„Z ojczyzny Jezusa”


Pobierz Pobierz

Pokój i Dobro!

Dwieście lat temu, 12 października 1808 roku, w bazylice Zmartwychwstania Pańskiego w Jerozolimie wybuchł wielki pożar. Około godziny 3:15 nad ranem, po skończonej liturgii wspólnota franciszkańska powróciła do swoich cel znajdujących się w północnej części kompleksu budowli krzyżowców. Świecki pracownik, pomagający braciom zakrystianom w ich obowiązkach, został na służbie i oporządzał lampki oliwne. Nagle usłyszał on przeraźliwy lament ormiańskiego mnicha i zobaczył ogień. Natychmiast powiadomił brata zakrystiana, a donośne krzyki wywołały ze swoich cel również innych zakonników mieszkających na galerii, wokół rotundy. Wszyscy zauważyli, że pali się ormiański ołtarz i pobiegli pomóc przy gaszeniu pożaru.
Ogień szybko ogarnął drewniane konstrukcje i płócienne dekoracje. Brak wody i sprzętu do opanowania pożaru wywołały powszechną panikę. Pogarszał ją fakt, że nie można było otworzyć drzwi prowadzących do bazyliki. Już wówczas były one otwierane jedynie z zewnątrz przez muzułmańskiego strażnika. Nie widząc innego ratunku mnisi greccy, ormiańscy, koptyjscy i syryjscy uciekali przez okno znajdujące się w pokoju strażnika tureckiego. Należy podkreślić, że wszystkie pomieszczenia mieszkalne były wykonane z drewna, dlatego ryzyko spalenia się żywcem było bardzo realne. Drewniane były także ścianki chóru Greków prawosławnych, kaplica Koptów, nieduża kopuła na kaplicy Bożego Grobu, główna kopuła bazyliki Zmartwychwstania oraz ołtarze na Kalwarii. Wyjaśnia to błyskawiczne rozprzestrzenianie się ognia w całym sanktuarium.
Anonimowy franciszkański kronikarz opisuje pełne poświęcenia i odwagi działania zakonników, którzy nie mogąc ugasić pożaru, zaczęli zabezpieczać najważniejsze przedmioty należące do łacinników. Zdjęto srebrne lampy i obraz zmartwychwstania oraz dekoracyjną tapiserię, która była zawieszona na zewnętrznych ścianach kaplicy Grobu Pańskiego. Z Kalwarii zabrano srebrne lampki oliwne oraz szaty liturgiczne. Kiedy ważniejsze rzeczy zabezpieczono już w zakrystii, jeden z braci zawołał: „Zapomnieliśmy zabrać obrazu Matki Bożej Bolesnej z Kalwarii”. Usłyszawszy te słowa brat zakrystian pobiegł na Kalwarię. Mimo, iż schody były już częściowe zajęte ogniem, przedarł się na górę i zdjął obraz. Niestety ściana szybko rozprzestrzeŹniającego się ognia odcięła mu drogę odwrotu. Zejście schodami wydawało się już niemożliwe. Nie bardzo wiedząc co zrobić, polecił się opiece Matki Bożej, przycisnął święty obraz do habitu i rzucił się w ogień. Zarówno brat jak i obraz Maryi wyszedł z tej przeprawy przez barierę ognia bez szwanku, co zakonnicy ocenili jako cudowne zjawisko.
Z minuty na minutę pożar zajmował coraz liczniejsze miejsca w bazylice. W obawie, że płomienie mogą dotrzeć również do zakrystii wszystkie cenne rzeczy zostały przeniesione w bardziej bezpieczne miejsce, a uratowany obraz Matki Bożej Bolesnej zakrystian ukrył w swojej celi. W pewnym momencie, z magazynu mnichów prawosławnych, gdzie przechowywano zapasy oleju do wiecznych lampek i inne materiały łatwopalne, wydobył się wulkan ognia. Bracia franciszkanie widząc, że pożar zagraża ich życiu i nie są w stanie nic więcej zrobić, wydostali się z bazyliki oknem tureckiego strażnika, tym samym, przez które uciekli inni mnisi na początku tragedii.
Pożar, który rozpoczął się od ołtarza Ormian i rozprzestrzenił się w całej bazylice, trwał ponad trzy godziny. Ogień strawił cele mnichów kościołów wschodnich, chór wspólnoty prawosławnej oraz główną kopułę bazyliki. Poważnie ucierpiała kaplica Bożego Grobu. Spaliły się drzwi, dekoracyjne tapiserie wykonane z kosztownego jedwabiu, obrazy oraz cała kopuła. Próbę ognia wytrzymały jedynie marmurowe dekoracje wewnętrznych i zewnętrznych ścian. Na Kalwarii pożar zniszczył część kopuły, ołtarz ukrzyżowania Pana Jezusa oraz Matki Bożej Bolesnej, z którego uratowano dzięki odwadze brata zakrystiana jedynie obraz. Płomienie trawiące mozaiki dekorujące sufit i ściany kaplicy łacińskiej oczyściły je z wielowiekowej szarej powłoki dymu i sadzy. W wyniku tego, po pożarze na suficie można było bardzo wyraźnie zobaczyć figurę Chrystusa wstępującego do nieba, a na ścianach liczne inskrypcje łacińskie, które wcześniej były niewidoczne. Spaliły się ponadto organy należące do franciszkanów oraz ołtarz Marii Magdaleny z obrazem spotkania ze Zmartwychwstałym Mistrzem. Lekko przypaliły się drzwi do kaplicy Najświętszego Sakramentu i do zakrystii. Na szczęście ogień nie dostał się ani do zakrystii ani do klasztoru franciszkańskiego. Zostały nawet oszczędzone cztery drewniane cele znajdujące się na galerii wokół rotundy. Nie tknięte zostały również kaplice świętej Heleny i Znalezienia Krzyża Świętego.
Po ugaszeniu pożaru, około godz. 7 bracia wrócili do bazyliki, by przekonać się naocznie o stratach dokonanych przez pożar. Wiele cennych przedmiotów zostało zamienionych w kupkę popiołu, zmieszanych z ołowiem, który lał się roztopiony z kopuły bazyliki, powiększając jeszcze bardziej szkody spowodowane przez ogień. Jak już wspomniałem Opatrzność Boża uchroniła mieszkania zakonników i zakrystię, gdzie znajdowało się wiele drogocennych przedmiotów. Również Kamień Namaszczenia oraz groby Godfryda de Bouillon, jego brata Baldwina i pozostałych królów z okresu krzyżowców nie ucierpiały z powodu pożaru. Wyglądały tak jakby ogień omijał te miejsca.
W porannych godzinach do bazyliki przyszedł Mufti, religijny przywódca muzułmanów oraz przedstawiciele władz tureckich. Zamknięto bramy i rozpoczęto przesłuchanie poszczególnych wspólnot chrześcijańskich w sprawie nocnego pożaru. Franciszkanie poświadczyli, że ogień rozpoczął się od ołtarza ormiańskiego, ale nie byli oni w stanie wskazać jego przyczyny. Według ormiańskiej wersji powodem wielkiego pożaru była świeczka, od której przez nieuwagę zakrystiana zapalił się ołtarz. Mnisi greccy potwierdzili zeznania łacinników, ale jednoznacznie oskarżyli Ormian o umyślne spowodowanie pożaru przez ich mnicha, który na domiar wszystkiego, uciekł jako pierwszy. Faktem pogarszającym pozycję Ormian, była nieobecność tegoż zakonnika. W takiej sytuacji Turcy przychylili się do wersji oskarżeń Greków, a Ormianie, by pohamować złość Turków przeciwko sobie przekupili urzędników.
W popołudniowych godzinach bazylikę nawiedził o. Kustosz Ziemi Świętej wraz z braćmi z głównego klasztoru Najświętszego Zbawiciela. Mimo przeżytej tragedii, w swądzie i zgliszczach, bracia w regulaminowym czasie odprawili Nieszpory oraz zaległe godziny brewiarzowe. W tym dniu nie została odprawiona jedynie procesja odwiedzająca 14 stacji wewnątrz bazyliki, gdyż trzeba było uporządkować i wysprzątać sanktuarium. W nocy i następnego dnia wspólnoty wróciły do regularnego celebrowania liturgii.
Na zakończenie swojego opisu kronikarz dodaje ciekawą informację. Kiedy władze tureckie dokonały szacunku zniszczeń spowodowanych pożarem, jednoznacznie stwierdzono, że najmniej szkód materialnych ponieśli łacinnicy. Jeden z nich miał wtedy powiedzieć: ŤIssa, czyli Jezus, bardzo kocha „Franków”, tzn. katolików, ponieważ podczas pożaru uchronił to co do nich należało”. Za tydzień zapraszam na kolejny felieton, w którym opowiem o smutnych konsekwenŹcjach, jakie dla łacińskiej obecności w tym najważniejszym sanktuarium chrześcijaństwa, miał tragiczny pożar sprzed dwustu lat.


o. dr Jerzy Kraj

drukuj