że tylko on sam jest najważniejszy. Ty musisz mieć. Ty musisz dbać o siebie. Ty musisz zdobywać kolejne etapy kariery, sukcesu. Gdy człowiek skupia się wyłącznie na sobie, nie znajdzie sensu. Liczy się tylko życie, które jest poświęcone innym, jest otwarciem na drugiego człowieka. U mnie choroba trwa od urodzenia, ale znam wiele osób, które pod wpływem nagłej choroby nawróciły się, a zatem może to uchroniło przed jakimś złem, w którym mogłyby się pogrążyć. Można też tak na to spojrzeć, że cierpienie chroni nas przed śmiercią duchową, przed utratą zbawienia.

Cierpienie przeżywane z Panem Bogiem nadaje sens, przynosi radość, a także jednoczy nas z innymi ludźmi, pozwala tworzyć wspólnotę. Gdy inni widzą rodzinę, w której niepełnosprawne dziecko jest źródłem radości, a nie utrapienia, to także zmieniają swoje myślenie i nastawienie do życia. Gdy każdy z nas zacznie od siebie, spojrzy na swoje życie i na innych ludzi z Bożej perspektywy, to zobaczy, jak dobro zacznie się rozszerzać. Kiedy na co dzień będziemy dzielić się z innymi swoim doświadczeniem Pana Boga i Jego miłością, to nasze otoczenie, a nawet świat, zmieni się na lepsze.

Jak ta sieć dobra rosła wokół Pani? Rodzice mieli od początku wsparcie otoczenia?

– Zawsze była pomoc rodziny, przyjaciół, znajomych. Muszę tu wspomnieć o pani pediatrze, która od początku aż do pełnoletności opiekowała się mną i była dostępna dla nas o każdej porze dnia. Tato zmarł prawie 13 lat temu, ale Pan Bóg nie zostawił nas samych. Jest moja starsza siostra, są także osoby, które w razie potrzeby przychodzą i pomagają. Od pewnego czasu jesteśmy związane ze wspólnotą ewangelizacyjną, gdzie poznałyśmy wiele wspaniałych osób i zawsze możemy liczyć na ich modlitwę. Lekarze i pielęgniarki z wentylacji domowej, którą jestem objęta, to niesamowici ludzie. Całe serce wkładają w to, by nie tylko mnie, ale wszystkim wentylowanym pacjentom umożliwić jak najlepsze funkcjonowanie. Naprawdę walczą o każdego człowieka, aby bezduszne przepisy, które liczą tylko pieniądze i wydatki na te osoby, nie odbierały chorym szansy i nadziei na większą samodzielność w codziennym życiu. Nie mogę też nie wspomnieć o wielu moich przyjaciołach mieszkających w różnych częściach Polski, także o tych, których poznałam na studiach. Jestem z wieloma w stałym kontakcie. Bardzo cenię to, że ktoś na drugim końcu Polski, a nawet za granicą, pamięta, modli się za nas i często zwraca się z dobrym słowem.

Często pod pozorami niewchodzenia z butami w cudze życie przechodzimy obojętnie obok rodzin opiekujących się chorymi oraz samych chorych. Jak to wygląda z punktu widzenia chorych, czekacie na te gesty?

– Ludzie często boją się podejść, zacząć rozmowę, zapytać, choć przecież coraz więcej osób niepełnosprawnych bierze udział w życiu całego społeczeństwa. Nie trzeba mieć oporów, blokad w nawiązywaniu takich relacji. Z drugiej strony rodziny chorych i sami chorzy nie powinni się zamykać. Moi rodzice od początku założyli sobie, że nie będą się izolować. Na Mszę św. chodzili razem ze mną od samego początku. Choć miałam indywidualny tok nauczania, zawsze miałam kontakt z rówieśnikami ze szkoły, a na godzinę wychowawczą przychodziła nieraz do mnie do domu cała klasa. Rodzice nigdy mnie także nie wyręczali, byłam samodzielna na tyle, na ile było to możliwe. To uczyło mnie systematyczności i odpowiedzialnego wykonywania swoich obowiązków. Muszę przyznać, że w ten sposób zostałam przygotowana do dalszego życia, do radzenia sobie z różnymi trudnościami. Teraz bardzo mi to pomaga.

Pomaga skakać na głęboką wodę, tak jak ze studiowaniem w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu? Jak rodzina zareagowała na ten pomysł?

– Najpierw wydawało się to niemożliwe. Odległość od mojego domu do Torunia to ponad 400 kilometrów. Jak to wszystko pogodzić? Ale Pan Bóg dał siły i Mamusi, i Cioci na ten czas, żebyśmy razem mogły przez te 5 lat jeździć do Torunia na sesje, zajęcia. Dzięki nim dałam radę, mimo chorób i trudności, które pojawiły się w tym czasie. Myślę, że to moje doświadczenie może pomóc też innym osobom chorym, dawać nadzieję i siły do realizowania swoich pragnień. Warto mieć konkretne zajęcie, nie zamykać się w domu, nie izolować, ale angażować na tyle, na ile człowiek może i potrafi. To daje wiele samemu człowiekowi, ale i innym, także zdrowym, dodaje motywacji do działania. Jeśli ktoś jest w takim stanie i potrafi, to o ile więcej mogę ja, jeśli mam zdrowe ręce, zdrowe nogi. Tylko po prostu wystarczy chcieć. Nigdy nie można się poddawać. Z Bogiem możemy wszystko. On daje siły także do realizowania zwykłych marzeń, pragnień, które człowiek nosi w sercu.

O czym Pani marzy?

– Ukończenie studiów było zakończeniem pewnego etapu w moim życiu i realizacją jednego z marzeń. Teraz czas płynie już spokojniej. Zastanawiałam się, co będę robić po studiach, ale Pan Bóg to wszystko poukładał. Pracuję jako dziennikarz. Piszę artykuły w domu i wysyłam przez internet do redakcji. Niesamowitym doświadczeniem są dla mnie spotkania i wywiady z ludźmi.

Mam czas na pracę, na prowadzenie PKRD, na wyjazdy, prowadzenie audycji w Radiu Maryja i Telewizji Trwam. Nie nudzę się i nie narzekam na brak zajęć. To jest dla mnie wielka radość. Nie tylko sama rozwijam się w swoim zawodzie i zdobywam doświadczenie, ale myślę, że ta moja praca jest w pewnym sensie potrzebna po to, by świadczyć o Bogu i Jego miłości oraz obudzić w sercach ludzi nadzieję. Ufam, że przyczynia się ona do rozszerzania dobra przez przekazywanie prawdy i poruszanie istotnych tematów. To, co robię, sprawia mi radość i dziękuję za to Panu Bogu. Moim pragnieniem jest to, by PKRD rozwijały się, tak jak tego pragnie Matka Najświętsza. Oby spełniły się słowa o. Pio, który powiedział, że gdyby 5 mln dzieci na całym świecie odmawiało Różaniec, to świat byłby zbawiony. To moje największe marzenie.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl