Stefan Hula z brązem MŚ – historia medalu z 1974 roku
„Obroniłem medal o niecałą sekundę. (…) Przed zawodami na pewno nie liczyłem, że stanę na podium” – podkreślił Stefan Hula, wspominając wywalczony w Falun brązowy medal mistrzostw świata w kombinacji norweskiej. W rozmowie z Telewizją Trwam opowiedział, jak w 1974 roku osiągnął swój największy sukces w karierze.
Dwukrotny olimpijczyk, medalista mistrzostw świata, swego czasu rekordzista skoczni w Wiśle-Malince, wybitny sportowiec – Stefan Hula w wywiadzie udzielonym Telewizji Trwam wspominał historię, która wydarzyła się 42 lata temu.
Rano – w dniu swojego wielkiego sukcesu – polski kombinator norweski nie wiedział jeszcze, czy to on stanie do rywalizacji. Trener Tadeusz Kaczmarczyk postawił na niego, a 18 lutego 1974 roku z dumą mógł spojrzeć na swojego podopiecznego, oklaskując największy sukces zawodnika BBTS-u Bielsko-Biała w jego dotychczasowej karierze.
– Jeszcze do rana nie byłem pewny, czy wystartuję ja czy też wystartuje Józef Zubek. Dzień wcześniej na skoczni były dość szybkie warunki i Juzek skakał bardzo dobrze. Na drugi dzień się ociepliło, warunki zrobiły się dużo wolniejsze. Trener Kaczmarczyk zdecydował, że ja lepiej skaczę na wolnych warunkach i wystawił mnie. Wystartowałem z piątym numerem i pamiętam, że prowadziłem po pierwszym skoku na odległość 84,5 m – wspominał Stefan Hula.
W drugiej serii tory robiły się coraz bardziej wodniste i mokre. Norweg Pal Schjetne, jadąc po zmrożonej powierzchni obok torów, oddał skok o długości 85 m. Stefan Hula doleciał do 82 metra. W trzeciej próbie osiągnął 79,5 m i wygrał poprzedzający poniedziałkowe biegi konkurs skoków narciarskich.
– Ja nie byłem jakimś super biegaczem, lepiej skakałem. Warunki zrobiły się zmrożone, szybkie. Uzyskałem 9. albo 11. czas. Tak to się stało, że łącznie obroniłem brązowy medal, z czego cieszę się do tej pory. Tyle o Falun. Były gratulacje, różne spotkania. (…) Minęły 42 lata, a dopiero wasza telewizja, której jestem wdzięczny i dziękuję, pofatygowała się i ktoś sobie o mnie przypomniał – mówił wybitny polski zawodnik.
Jak tłumaczył, w sporcie może wydarzyć się wszystko. Nie zawsze faworyt wygrywa i na tym polega piękno sportu – akcentował. Stefan Hula wyraził nadzieję, że swoim sukcesem zrobił niespodziankę nie tylko trenerowi, ale i swoim kibicom. Tłumaczył, że przez ostatnie lata w skokach narciarskich wiele się zmieniło.
– Są tory lodzone, zawodnik wychodzi na belkę, ustawia się już idealnie na torze. Wtedy trzeba było wyskakiwać z boku – ujechać kawałek i wskakiwać w tor. Torów nie było, tory zakładał przedskoczek. Przed zawodami pojechało dwóch, trzech przedskoczków. Zawodnicy jechali później po tych torach, które założył przedskoczek. (…) W tej chwili mamy tory lodzone, wyżłobione przez specjalną maszynę – mówił wieloletni reprezentant BBTS-u Bielsko-Biała.
W rozmowie z Telewizją Trwam Stefan Hula bardzo dobrze wspominał nieżyjących już trenerów – Bolesława Węgrzynkiewicza i Tadeusza Kaczmarczyka.
– Bolek Węgrzynkiewicz był doskonałym trenerem. Doprowadził mnie do momentu, że wystartowałem, że załapałem się do kadry. W kadrze jako trenera miałem Tadzia Kaczmarczyka. To był naprawdę profesor. Fantastyczny człowiek. On stworzył grupę, za jego czasów byliśmy bardzo mocną drużyną – wspominał wybitny przed laty zawodnik.
Jak przyznał, polska drużyna kombinatorów norweskich była na tyle silna, że gdyby rozgrywano wówczas konkursy drużynowe, biało-czerwoni regularnie zajmowaliby miejsca w najlepszej trójce. Dziś – w jego ocenie – w Polsce postawiono przede wszystkim na skoki narciarskie, a odbudowa polskich tradycji w kombinacji norweskiej byłaby niezwykle trudnym zadaniem.
RIRM