Ograbieni i wypędzeni

Wypędzeni Polacy otrzymywali bilet w jedną stronę, mogli zabrać ze sobą jedynie bagaż ręczny. Zostawiali domy i gospodarstwa, warsztaty pracy, firmy, których byli właścicielami.

W dawnych czasach patrzono na wojnę jak na rodzaj sztuki. Zwycięża ten, kto ma odpowiednie środki i zapasy do jej prowadzenia, ale przede wszystkim ten, kto lepiej posiadł arkana strategii, taktyki, kto ma lepszych dowódców. Wszystko rozgrywa się na froncie, w walce przygotowanych do tego armii.
W nowszych czasach wojna przybrała charakter totalny, z czego zdawano sobie sprawę już w okresie I wojny światowej. Niemiecki generał Erich Ludendorff wydał w roku 1935 znaną do dziś książkę „Der totale Krieg” („Wojna totalna”), w której zawarł przewrotną maksymę: „Pokój to tylko krótki czas pomiędzy dwiema kolejnymi wojnami”. Politykę nazwał jednym ze sposobów prowadzenia wojny. Ludendorff nie dożył II wojny światowej. Gdyby ją zobaczył, przekonałby się, że zabrakło mu wyobraźni, by przewidzieć prawdziwą wojnę totalną, taką w wydaniu Hitlera i Stalina.
Jedną z najdotkliwszych form „walki” w tej wojnie było ograbianie ludzi na okupowanym terytorium z dobytku i wypędzanie z własnych domów na nędzę i poniewierkę, często na śmierć, czego specjalnie nie ukrywali funkcjonariusze NKWD eskortujący transporty z deportowanymi Polakami na Sybir czy do Kazachstanu. Dla odmiany niemiecka eskorta transportów obiecała Polakom z Pomorza i Wielkopolski, że w nowym miejscu osiedlenia czekają na nich gotowe kwatery. Nikt tam jednak na nich nie czekał. Ludzi wysadzano z wagonów kolejowych często w gołym polu, gdzieś pod Radomiem, Siedlcami czy Częstochową, na terenach zniszczonych już wojną. Miejscowi Polacy mieli ograniczone możliwości pomocy wypędzonym rodakom, sami cierpieli wielką biedę i byli niepewni swojego losu.
Współcześnie w Niemczech – za sprawą Eriki Steinbach i jej współpracowników – używa się określenia „wypędzeni” w odniesieniu do ludności niemieckiej z ziem zachodnich i północnych Polski, przesiedlanej na podstawie decyzji Związku Sowieckiego i jego aliantów od 1945 r., sugerując, że Polacy byli sprawcami tych „wypędzeń”. W rzeczywistości była to zorganizowana akcja międzynarodowa, będąca konsekwencją wojny, ale nieporównywalna z tym, co Niemcy robili wcześniej na terenach „wcielonych” lub na obszarach „eksperymentów”, takich jak Zamojszczyzna czy Żywiecczyzna. Liczne dramatyczne przykłady chaotycznej ewakuacji ludności niemieckiej na zachód, zwłaszcza zimą i wiosną 1945 r., należałoby nazywać ucieczkami przed armią sowiecką, a nie „wypędzeniami”. Miano „wypędzenia” przysługiwałoby raczej niemieckiej akcji przepędzania Polaków z ziem wcielonych do tzw. Generalnego Gubernatorstwa, rozpoczętej już na jesieni 1939 roku. Część naszych rodaków po ograbieniu z dobytku wypędzono, część pozostawiono jako prostych pracowników niezbędnych Niemcom na ich zagrabionej własności! Mieli szczególny status „podopiecznych Rzeszy”.

Zawracanie historii

U podstaw działań „przesiedleńczych” obydwu agresorów tkwiła obłędna, niemożliwa do zrealizowania idea: zawrócić bieg historii! W przypadku Niemców polegała ona na tym, by w roku 1939, po przepędzeniu Polaków, obudzić się któregoś dnia w Niemczech sprzed I wojny światowej i powiedzieć sobie, że traktatu wersalskiego nigdy nie było, Rzeczpospolita Polska nigdy się nie odrodziła! Od września 1939 r. mordowali na terenach wcielonych polską „warstwę przywódczą” i wypędzali tych Polaków, którzy na te tereny przybyli po 1920 roku. Tym, którzy tu mieszkali w okresie zaborów, pozwalano zostać, obserwując ich zachowanie – na ile nadają się do zniemczenia. Był to jednocześnie sposób na segregację ludzi, próba przeciwstawiania ich sobie, dzielenie na „grupy” narodowościowe.
Podobnie myśleli Sowieci, dokonując masowych wypędzeń obywateli RP ze swojej zony okupacyjnej w głąb Związku Sowieckiego, przedtem ich ograbiając. Od samego początku zagrabione ziemie nazwali „zachodnią Ukrainą” i „zachodnią Białorusią”, jakby Polski i Polaków nigdy tam nie było, jakby nie było wielowiekowej tradycji Rzeczypospolitej. Wyobrażali sobie, że po wywiezieniu setek tysięcy ludzi na Sybir czy do Kazachstanu „problem polski” zniknie, bo część Polaków zginie w trudnych warunkach („Priwyknietie. A kak nie priwyknietie, tak padochnietie” – mówili zesłańcom enkawudziści), część zaś zatraci swą polską tożsamość, asymilując się do nowych warunków.

Wojna wypędzonych

Szacuje się, że podczas II wojny światowej ponad 50 mln ludzi straciło życie. Te szacunki są niedokładne, ponieważ nieznana jest prawdziwa liczba ofiar na terenie Związku Sowieckiego. Zważywszy na masowe zbrodnie systemu popełnione na własnych obywatelach w latach 30. (np. świadomie wywołany wielki głód na Ukrainie czy wielka akcja antypolska w roku 1937), należy przypuszczać, że sowiecka statystyka, ściśle cenzurowana, traktowana jak element polityki, dopisała część zbrodni sowieckich na konto Hitlera. Z drugiej strony my, Polacy, ciągle liczymy swoje ofiary wojny i ciągle nie wiemy, ile ich naprawdę było. Ostatnio pojawiły się nowe liczby.
Liczbę ludzi wypędzonych podczas wojny z własnych domów lub pozostających z różnych przyczyn bez dachu nad głową historycy szacują na blisko 60 milionów! Była to więc wojna ludzi wypędzonych i na tym przede wszystkim polegał jej totalny wymiar. Szczególnego rodzaju europejska solidarność sprawia, że w ostatnich latach silna jest tendencja do traktowania wszystkich wysiedleń czy wypędzeń – niezależnie od tego, jak je nazywamy – jako wspólnoty losu. To pozornie humanitarne i wielkoduszne stanowisko, wyraźnie promowane zwłaszcza przez Niemców, zawiera w sobie historyczny fałsz. Przy takim sposobie rozumowania Westerplatte należałoby traktować przede wszystkim jako cierpienie poległych tam żołnierzy niemieckich i ich rodzin. Nie ma bowiem wątpliwości, że w trakcie walk zginęło ich więcej niż polskich obrońców! Skłonność do fałszywie rozumianego „humanitaryzmu” sprawia, że w licznych publikacjach zrównuje się sytuację wypędzonych rodzin polskich z Gdyni czy Włocławka z sytuacją małej Eriki, która w momencie, gdy wojna jest przegrana, wraca z matką z zagrabionej Polakom Rumi do rodzinnej Bremy! Nie może być także zgody na stawianie na równi losu wypędzonych w mroźny poranek i załadowanych do bydlęcych wagonów Polaków z sytuacją Ukraińców przesiedlanych w roku 1947 na Pomorze i osadzonych tam na poniemieckich gospodarstwach. Historia zajmuje się nie tylko opisem, lecz także analizą przyczyn zjawisk. „Naukowość” nie polega na bezrefleksyjności, czasem nawet bezmyślności. To nieprawda, że nadmiernie podkreślamy własne cierpienia i nie dostrzegamy cudzych. Chcemy tylko rozróżnienia między agresorami i napadniętymi. Między tymi, którzy byli sprawcami tragedii milionów ludzi, i tymi, którzy stali się ich ofiarami.

„Praca do wykonania”

Wypędzenia obywateli RP z okupowanych przez Niemców terenów, zwłaszcza tych wcielonych w październiku 1939 r. do Rzeszy, rozpoczęły się natychmiast po zorganizowaniu tymczasowej administracji niemieckiej. Dotyczyły Pomorza, Wielkopolski i Śląska, o czym każdy Polak wie, ale także części Mazowsza i ziemi krakowskiej. Jak szaleńczy był to plan, świadczy statystyka ludnościowa. Na terenach objętych akcją przesiedleńczą i germanizacyjną mieszkało około 10 mln ludzi. Tylko około 600 tysięcy z nich było narodowości niemieckiej, czyli tylko 6 procent! Prawie 90 proc. stanowili Polacy. Reszta to głównie ludność żydowska. Taka była prawda o „niemieckich” terytoriach na wschodzie, które – według niemieckiej propagandy wojennej – Wehrmacht „wyzwalał”!
Niemiecki plan „umacniania niemczyzny” na tych terenach (jakby niemczyzna była tam kiedykolwiek „umocniona”!) zakładał usunięcie z „niemieckiej przestrzeni życiowej” (!) ludzi „obcych narodowo i rasowo” i zastąpienie ich Niemcami. Polskie tereny przyłączone do Rzeszy miały się stać spiżarnią Niemiec. Heinrich Himmler, zbrodniarz wojenny, który tchórzliwie popełnił samobójstwo, zanim stanął przed międzynarodowym trybunałem, snuł na ten temat chore urojenia, myląc zbrodnie z „pracą”: „Praca, jaką mamy tam do wykonania, jest tak podniecająca, tak wielka, tak wyjątkowa!(…)Uważam, że powinniśmy być bezlitośni w sprawach osadnictwa, ponieważ nowe prowincje muszą się stać germańskimi, jasnowłosymi prowincjami Niemiec”. Hitler powołał Himmlera na jedyny w swoim rodzaju urząd: komisarza Rzeszy do spraw umacniania niemczyzny…
„Prawne” podstawy niemieckich akcji wysiedleńczych na ziemiach polskich to rozporządzenie Hitlera z 7 października 1939 roku. Ciekawe, że zawarto tam także czysto propagandowe treści o „usunięciu skutków traktatu wersalskiego”. Zbyt rzadko podkreślamy, że to „usuwanie skutków” traktatu było przyczyną całej wojny i że obydwaj agresorzy byli co do tego zgodni. Zbyt rzadko podkreślamy, iż najważniejszym „skutkiem” traktatu było prawo narodów Europy do stanowienia własnej państwowości, a niemieckie i sowieckie kwestionowanie traktatu było tylko obroną prawa do mocarstwowości, a nie reakcją na „dyktat”, jak do dziś piszą niektórzy „historycy”, na przykład na stronach internetowych „narodu śląskiego” w wolnej Polsce!
Z wcielonych do Niemiec ziem polskich wypędzano w pierwszej kolejności Żydów i Cyganów oraz Polaków „napływowych”, czyli pochodzących z obszarów nienależących do dawnego zaboru pruskiego. Tu rozegrała się wielka tragedia Gdyni, która w przeważającej mierze była „napływowa”, jej ludność składała się z najbardziej dynamicznego elementu polskiego, ludzi przedsiębiorczych, z inicjatywą, dumnych z tego, że budują wielki port i wielkie miasto polskie nad Bałtykiem. Szacuje się, iż z samej tylko Gdyni Niemcy wypędzili około 80 tysięcy ludzi, ograbiając ich z całego dobytku!
Wysiedlano też Polaków uznanych za „wrogo usposobionych do Niemców” (o ile ich wcześniej nie zamordowano) oraz ich rodziny. Wszystkich kierowano do tzw. Generalnego Gubernatorstwa traktowanego jako „namiastka Polski” („Restpolen”). Takiej „namiastki” nie życzył sobie Stalin, gdy w sierpniu 1939 r. omawiał z Niemcami szczegóły rozbioru Polski, ale on miał przecież Sybir i Kazachstan.
Wypędzeni otrzymywali bilet w jedną stronę, mogli zabrać ze sobą jedynie bagaż ręczny. Zostawiali domy i gospodarstwa, warsztaty pracy, firmy, których byli właścicielami (przejmowane rabunkowo przez miejscowego niemieckiego „powiernika”). Ze ściśniętym sercem, obawiając się spojrzeć za siebie, z tobołkami na plecach, trzymając za ręce małe dzieci, szli polscy wypędzeni w nieznane. Miejsca na świecie i w Europie było dość dla wszystkich, ale w zbrodniczych umysłach planujących „przestrzeń życiową” dla Niemców, z drugiej zaś strony przestrzeń sowieckiego „społecznego wyzwolenia” pojawiły się zbrodnicze, futurystyczne wizje „nowego ładu”. Mówiąc o cierpieniach ludzi wypędzonych podczas wojny ze swoich domów, nie zapominajmy nigdy o kolejności zdarzeń i o chorych ideologiach, które tkwiły u ich początków.


Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk

***********

Tylko do lutego 1940 r. Niemcy wypędzili z domów około 160 tysięcy obywateli RP, głównie Polaków (ponad 130 tysięcy) i Żydów. Szacuje się, że w czasie wojny z polskich ziem włączonych do Rzeszy Niemcy wypędzili i ograbili ponad milion obywateli RP, większość z Wielkopolski i z ziemi łódzkiej (ponad 600 tysięcy), z Pomorza ponad 124 tysiące, z Górnego Śląska ponad 81 tysięcy, z Białostockiego ponad 28 tysięcy, z Mazowsza około 25 tysięcy, z Żywiecczyzny około 20 tysięcy.
Szczególnym aktem w historii zbrodniczych wypędzeń jest akcja skierowana przeciwko ludności Warszawy po upadku powstania, co zostanie osobno przypomniane.
W kolejnych częściach naszego cyklu przyjrzymy się bliżej tragedii wypędzeń na poszczególnych obszarach okupowanej Rzeczypospolitej.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl