Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

Ducha nam nie brakuje

Szanowni Państwo!

Wszystko wskazuje na to, że porozumienie zawarte w Genewie między Stanami Zjednoczonymi i Rosją w sprawie Ukrainy, stanowi kolejny sukces rosyjski. Pomijam już fakt, że o przyszłości Ukrainy radzili Amerykanie z Rosjanami, a ukraińskie władze otrzymały po prostu zadanie do wykonania, bo znacznie ważniejsze było to iż wśród postanowień genewskiego porozumienia nie było nic na temat Krymu. Oznacza to, że wszyscy przyjęli przejęcie Krymu przez Rosję do wiadomości, co wskazuje na rolę faktów dokonanych w polityce i na pewno stanowi zachętę do ich stwarzania. Najzabawniejszym fragmentem genewskiego porozumienia jest wezwanie do rozbrojenia „nielegalnych organizacji”. Ponieważ amerykański sekretarz stanu podpisał się jednocześnie pod potępieniem „antysemityzmu”, nietrudno było się domyślić, że tą „nielegalną organizacją”, a przynajmniej jedną z nich, jest „Prawy Sektor”, będący filarem kijowskiego Majdanu. Czy pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy pan Turczynow, albo premier nowego ukraińskiego rządu pan Jaceniuk odważyłby się na rozbrojenie „Prawego Sektora”? To nie jest takie pewne, bo wprawdzie pan Turczynow wydaje jeden za drugim dekrety przeciwko trzęsieniom ziemi, ale czy są one potem wykonywane, to już inna sprawa.

Mówiąc między nami, trudno się temu dziwić. Przecież Ukraina była częścią Związku Sowieckiego, który słusznie uważany był za państwo totalitarne. Na czym polega totalitarny charakter państwa? Na tym, że kontroluje ono wszystkie przejawy życia nie tylko publicznego, ale i prywatnego. Narzędziem tej kontroli jest, jak wiadomo, agentura. Więc chociaż w następstwie rozpadu Związku Sowieckiego powstały rozmaite „niepodległe państwa”, między innymi Ukraina, to podległa Moskwie sowiecka agentura przecież nie zniknęła. Ci wszyscy ludzie tam pozostali, a w dodatku – reprodukowali się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Jeśli nawet w Polsce, uchodzącej za najweselszy barak obozu socjalistycznego, nie mogliśmy uporać się z komunistyczną agenturą, która po staremu okupuje nasz nieszczęśliwy kraj tyle, że obecnie już nie pod marksistowskim emblematem sierpa i młota, tylko pod dwunastoma złotymi gwiazdami, symbolizującymi dwanaście pokoleń Izraela – to cóż dopiero musi się dziać na takiej Ukrainie? Nic dziwnego, że władze w Kijowie nie mogą być pewne lojalności ani tamtejszych urzędników, ani milicjantów, ani wreszcie – korpusu oficerskiego, bo skoro u nas wszystkie struktury władzy są przeżarte starą, komunistyczną agenturą, to cóż dopiero tam, gdzie był jej matecznik? Przecież z tych agenturalnych środowisk wywodzą się nie tylko ukraińscy oligarchowie, podobnie zresztą, jak i u nas, ale i większość polityków. Wprawdzie część z nich mogła się przewerbować na służbę amerykańską, tak jak u nas Aleksander Kwaśniewski, czy Leszek Miller, który – jak wynika z raportu dotyczącego tajnych więzień CIA w różnych krajach – dostali od amerykańskiej razwiedki 15 milionów dolarów napiwku za usługi kuplerskie i stanie na świecy w Kiejkutach, ale – jak powiadają Francuzi – „kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat”, więc nie ulega wątpliwości, że większość, a może nawet każdy z nich, będzie służył temu, kto mu zapłaci i zdradzi każdego, bo co to w końcu za różnica? Dlatego pomysł amerykańskiego wiceprezydenta Bidena, który dał, a właściwie obiecał nowym ukraińskim władzom 20 milionów dolarów na „walkę z korupcją”, bije wszelkie rekordy śmieszności. To mniej więcej tak samo, jakby lisowi powierzyć strzeżenie kurnika.

Równie groteskowe są ochłapki, jakimi Waszyngton zbył pana ministra Siemoniaka. Rządowa propaganda twierdzi, że oto uzyskaliśmy radosny przywilej, że będziemy mogli w Ameryce kupić samoloty i inne zabawki. Gdyby Stany Zjednoczone uruchomiły dla Polski finansową kroplówkę w postaci 4 miliardów dolarów rocznie – tak samo, jak dla Izraela – to owszem, to byłoby coś. Jeżeli jednak za radosny przywilej uczynienia z Polski państwa frontowego, ryzykującego konfrontację z Rosją, mamy jeszcze zapłacić, to nie jest żaden przywilej, tylko jakieś ponure żarty. Tę groteskową sytuację potwierdza spuszczenie na spadochronach kompanii amerykańskich komandosów – żeby nam dodawali ducha. Ale ducha nam nie brakuje. Brakuje nam pieniędzy na zbrojenia, więc jeśli Polska, w ramach kolejnej zmiany linii amerykańskiej polityki w Europie, ma znowu podjąć się ryzykownej roli amerykańskiego dywersanta, to nie można popełnić po raz drugi błędu prezydenta Kaczyńskiego, który podjął się roli dywersanta za darmo, a już nie ma mowy, żeby jeszcze do tego dopłacać. Dlatego powtarzam, ze oczekujemy od Stanów Zjednoczonych po pierwsze – zapewnienia, że nie będą na Polskę wywierać nacisków w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, a po drugie – że uruchomią dla Polski, jako dla państwa frontowego, taką samą finansową kroplówkę, jak dla Izraela. W przeciwnym razie trudno będzie nam uwierzyć w dobre intencje.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj