Spróbuj Pomyśleć: „Zdrowia publicznego sprywatyzować się nie da”


Pobierz Pobierz

Szczęść Boże!

Zdrowia publicznego sprywatyzować się nie da.

Od zarania dziejów zawsze istniał jakiś stadny, społeczny mechanizm, który dążył do ograniczenia liczby utraconych przez daną populację lat życia w zdrowiu. Zawsze też istniała hierarchia potrzeb do zaspokojenia przez ten mechanizm. Prawo do długiego życia w zdrowiu było i jest z reguły zawłaszczone przez najsilniejsze jednostki i ich ugrupowania. Najbardziej bezwzględnym drapieżnikom instynkt czy rozum nakazuje zabić, aby dłużej lub lepiej przeżyć. Tak… rozum, ludzki rozum odarty z sumienia, niestety też nie liczy się z prawem do życia innych ludzi. Aby się rozgrzeszyć, drapieżcy w ludzkiej skórze po prostu odmawiają uznania innych ludzi za sobie równych. Po zepchnięciu ofiar do kategorii podludzi przystępują do rzezi z dowolnych pobudek: strategicznych, religijnych, rasowych, ekonomicznych i takich, jakie tam jeszcze są pod ręką. Wiek XX charakteryzujący się masowym ludobójstwem na nieznaną wcześniej skalę przeszedł w wiek XXI, w którym kryterium fazy rozwoju lub stanu zdrowia człowieka osiąga rangę kryterium rasy czy narodowości stanowiących doktrynę państwową w Niemczech i Rosji upoważniającą wczoraj do eksterminacji naszego narodu, a dzisiaj do zaprzeczania odpowiedzialności za monstrualne zbrodnie. W odróżnieniu od ludzi w fazie zarodkowej i płodowej, czy też ciężko chorych i z tego tytułu pozbawianych prawa do życia, Polacy z samego tytułu przynależności do narodu polskiego nie są obecnie zabijani w sposób jawnie brutalny.

Są inne metody.

Należy do nich demontaż systemu lecznictwa, co odbiera szanse przeżycia ludziom już chorym i wymagającym skutecznego leczenia, a także tym, którzy, gdyby mieli dostęp do opieki zdrowotnej, poddaliby się na czas działaniom profilaktycznym i uniknęliby rozwoju ciężkich, nieraz śmiertelnych chorób, rujnujących życie ich własne i ich rodzin. Tu sprawa jest prosta. Nie ma gdzie się leczyć, nie ma czym się leczyć, nie ma za co się leczyć. Trzeba umierać. Trzeba umierać za inne sprawy niż życie własne i życie najbliższych. Na przykład za chore ambicje polityków, albo za ich o mało co światowe kariery wyrosłe na służalczości i dyspozycyjności względem tych, którzy przywykli trzymać w ręku wszystkie sznurki władzy. Za poświęcenie wszystkich Polaków pojedyncze jednostki wpuszcza się na salony, a pozostałych obrzuca obelgami i spycha na coraz to niższy szczebel rozwoju cywilizacyjnego.

Od projektu pierwszej reformy opieki zdrowotnej storpedowanego przez koalicjanta tworzącego rząd pani Hanny Suchockiej, do dnia dzisiejszego na reformach zdrowia zarabiają wyłącznie politycy, ich rodziny, znajomi i tzw. eksperci, którzy niezależnie od rządzącej opcji zawsze są potrzebni do spisania w miarę uczonych uzasadnień kolejnej fali grabieży pieniędzy i zdrowia pod szczytnymi hasłami reformy opieki zdrowotnej. Potrzebni są także klakierzy, czy to medialni, czy też działający w środowiskach profesjonalnych. A ludzie na to patrzą i już się nie dziwią i nie buntują. Jak gdyby zasiadali w fotelach przed telewizorami i oglądali horror, który wprawdzie straszy, ale ich nie dotyczy. Przypomina to sytuację Irlandczyków wymierających w XIX w. z powodu głodu na wyspie otoczonej morzem pełnym ryb, z czego zwykli szydzić Anglicy, odpowiedzialni za skutki skolonizowania Zielonej Wyspy. Irlandczycy jednak próbowali wzniecić powstanie przeciwko rujnującym ich opłatom dzierżawnym, które musieli spłacać, sprzedając płody rolne niepodatne na zarazę ziemniaczaną. To podatki nałożone na głodujący naród były przyczyną masowych zgonów z powodu głodu i chorób a nie sam brak ziemniaków.

A my na kogo możemy zrzucić winę za stan opieki zdrowotnej w Polsce? Na cara, kajzera, Hitlera, Stalina, PZPR? Może są jakieś inne propozycje? A może na nas samych za brak skutecznego oporu przeciwko likwidacji lecznictwa?

Pseudoreformując opiekę zdrowotną, zabrano się także do komercjalizowania systemu zapobiegania chorobom i przedwczesnym zgonom. Tu jednak struktur – tak jak w przypadku lecznictwa – wprost nie zniszczono, decydując się na stopniową ich anemizację poprzez przykręcanie kroplówki budżetowego finansowania, bądź też tworzenie takiego otoczenia prawnego i administracyjnego, które krok po kroku odbierało Polakom państwowe gwarancje bezpieczeństwa zdrowotnego.

Jakże by mogło być inaczej, jeżeli dla polityków kolejnych rządzących ekip stanowiska państwowych inspektorów sanitarnych należały – z małymi wyjątkami – do łupu politycznego, który rozdziela się na szczeblu kraju, województwa i powiatu według partyjnych potrzeb i zasług.

A jakie są skutki obsadzania tych stanowisk ludźmi marki BMW, czyli bierny, mierny, ale wierny? Wyjrzyjcie Państwo przez okno, zwróćcie uwagę na zagrożenia zdrowia w najbliższej okolicy, w szkole waszych dzieci, w waszym zakładzie pracy, zastanówcie się jaką wodę i żywność wam sprzedają, w jakich warunkach was leczą. I pomyślcie na jakim poziomie są wykonywane postanowienia ustawy z dnia 14 marca 1985 r. o Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Art. 1 tej ustawy głosi co następuje:

Państwowa Inspekcja Sanitarna jest powołana do realizacji zadań z zakresu zdrowia publicznego, w szczególności poprzez sprawowanie nadzoru nad warunkami:

1) higieny środowiska,

2) higieny pracy w zakładach pracy,

3) higieny radiacyjnej,

4) higieny procesów nauczania i wychowania,

5) higieny wypoczynku i rekreacji,

6) zdrowotnymi żywności, żywienia i przedmiotów użytku,

7) higieniczno-sanitarnymi, jakie powinien spełniać personel medyczny, sprzęt

oraz pomieszczenia, w których są udzielane świadczenia zdrowotne

– w celu ochrony zdrowia ludzkiego przed niekorzystnym wpływem szkodliwości i uciążliwości środowiskowych, zapobiegania powstawaniu chorób, w tym chorób zakaźnych i zawodowych.

Z Panem Bogiem

dr Zbigniew Hałat

drukuj