Felieton „Myśląc Ojczyzna”


Pobierz Pobierz

Spod żebra żebraka

Szanowni Państwo!

Przysłowie powiada, że na bezrybiu i rak ryba. Tak się akurat składa, że wszystkie największe sensacje znalazły się w stanie jakby zawieszenia. Publikacja Raportu Komisji Weryfikacyjnej została przełożona z pierwszego na – być może – dopiero piętnastego lutego, więc na razie nie wiemy, z jakimi to przedsiębiorcami Wojskowe Służby Informacyjne „tajnie współpracowały”. Możemy się tylko tego domyślać, obserwując, jak zamieniają nieruchomości i udziały w różnych firmach na gotówkę. Ano, z gotówką łatwiej niż z nieruchomościami, zwłaszcza gdy dostanie się znienacka na telefonie komórkowym SMS-a „uciekaj, wszystko wykryte!” Nie wiemy także, ilu agentów uplasowała razwiedka w mediach; wiadomo tylko, że więcej, niż 115, bo powiedział o tym sam minister Macierewicz. Stąd też nerwowość wśród zainteresowanych narasta, ale kto wie – może niepotrzebnie? W końcu pan prezydent mówił, że nie op0ublikuje wszystkiego, a tylko to, co nie zagrozi interesom Sił Zbrojnych. Wszystko zatem zależy od tego, jak szeroko zostanie potraktowany ten interes, no i oczywiście – czy agenci zechcą uchwycić tę linę ratunkową, którą rzuca im pan prezydent.

Zażegnany w zarodku został też kryzys koalicyjny, bo pan premier gdzieści znalazł 300 milionów złotych, których domagał się minister Lepper na interwencyjny skup świń, by zatrzeć niemiłe wrażenie ze spotkania, na którym został wygwizdany. Wprawdzie prokuratura zbada mu DNA, ale to chyba już tylko formalność, bo pani Aneta Krawczykowa nabiera coraz większej pewności, że minister Lepper nie jest ojcem jej córki. Byłego senatora Stokłosy na razie nie można znaleźć, no a pani Hanna Gronkiewicz-Waltz przygotowuje swój gabinet do przetrwania oblężenia, chociaż z drugiej strony pan premier więcej mówi o konieczności stosowania prawa, niż go w tym przypadku stosuje. Zresztą – jakże inaczej, kiedy gołym okiem widać, że nie ma kandydata na nowego prezydenta Warszawy? Krótko mówiąc – widać wyraźnie, że największe sensacje znalazły się w stanie jakby zawieszenia.

W tej sytuacji – dobra psu i mucha, toteż dziennik „Dziennik”, z braku czegoś lepszego, zajął się moją osobą, a właściwie nie tyle osobą, co moją stroną internetową. Niezależnie od intencji, jakie temu przyświecały, zrobił mi ogromną reklamę, więc trudno się gniewać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło tym bardziej, że „Dziennik” zasięgnął opinii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, czy nie można by mnie pod jakimś pretekstem ukarać. Ponieważ toruńska prokuratura umorzyła przeciwko mnie śledztwo z donosu Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita i Stowarzyszenia im. Jana Karskiego, to miłośnicy wolności słowa nie mogą już wytrzymać i szukają byle pretekstu.

I oto urzędnicy Ministerstwa wpadli na pomysł, że można by ukarać mnie za „żebractwo”. Oczywiście jak zwykle się mylą, bo do istoty żebractwa należy brak ekwiwalentu za otrzymaną jałmużnę. Tymczasem ja otworzyłem autorską stronę internetową, na której bezpłatnie oferuję czytelnikom napisane przez mnie artykuły i felietony, a jeśli któryś chce mi się za to odwdzięczyć, to mu to umożliwiam, podając numer konta bankowego. Mamy tutaj zatem nie żadną jałmużnę, tylko coś za coś, więc oczywiście o „żebractwie” nie ma mowy. Jeśli zatem wspomniałem o tej sprawie, to przede wszystkim dlatego, że jest ona znakomitą ilustracją manowców myślenia biurokratycznego, któremu wielu ludzi bezwiednie ulega.

Ulega na przykład w ten sposób, że pogardza żebrakami, uważając ich za pasożytów, czy darmozjadów. Tymczasem żebrak, nawet o tym nie wiedząc, pełni ważną funkcję społeczną. Na przykład – pomaga w wychowywaniu dzieci. Widok żebraka siedzącego na ulicy w słotny, czy mroźny dzień, pozwala rodzicom uprzytomnić swemu dziecku, czym może skończyć się niefrasobliwy stosunek do życia, lekceważenie obowiązków – i tak dalej. Im dziecko bardziej jest wrażliwe na cudzą niedolę, tym bardziej ten przykład może do niego przemówić i pozytywnie ukierunkować na całe życie. Dlatego żebrak wart jest jałmużny, zgodnie z ewangelicznym stwierdzeniem, że „godzien jest robotnik strawy swojej”.

Tymczasem, jeśli objęlibyśmy wszystkich zasiłkami z opieki społecznej, to wprawdzie żebracy mogliby zniknąć z ulic, ale stracilibyśmy ważną pomoc wychowawczą. Przeciwnie – system takich zasiłków mógłby oddziaływać na dzieci demoralizująco, zwłaszcza gdyby były one na tyle wysokie, że niewiele różniłyby się od minimalnej płacy. Dla dzieci bowiem byłby to argument, że nie ma sensu nadmiernie przejmować się obowiązkami, bo przecież – czy się stoi, czy się leży… i tak dalej. Temu argumentowi rodzice nie mogliby niczego przeciwstawić, zwłaszcza gdyby jeszcze zarobki zostały w imię sprawiedliwości społecznej spłaszczone. W takiej sytuacji ludzi z poczuciem obowiązku uważani byliby za frajerów i otoczeni pogardą cwaniaków i letkiewiczów. Trudno sobie wyobrazić większe spustoszenie moralne od tego tym bardziej, że żebrak przynajmniej udaje, że jest wdzięczny za jałmużnę, podczas gdy korzystający z zasiłku wdzięczny nie jest, bo uważa, że mu się on należy. W takiej sytuacji nawet tak zwane uczynki miłosierne odzierane są ze swego sensu moralnego, bo traktowane są, jako rodzaj haraczu.

Na przykład młodzi Arabowie i Senegalczycy we Francji dokonali pełzającego podboju francuskiego narodu, który przez własny rząd jest zmuszony do płacenia im haraczu w postaci zasiłków, żeby tylko przestali podpalać samochody. To nie żebractwo, tylko rozbój, a że za pośrednictwem urzędników własnego państwa – to tym gorzej.

Jakże więc nie odczuwać wdzięczności wobec „Dziennika”, który pozwolił zwrócić naszą uwagę na te sprawy w momencie, gdy oczekiwane sensacje znalazły się w stanie jakby zawieszenia?

Szczęść Boże!

Stanisław Michalkiewicz

drukuj