Homilia ks. bp Jana Tyrawy wygłoszona podczas obchodów 29. rocznicy powstania Radia Maryja w Bydgoszczy


Pobierz

Chrześcijańska miłość

W nawiązaniu do homilii, wygłoszonej trzy dni ternu w Toruniu przez księdza arcybiskupa Andrzeja Dzięgę, który nakreślił proces rodze­nia się myśli chrześcijańskiej, zwłaszcza biblijnej w szczególnym aspek­cie maryjnym, chciałbym kontynuować tę myśl, ale już w aspekcie sys­temowym, aby przejść następnie do pewnych zjawisk, z którymi przy­chodzi nam się dziś zmagać.

Wśród najbardziej oryginalnych rysów chrześcijaństwa jest mi­łość. Nie ma drugiej takiej religii na świecie, która ukazywałaby miłość jako najbardziej charakterystyczny, oryginalny jej wymiar. To sam Chry­stus zwraca się do swoich uczniów z tym jedynym przykazaniem: „Przy­kazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34). Święty Augustyn będzie nam tłumaczył, w czym wyraża się nowość tego przykazania. Właśnie w owym „jak Ja was umiłowałem”. A umiłował nas przez poświęcenie się, poprzez Krzyż. Święty Paweł wyśpiewuje naj­wspanialszy hymn o miłości: (1 Kor 13, 1-13), a od świętego Jana usły­szymy: „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8).

To właśnie miłość Boga stoi na antypodach zła, które jest stałym elementem naszego życia. Gdyby nie Bóg nie wiedzielibyśmy, że jest zło. Winniśmy opierać się mu z całej naszej mocy, ale nie mamy złudzeń, zło będzie, jak ów kąkol, o którym mówi Jezus Chrystus, towarzyszyć nam aż do żniwa. I właśnie dlatego, że zło będzie nam na tym świecie nieu­stannie towarzyszyć, święty Paweł wymyślił najlepszy sposób zmagania się z nim, nie ma lepszego sposobu: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21). Ten sposób zmagania się ze złem stał się życiową dewizą bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Filozofia chrześcijańska po­uczy nas, że miłość jest innym imieniem prawdy, innym imieniem piękna. Te trzy: miłość, prawda i piękno są wymienne.

Ale właśnie miłość czyni chrześcijaństwo najbardziej trudną i naj­bardziej wymagającą religią. Bowiem miłości nie można nakazać, do mi­łości nie można zmuszać rozkazem. Miłość albo inspiruje od wewnątrz, albo w ogóle jej nie ma, pozostaje egoizm i hedonizm.

Miłość czyni chrześcijaństwo jeszcze z innego powodu bardzo trudną religią. Jeśli miłość określamy jako wyjście do drugiego człowieka z dobrem, ti voglio bene — jak mówią Włosi — kocham cię, dla ciebie chcę dobra, poprzez poświęcenie swoich własnych interesów: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swo­ich” (J 15, 13), to uświadamiamy sobie, że wychodzimy do drugiego człowieka, którego oczekiwania, marzenia, tęsknoty, potrzeby są nie­skończone, i dlatego nigdy do końca nie uda się ich spełnić. Jedynie Bóg jest zdolny spełnić te nieskończone oczekiwania. A jednocześnie miłość zakłada wspólnotę, wspólnotowy wymiar ludzkiej egzystencji. Naturą człowieka jest potrzeba funkcjonowania we wspólnocie, nakłada to od­powiednie obowiązki. To właśnie ten wspólnotowy wymiar ludzkiej eg­zystencji legł u fundamentów chrześcijańskiej kultury, moralności, reli­gii, aby inspirować m.in. wychowanie, wychowanie człowieka. To wła­śnie miłość nakazana przez Chrystusa ukazuje jak skomplikowaną istotą jest człowiek, jak trudne jest codzienne ludzkie życie, można powiedzieć, że tajemnicą. Jak trudno jest dorastać do ideału i temu właśnie ma poma­gać kultura, moralność, religia, to dzięki nim człowiek urzeczywistnia się jako człowiek, tzn. m.in. wychowuje. A czym jest wychowanie. Wycho­wanie to ukierunkowanie człowieka ku wyższym celom, to konieczność pracy również i nad sobą, dyscypliny, cywilizacyjnego ładu, do czego ludzi trzeba wdrażać, co wiąże się z czymś uciążliwym i bolesnym, co krępuje spontaniczne odruchy zwłaszcza młodego człowieka, bowiem narzuca trudne do sprostania wzorce, ale bez tego nie ma uspołecznienia i funkcjonowania społeczeństwa, gdzie „owoce” tego wysiłku przycho­dzą później. Wychowanie małego dziecka polega na postawieniu granic, których mu nie wolno przekraczać, bowiem za nimi kryje się zło. To dzięki tym granicom dziecko wie, czego ma się trzymać. W ten sposób ma wchodzić w dorosłość, tzn. w samoograniczanie się, a jednocześnie wychodzić do drugiego człowieka z miłością. To samoograniczenie ma się dokonać poprzez uznanie otaczającej nas rzeczywistości, nad którą nie mamy władzy i uświadomienie sobie odpowiedzialności za nią.

W tym miejscu szczególniejszą uwagę należy zwrócić na kulturę, moralność, religię. Chrześcijańskie doświadczenie kultury wyrasta z na­pięcia pomiędzy radykalizmem ewangelicznym a możliwością jego urze­czywistnienia w realnej egzystencji. Ukazuje te wartości, które docierają do człowieka „z góry”, których człowiek nie potrafi wymyśleć. Aby po­dać najprostsze przykłady takich wartości, które człowiek wyczuwa już samą swoją naturą: to w Gorgiaszu Platona Sokrates broni tezy, że „lepiej niesprawiedliwie doznawać krzywd, niż je niesprawiedliwie wyrządzać”. Powiedzmy w tym miejscu, że pogański filozof tej intuicji nie potrafił w pełni uzasadnić, ona w pełni wyj aśnia się dopiero w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Lepiej niesprawiedliwość cierpieć, niż niesprawiedli­wość popełniać. W jaki sposób uzasadnić to racjonalnie — jak byśmy to dzisiaj powiedzieli? To w Dziejach Apostolskich św. Paweł zapewnia nas, że sam Jezus to powiedział „Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” (Dz 20, 35). To znaczy, że jakakolwiek realizacja celu życia, osobistego dobra, dobra wspólnego, tworzenie wspólnoty małżeńskiej, rodzinnej, sąsiedzkiej, narodowej, państwowej wymaga ofiarowania się, poświęcenia się, to nie jest łatwe, to jest trudne, wymaga wysiłku, bo­wiem nieustannie wymaga przekraczania swojego egoizmu.

Kiedy mówimy o chrześcijańskiej kulturze, a zwłaszcza o moral­ności, trzeba zwrócić szczególną uwagę także na sumienie. Czym jest su­mienie? Słyszeliśmy piękną katechezę na temat sumienia św. Jana Pawła II w Skoczowie, w Kaplicówce. Nie będę dzisiaj jej przypominał. Chciał­bym natomiast podnieść ten aspekt sumienia, na który może nie zwra­camy uwagi; to w sumieniu i przede wszystkim w sumieniu mamy roz­różniać pomiędzy dobrem i złem, aby dobro czynić, a zła unikać. Mamy w sumieniu rozróżniać dobro i zło. Pisał na ten temat niewierzący filozof, który nie wyznawał wiary w Boga, nie ochrzcił się, nie przynależał do Kościoła. A jednak: „Kiedy mówię o «odróżnianiu dobra i zła», mam na myśli tylko takie odróżnienie, którego znaczenie, siła obiektywna, znie­walająca nie zależy od nas; odróżnienie, którego nie możemy ani unie­ważnić, ani zmienić według naszej woli lub kaprysu, odróżnienie, które zastajemy gotowe, które nam się narzuca i które jesteśmy zmuszeni przy­jąć jako prawdziwe. Nie wystarcza zaakceptować to rozróżnienie, a więc przyjąć, że istnieje prawo naturalne, którego oczywiście nie da się nigdy odkryć jako faktu empirycznego; ta wiedza jest mało pożyteczna, jeśli nie jesteśmy zdolni do odczuwania dobra i zła w nas samych.” I to jest naj­większy problem. Dlaczego tak, dlaczego sumienie i rozróżnianie w nim dobra i zła? Bo chodzi o człowieka, a właściwie o jego życie, aby je bro­nić. Z jednej strony nikt z nas nie stworzył samego siebie, nie myśmy powoływali siebie samych do życia, życie zostało nam podarowane, i stąd jest święte, jest tajemnicą, bo skąd pochodzi? Nauka do dzisiejszego dnia nie potrafiła ukazać jego genezy. A z drugiej strony życie jest bezbronne, samo siebie nie broni. Człowieka można unicestwić, zakopać w lesie i tak zostanie na zawsze, życie się o niego nie upomni. O tego człowieka za­kopanego w lesie może się upomnieć jedynie sumienie: najpierw sumie­nie samego Boga, ale także sumienie drugiego człowieka. I dlatego jest takie ważne, aby swoje sumienie wychowywać, aby żywe w nim było owo rozróżnienie między dobrem a złem.

Nie trudno zatem przy tej okazji nie zauważyć, że z człowiekiem będziemy mieć zawsze problem do końca świata, bo człowiek do końca świata będzie zawsze miał problem ze swoim sumienie, które ma nieu­stannie kształtować w sobie nie według własnej woli czy własnego ka­prysu, ale według tego, jak zostało mu dane owo rozróżnienie. To rozróż­nienie jest gotowe i dane rozstało chociażby poprzez dziesięć przykazań, a zwłaszcza poprzez przykazanie miłości Boga, od którego pochodzi i miłości bliźniego, aby go bronić i aby nigdy do lasu nie trafił. I nie da się ukryć i tego, że do końca świata będą istnieć ci, którzy będą zakopywani w lesie, będzie istniał problem aborcji, eutanazji i innych form zamachu na życie ludzkie, cała inżynieria genetyczna, bo życie samo siebie nie broni, obronić je może jedynie sumienie. Do końca świata będzie istniało zło. Dzisiaj nie tylko życie ludzkie jest niszczone, ale też chce się znisz­czyć sumienia tych, którzy to życie chcą bronić.

Tak przez wieki tworzyła się i umacniała chrześcijańska moral­ność i kultura. Nie było to łatwe chociażby ze względu na ułomność czło­wieka, jego skłonność do zła, które objawiało się na wielorakie sposoby. Dochodziły do głosu egoistyczne zakusy, walka o władzę, wojny — z bie­giem czasu także religijne, schlebianie najniższym instynktom. Ale jed­nocześnie chrześcijaństwo wychowywało świętych i szerokie rzesze ucz­ciwych ludzi, inspirowało wieloraki postęp materialny i duchowy, utrwa­lany w sztuce, architekturze, malarstwie, muzyce, nauce. I mimo wszystko można powiedzieć, że bilans jest dodatni, Europa pod każdym względem stała się centrum świata, bowiem była budowana na uniwer­salnych wartościach.

Ten proces w pewnym momencie się załamał, A stało się to w okresie określanym jako Oświecenie. Oczywiście nie dokonało się w ja­kimś jednym momencie, lecz sukcesywnie narastało. Wyglądało na to, jak gdyby ówczesne człowiek okazał jakieś zniecierpliwienie i postano­wił swoje sprawy i sprawy świata wziąć w swoje ręce. Wydało mu się, że sam potrafi uszczęśliwić siebie i naprawić świat poprzez jego uwolnienie od zła i naprawienie całego porządku. Wydawało się, że sam z siebie za­prowadzi królestwo niebieskie na ziemi. Wówczas doszło do swoistego zakwestionowania zła w tym sensie, że sam człowiek uwolni w sobie wszystkie nieznane dotąd i drzemiące w nim moce i raz na zawsze wye­liminuje zło. Ale jednocześnie w tym uwalnianiu się od zła ówczesny człowiek poczuł się być skrępowany zastaną kulturą, obyczajem, religią. Bóg z postaci Ukrzyżowanego stał się bogiem deistów, daleki od świata, którego zostawił samemu sobie. Kultura, jak i cała tradycja ukazane zo­stały jako wielka mistyfikacja, wydały się niewystarczające i dlatego po­stanowił to wszystko odrzucić w imię tworzenie nowego człowieka i no­wej rzeczywistości To wszystko prowadziło do utopii, do oszustwa i re­wolucyjnych rozwiązań pełnych emocji. Tym samym człowiek zatracił korzenie i tożsamość. Oderwany od kultury, moralności i religii człowiek sprowadzony został do zwierzęcych odruchów. Nie będzie trzeba długo czekać, aż zrodzą się z tego nurty, a później skrajne rewolucje ideolo­giczne, wręcz ateistyczne, czego pierwszym wydaniem okazała się rewo­lucja francuska i rzeź chłopów w Wandei, a później eksterminacje chrze­ścijan, obozy koncentracyjne, gułagi, polityczne więzienia.

Tak narodziły się różnorakie ideologie. Każda ideologia nie do­strzega złożoności świata, napięcia pomiędzy normą, czyli ideałem, a re­alnością egzystencji, czyli słabością, grzesznością człowieka, który nieu­stannie dąży do ideału. Każda ideologia objawia swoisty redukcjonizm. Ma dostarczyć prostych narzędzi dla rozwiązania całej złożoności pro­blemów. Ideologia uwalnia od obowiązku, który jest jednocześnie funda­mentem naszego zadomowienia w świecie, co prowadzi do utraty pod­miotowości. Niszczy to również demokrację, która nie może istnieć poza troską o wspólne dobro. Ideologia odrzuca skażone złem cechy realnego człowieka, odrzuca też tym samym znaczenie narodu, który go wycho­wuje i prowadzi do budowania wspólnoty. Oświeceniowe rozumienie podmiotu o nieskończonej racjonalności człowieka, gdzie ostateczną ra­cją jest scjentyzm, zostawia go samemu sobie, czyni go jedynym punk­tem odniesienia, świąt zatraca swoją autonomię, staje się coraz bardziej widmowy, umowny. Filozofia ta o absolutnej pewności poznawczej, pewnej wiedzy wywiedzionej z samego człowieka, prowadzi do pychy. Świat staje się podporządkowany władzom człowieka, jego woli. Czło­wiek staje się panem stworzenia, podporządkowuje świat swoim celom nadając mu swój sens. Filozofia klasyczna kierowała się bezinteresowno­ścią poznania. Prawda miała być poznawana dla samej prawdy i ponad wszystkim. Tu ustępuje technicznemu podejściu i ma uleć praktycznemu pożytkowi. Rzeczywistość jawi się jedynie jako materia całkowicie pod­porządkowana boskiej władzy człowieka dla jego potrzeb. Wszystko, co istnieje poza człowiekiem, traci na wartości i pojawiają się daleko idące uproszczone jego obrazy. Emancypuje to człowieka od Boga i świata w kierunku indywidualizmu, subiektywizmu i utylitaryzmu. Ta wizja zosta­nie pogłębiona przez romantyzm, który uczyni ludzką wolę czynnikiem autonomicznym, niezależnym od innych władz duchowych. Do skrajno­ści doprowadzi kult jednostki ludzkiej. Zwiększy także bunt przeciwko zastanemu porządkowi, który rzekomo miał krępować i ograniczać indy­widualność, niepowtarzalność jednostki, tym samym wyjątkowość czło­wieka. Prowadziło to do utopii i odrzucenia rzeczywistości, a w ostatecz­ności do nihilizmu. Kreśli również odczłowieczony obraz człowieka. Człowiek bowiem zredukowany został do roli automatu. Takiego czło­wieka i świata, jakich obraz kreśli ideologia, nie ma i nie będzie. Ideolo­gia w imię rewolucji pragnie tworzyć nowego człowieka i świat. Jedno­cześnie ideologia nie pozwala pogodzić się z własną ułomnością, niepo­znawalnością świata i koniecznością uznania rzeczy, nad którymi nie mamy władzy. Ideologia eliminuje z życia Krzyż, cierpienie. Towarzyszy temu myśl, że człowiek potrafi doskonalić samego siebie. Oficjalnym ce­lem ideologii jest budowa ostatecznego i optymalnego porządku. Kon­frontacja z rzeczywistością doskonale temu przeczy. Jednocześnie ta re­wolucyjna utopia kreuje elity; uprzywilejowanych, wyemancypowanych rzeczników ideologii, którzy pretendują do władzy. Tzw. demokracja li­beralna staje się rodzajem ideologii kierowanej przez określone, nadzo­rowane grupy, zatem przekształca się w ideologiczną oligarchię. Tworzą oni potężną grupę graczy na ponadnarodową, niekiedy globalną skalę, pozostającą poza jakąkolwiek strukturą demokracji, nikt ich nie wybiera, a jednocześnie zgłaszają pretensje do tworzenia tzw. „społeczeństwa otwartego”. Ma to być społeczeństwo wyemancypowanych jednostek, których nie ogranicza żadna przynależność ani identyczność, nawet bio­logiczna. Po oderwaniu uprawnień człowieka od prawa natury, po zakwe­stionowaniu Boga ich statut ma zależeć wyłącznie od arbitralnej woli ich samych. Dowolna ma być treść praw człowieka, ich interpretacja, a mocą zwycięstwa indywidualistycznej wizji człowieka zwycięska ma być także wizja uprawnień, wolności wyboru kosztem obowiązków.

Najbardziej charakterystyczna cechą każdej ideologii jest indywi­dualizm — każdy indywidualnie określa miary i normy działania nadając im „naukowe” znamiona, co miałoby znaczyć o racjonalności ich poczy­nań, co prowadzi do deifikacją — ubóstwieniem człowieka. Każdy rewo­lucjonista miał czuć się niczym nieograniczony w swojej twórczości w imię wolności, w ten sposób miał budować także swój światopogląd i ży­ciowy program, za cenę odrzucenia tradycji, religii, moralności. W miej­scu wiary w Boga i natury pojawiła się wiara w nieograniczony postęp. Źródłem takiego podejścia jest oświeceniowa wiara w racjonalistyczną utopię, w myśl której człowiek jest w stanie naukowo, wręcz matema­tycznie uregulować wszystko. Joseph Ratzinger tak ją charakteryzuje: „Racjonalność oświeceniowa to sprowadzenie rzeczywistości do ludzkiej miary i rozumienia. Jest to rozum pozytywistyczny, historycznie uwarun­kowany. Liczbowo ujmuje się rzeczywistość w celu czynienia świata użytecznym.” Prowadziło to do zniszczenia naturalnego ładu społecz­nego wypracowanego przez pokolenia: obyczaju i etyki. Klasycznym przykładem może być zapis, jaki niedawno pojawił się na portalach Onetu: „Naukowcy z Norwegii udowodnili, że sprzątanie jest równie szkodliwe, co palenie papierosów.”

Indywidualizm to subiektywizm, który z jednej strony odbiera rzeczywistości jej autonomię, a z drugiej zainteresowany jest jedynie własnymi korzyściami i interesem sprowadzając wszystko do konsump­cjonizmu, czyli do tu i teraz. Stąd symbolem współczesności staje się market. Wszystko może być zamknięte, nawet świątynia, ale nie market, to w nim spędza się gros niedzielnego czasu. Subiektywizm ten bardzo często usprawiedliwiając trudności określenia, czym jest dobro, piękno, a nawet prawda prowadzi do próby zakwestionowania ich obiektywnego charakteru, pozostawia człowiekowi jedynie wyobrażenie o nich i nieo­graniczona możliwość ich kreowania. W ten sposób ideologia bardzo szybko staje się namiastką świeckiej religii, stąd jej „apostolski” charak­ter i gorliwość neofity jej początkowych wyznawców, co szybko niekiedy przemienia się w akty terroryzmu. Często, aby zakamuflować ów terro­ryzm, stosuje się ideologiczne frazesy.

Ów indywidualizm sąsiaduje z utylitaryzmem. Utylitaryzm ten przybiera dziś bardzo często formę bezduszności, a nawet okrucieństwa. Można to było obserwować na przykładzie pandemii w pierwotnej fazie, zwłaszcza na Zachodzie, kiedy rozważano możliwość poświęcenia jednej grupy chorych bardziej narażonych na śmierć z powodu ewentualnego zarażenia, na rzecz innej grupy, np. młodszych, czy wręcz na rzecz go­spodarki. Ale jest jeszcze coś bardziej znamienitego, za co nie można w żadnym wypadku winić panującej pandemii. Oto na jej początku okazało się, że w jednej z klinik na Ukrainie, ukazał to włoski film, pozostaje 36 dzieci, a w ogóle ma ich być około 500 na całej Ukrainie, urodzonych przez surogatki na zamówienie par z Zachodu, które z powodu pandemii nie można było ich wywieść. Okazuje się, że surogacja jest na Ukrainie najtańsza, a po drugie w zachodnich krajach, również we Włoszech, jest zabroniona i stąd apel szefa kliniki o odebranie „zamówionego towaru”, który już został opłacony. Jest to niewątpliwa nowa forma handlu tak ko­bietami, jak i dziećmi, gdzie zamawiającymi są różne pary, również jed­nopłciowe, a także pojedyncze osoby. W tym przypadku posiadanie dziecka staje się kaprysem, które ma spełnić indywidualne oczekiwania. Czy ktoś z nas chciałby być takim dzieckiem bez ojca, bez matki, rodzeń­stwa, rodziny wyprodukowany dla samego kaprysu, dzieckiem, które ni­gdy nie doświadczy prawdziwej miłości matczynej czy ojcowskiej?

Ostatnie wydarzenia zrodziły także i komentarze, które podzie­lam. „Nie chodzi w tym strajku już nawet o prawa kobiet ani o aborcję z przyczyn eugenicznych, ale o bunt przeciwko wszelkim ograniczeniom i zasadom, które utrudniają wygodne życie. Młodzi krzyczący na ulicy nie będą mieli problemu ani z aborcją, ani z eutanazją. Dla nich wartościami są wygoda i własny komfort.”

I jeszcze jeden; trzeba „zwrócić baczną uwagę na to, co działo się w Europie Zachodniej od 1968 roku, poprzez lata 70: rewolucja seksu­alna, wychodzenie na ulicę, na barykady, próby profanowania miejsc świętych i kościołów, które przerodziło się w latach 70 w ruch domagania się radykalnych zmian obyczajowych, lewicowych, wspierany metodolo­gią terrorystyczną i do czego doprowadziło to 50 lat później. Mamy dzi­siaj w Europie pokolenie, które niezdolne podejmować jakiekolwiek od­powiedzialności, pokolenie sfeminizowanych mężczyzn, wyemancypo­wanych kobiet, ludzi samotnych, którzy są zagubieni i którzy pokryci ta­tuażami, karmieni narkotykami stają się pokoleniem ludzi zgłodniałych miłości, zgłodniałych sensu, ludzi, którzy maja w sercu pustkę.”

Śmiem twierdzić, że ci młodzi, którzy dziś manifestują na ulicach, pierwsi padną ofiarą tego wszystkiego, o co walczą i co wykrzykują. Pierwsi padną ofiarą eutanazji, bo kto będzie chciał się nimi opiekować, ich pielęgnować, zmieniać w hospicjach pampersy, czy te instytucje będą jeszcze potrzebne, czy nie będzie wystarczało stwierdzenie, że ich życie już jest w pełni spełnione, aby, jak ma to mieć miejsce już dziś w prawo­dawstwach niektórych państw zachodnich, usprawiedliwić eutanazję?

Do Credo, które za chwilę będziemy odmawiać, chciałoby się do­dać — wierzę w człowieka — bowiem jego ludzka natura, którą Bóg bez­pośrednio stworzył, ma na tyle mocy, aby człowiek zbyt łatwo nie sczezł i na nowo się odnalazł.

drukuj