„Nasz Dziennik”: Bezprawne roszczenia WHO
Społeczność międzynarodowa wykonała kolejny krok do wprowadzenia tzw. globalnego traktatu pandemicznego. Dokument w założeniu ma nadawać Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) uprawnienia do decydowania o sposobach walki z wirusami, „poprawiałby profilaktykę, gotowość i reakcję pandemiczną”.
Pierwsze ustalenia w tej sprawie zapadły podczas ubiegłotygodniowego spotkania World Health Assembly (WHA) – Światowego Zgromadzenia Zdrowia – w Genewie.
– Gdyby ten dokument został przyjęty w takim kształcie, w jakim obecnie proponuje go WHO, oznaczałoby to, że możliwość decydowania o zdrowiu swoich obywateli przez państwa narodowe zostałaby ograniczona na rzecz decydenta, jakim byłaby WHO – mówi „Naszemu Dziennikowi” dr Paweł Basiukiewicz, kardiolog, specjalista chorób wewnętrznych.
To międzynarodowi eksperci decydowaliby o tym, w jaki sposób ludzkość miałaby się zmagać z kolejnymi pandemiami. Już teraz postanowiono o zwiększeniu składki członkowskiej nawet o 50 proc., którą każdy kraj miałby wpłacać do WHO. Obecnie budżet tej organizacji wynosi około 5 mld dolarów rocznie.
– Dotychczasowe doświadczenia z pandemii COVID-19 pokazują, że ta organizacja podawała szereg sprzecznych ze sobą informacji, wskazań. Założenie, że będzie ona w stanie skutecznie walczyć z pandemiami w wielu krajach, jest utopią. Jedynie państwa narodowe są w stanie skutecznie uchronić swoich obywateli przed groźnymi wirusami – wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Ewa Kowalewska, prezes Human Life International Polska.
Nadanie tak dużych kompetencji WHO pociąga za sobą szereg niebezpieczeństw. Organizacja jest m.in. zwolennikiem promocji zabijania dzieci poczętych na całym świecie.
W ostatnim tygodniu w Genewie podczas obrad World Health Assembly (WHA) – Światowego Zgromadzenia Zdrowia, a więc najwyższego organu decyzyjnego WHO, pochylono się nad kwestią opracowania tzw. globalnego traktatu pandemicznego. Jeżeli doszłoby do ratyfikacji tego dokumentu, to Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) otrzymałaby możliwość decydowania o sposobach walki z ewentualnymi pandemiami. To nie rządy krajowe podejmowałyby decyzję o szczepieniach, blokadzie gospodarek czy o wprowadzeniu dokumentów na wzór paszportów covidowych.
– Ewentualne przyjęcie takiego traktatu to nie tylko olbrzymie zagrożenie dla suwerenności poszczególnych państw, ale też ryzyko globalnego kryzysu. Nie da się, zarządzając odgórnymi nakazami, trafnie ocenić potrzeb całego świata – mówi „Naszemu Dziennikowi” Paweł Kubala, politolog.
Jedna pochopnie podjęta decyzja globalnych decydentów mogłaby wywołać np. masowy kryzys głodu albo krach gospodarczy.
– Przez pryzmat polskiej perspektywy można byłoby się zastanawiać, czy część działań nie jest zbytnio scentralizowana. Oczywiście, w sytuacji kiedy istotna część samorządów jest kontrolowana przez środowiska opozycyjne, rządowi może zależeć na tym, aby miały jak najmniejsze kompetencje. Natomiast w przypadku przyjęcia traktatu pandemicznego poszczególnych kompetencji nie miałyby nie tylko samorządy, ale nawet rządy krajowe. To niebezpieczny absurd – wskazuje politolog.
Dodatkowe uprawnienia
Obecnie trwa etap zgłaszania propozycji do ostatecznego kształtu dokumentu. Nadania dodatkowych uprawnień WHO chce administracja Joe Bidena. Kraje sceptyczne wobec tej propozycji poprosiły o więcej czasu na rozważenie poprawek oraz otwarte i przejrzyste negocjacje w celu pełniejszego ich omówienia.
W skład WHO wchodzą wszystkie 194 państwa członkowskie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Aby traktat wszedł w życie – a jego zwolennicy planują, aby stało się to już w 2024 r. – konieczne jest osiągnięcie globalnego konsensusu. To może być jednak utrudnione. Swojego niezadowolenia z odgórnego sterowania walką z pandemiami nie kryją kraje afrykańskie, a także Malezja, Filipiny czy Iran.
– Najbliższe miesiące to będzie czas negocjacji i wywierania presji na państwa niechętne traktatowi. Gorącym zwolennikiem jego podpisania są Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Okaże się wkrótce, jak skuteczni są oni w swoich działaniach – podkreśla Ewa Kowalewska, prezes Human Life International Polska.
Już teraz zdecydowano, że dotychczasowy budżet WHO w wysokości 5 mld dolarów to zbyt mało na wprowadzanie szkodliwych rozwiązań. Zdecydowano więc o podwyższeniu składki członkowskiej – nawet o 50 proc. Oficjalnym celem tego działania jest ograniczenie wpływu prywatnych darczyńców na działania organizacji, co ma uwolnić ją od zarzutów bezprawnych nacisków. Dotychczas prawie 10 proc. budżetu WHO, a więc około 800 mln dolarów rocznie, pochodziło od radykalnej lewicowej fundacji Billa i Melindy Gatesów. Obecnie tylko rząd Niemiec wpłaca więcej pieniędzy.
– Jednak problemem jest to, że WHO jest tworzona przez tzw. ekspertów, którzy nie mają żadnego demokratycznego umocowania. Są to osoby, które swoje stanowiska zawdzięczają lewackim organizacjom. I według założeń los całego świata miałby trafić w ręce tych osób – wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Jacek Kotula, obrońca życia i rodziny, a także radny Sejmiku Województwa Podkarpackiego.
Jak podkreśla, nikt nie gwarantuje, że WHO nie zechce wykorzystać poszerzonych kompetencji do promocji ideologii sprzecznych z polską kulturą.
– Już pandemia COVID-19 pokazywała, jak ważne są prawa obywateli i szacunek do nich. Były kraje – a działanie to popierała WHO – które instytucjonalnie segregowały obywateli. Na szczęście do tych działań nie dochodziło w Polsce. A to dlatego, że silny opór społeczny odrzucił wizję segregacji sanitarnej – zwraca uwagę Jacek Kotula.
Jak dodaje, Organizacja Narodów Zjednoczonych – oraz przynależące do niej agendy – jest gorącym zwolennikiem przeprowadzenia rewolucji obyczajowej na świecie.
– Eksperci ONZ uznają aborcję za tzw. prawo człowieka. Co więcej, była ona stałym punktem ich wszelakich rekomendacji w czasach COVID-19. Dodatkowo promuje postulaty ideologii LGBT, a także kwestie związane ze źle rozumianą ekologią. Nadanie tym ludziom dodatkowej, globalnej władzy kosztem państw narodowych byłoby błędem – podnosi obrońca życia i rodziny.
Promocja aborcji
W ocenie Ewy Kowalewskiej wpływy polityczne na WHO są aż nadto widoczne.
– Pod pretekstem epidemii – a nie wiem, co nas jeszcze czeka – i przy tak dużych planowanych prerogatywach można promować dosłownie wszystko. I tak np. aborcja jest uznawana za świadczenie zdrowotne – to jest stwierdzenie fałszywe, ale pokazuje pewien kierunek globalnej polityki. Jeżeli oni będą chcieli chronić zdrowie poprzez zabijanie dzieci, mogą to nam narzucić – uważa nasza rozmówczyni.
W Polsce już teraz wśród obywateli pojawiają się głosy sprzeciwu wobec nowych pomysłów WHO. Czy okaże się to decydujące?
– Nadrzędnym celem administracji rządowej jest działanie na rzecz dobra obywateli. Tym samym przy każdej decyzji uwzględnia się interes społeczny i obowiązujące w Polsce przepisy prawa. Kwestia prac nad traktatem już teraz budzi kontrowersje społeczne, jednak należy podkreślić, że jego treść nie jest jeszcze znana – stąd nie ma możliwości realnej oceny, jakie będą konsekwencje ewentualnego przyjęcia w całości lub części przez Polskę tego dokumentu dla przeciętnego obywatela – tłumaczy w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Wojciech Andrusiewicz, rzecznik prasowy resortu zdrowia.
Rafał Stefaniuk/”Nasz Dziennik”