Felieton „Spróbuj pomyśleć”


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Przed sejmową debatą na temat zmiany konstytucji trwają gorączkowe poszukiwania kompromisu. Nie wiadomo dlaczego mówi się o kompromisie w sytuacji, gdy chodzi przecież o odstąpienie od zmiany konstytucji w brzmieniu zaproponowanym przez Ligę Polskich Rodzin. Chodzi o umieszczenie w art. 38 sformułowania o ochronie życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci – co wykluczałoby oczywiście zarówno aborcję, jak i eutanazję. Odstąpienie od takiego sformułowania nie jest żadnym kompromisem, tylko oznacza utrzymanie obecnego stanu prawnego. O kompromisie można by mówić, gdyby konstytucja w nowym brzmieniu dopuszczała aborcję, dajmy na to, tylko w dni parzyste, natomiast w dni nieparzyste surowo by jej zabraniała. Jak widać z tego przykładu, kompromisy w sprawach ochrony życia niewiele dają; albo państwo chroni życie, albo go nie chroni.


Wyrok Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie pani Alicji Tysiąc pokazuje, ze dopuszczenie możliwości aborcji prędzej czy później musi doprowadzić do jej całkowitej legalizacji. Mówi o tym zresztą projekt konstytucji Unii Europejskiej – oczywiście nie wprost, żeby nas przedwcześnie nie spłoszyć. Chodzi jednak o to, że wśród zasadniczych celów Unii jest wymieniana „tolerancja” i zakaz „dyskryminacji”. Jak te pojęcia sa rozumiane – to pokazał wyrok strasburskiego Trybunału. A Art. I.-5 mówiący o stosunkach Unii z Państwami Członkowskimi wyraźnie stanowi, że państwa członkowskie „powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii”. A czy próba zmiany konstytucji w Polsce „mogłaby” czy nie „mogłaby” zagrażać celowi Unii w postaci zakazu „dyskryminowania” kobiet pragnących dokonać aborcji, czy krzewienia „tolerancji” wobec amatorów eutanazji? Jasne, że „mogłaby” zagrozić, więc jest oczywiste, że ewentualna zmiana konstytucji powinna zostać dokonana teraz, bo nie wiadomo, czy po roku 2009 będzie w ogóle możliwa. W roku 2009, jak wiadomo, wszystkie państwa członkowskie maja przyjąć konstytucję Unii Europejskiej. Taki rozkaz został wydany w Deklaracji Berlińskiej, którą wszyscy uczestnicy stosownej uroczystości przyjęli do wiadomości.

Przyjęcie Deklaracji Berlińskiej ma oczywiście przełożenie na sytuację w Polsce. Warto bowiem przypomnieć, ze fundamentem aktualnej polityki europejskiej jest strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie. Podobna sytuacja była w wieku XVIII – z tą różnicą, że wtedy Katarzyna była w Petersburgu, a Fryderyk – w Berlinie, a teraz jest odwrotnie. Ale mimo tych różnic, zarówno dwór rosyjski, jak i niemiecki, interesowały się i interesują wewnętrzną sytuacją w Polsce, a nawet próbują skutecznie ja kształtować.

Jeszcze trwały przygotowania do uroczystego przyjęcia Deklaracji Berlińskiej, kiedy sondażownie ogłosiły, że gdyby tak Andrzej Olechowski do spółki z Aleksandrem Kwaśniewskim założył „inną partię”, to taka partia od razu miałaby wysokie poparcie, a może nawet wygrałaby wybory. Czy to prawda, czy nie – to jedna sprawa, natomiast puszczenie takiej informacji oznacza, że strategiczni partnerzy albo nie wiążą już nadziei z Platformą Obywatelską, albo wysyłają jej ostatnie ostrzeżenie.

Rozwój wypadków wskazuje jednak raczej na to, iż Platforma Obywatelska została spisana na straty. Oto bowiem zaraz po ogłoszeniu informacji o triumfalnym powrocie Aleksandra Kwaśniewskiego do polityki u boku Andrzeja Olechowskiego, dziennikarze śledczy natrafili na nagranie rozmowy Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym. W rozmowie tej Józef Oleksy nie zostawił suchej nitki na ścisłym kierownictwie Sojuszu Lewicy Demokratycznej, zaś samego Aleksandra Kwaśniewskiego posądził o ciemne pochodzenie majątku, jaki był on sobie uciułał przez 10 lat prezydentury.

Józef Oleksy do tej pory uchodził za człowieka niesłychanie dyskretnego, a tu nagle się rozgadał na całego i to w dodatku w sposób, jaki dotychczas przypisywany był wyłącznie tzw. „oszołomom”. Musi być jakaś bardzo ważna przyczyna zmiany tak bardzo ustalonych zwyczajów, a jedną z takich przyczyn mogła być niechęć któregoś ze strategicznych partnerów do Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten strategiczny partner mógł dojść do wniosku, że ten cały Kwaśniewski, to niepoważny nygus, co to sam nie wie, komu właściwie służy. W tej sytuacji szkoda dla niego zakładać „innej partii”. A ponieważ założyć ją trzeba, to niech przynajmniej przy jej pomocy powróci do polityki jakiś bardziej odpowiedzialny mąż stanu, ot, np. Józef Oleksy. Bo niby dlaczego Józef Oleksy miałby nie powrócić na polityczną scenę, jeśli już zaplanowano powroty?

Charakter informacji przekazanych przez Józefa Oleksego dowodzi, że to prawdziwa wojna, a diagnozę tę potwierdza nerwowa i wściekła reakcja Sojuszu Lewicy Demokratycznej. „Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał, u pana swojego wyprosił. Przyszedł czas i z dawnego pańskiego pieścidła, psisko stare, niezdatne, oddano do bydła” – pisał biskup Krasicki. A któż by chciał być oddanym „do bydła”? Nikt by nie chciał, więc nic dziwnego, że i pan Olejniczak się denerwuje.

Więc kiedy tak na lewicy trwa wojna o to, kto triumfalnie powróci na polityczną scenę na czele „innej partii”, premier Kaczyński spotkał się z Donaldem Tuskiem. Miejscem spotkania była redakcja „Faktu”, co może być przypadkowe, ale może też oznaczać, ze drugi strategiczny partner jeszcze próbował dać ostatnią szansę swojemu faworytowi. Najwyraźniej jednak faworyt z szansy nie skorzystał, bo oto wkrótce potem poseł Janusz Palikot zapowiedział skierowanie do Donalda Tuska wniosku o wyrzucenie z Platformy Jana Rokity. Poseł Palikot wiele w Platformę zainwestował, a jako przewidujący biznesmen i polityk musiał zauważyć przygotowania do wprowadzenia na polską scenę „innej partii”, która do roku 2009 elegancko sprzeda naszą ojczyznę obojgu strategicznym partnerom. W takiej sytuacji trzeba ratować to, co jeszcze jest do uratowania, niechby i za cenę dobicia Platformy Obywatelskiej. Naturalnie dobić Platformę Obywatelską najlepiej pod pretekstem ratowania jej z opresji. Ale jeśli Donald Tusk usłucha posła Palikota i wyrzuci Jana Rokitę, to może mieć w partii rozłam, a to byłby koniec zabawy. Znowu – jeśli nie wyrzuci, to rozłam zrobi mu poseł Palikot. Słowem – i tak źle i tak niedobrze, ale tak to już jest, kiedy polityk wypadnie z łask strategicznych partnerów.

Widać wyraźnie, że jesteśmy u progu wielkich zmian na naszej politycznej scenie, ale bo też do 2009 roku, kiedy to wszyscy mają przyjąć europejską konstytucję, wiele czasu już nie zostało. W tej sytuacji Niemcy najwyraźniej postanowiły przejść na ręczne sterowanie, w czym pomaga im drugi strategiczny partner, no a my – jak zwykle – statystujemy. Nie powiem zatem: szczęść Boże – bo nie ma do czego.

Stanisław Michalkiewicz

drukuj