Nie było powodów, by nie lecieć

Z kpt. Stanisławem Błasiakiem, pilotem PLL LOT (loty na Tu-154M oraz
Boeingu 767), rozmawia Marta Ziarnik

W jakich okolicznościach poznał Pan Dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja
Błasika?

– Andrzeja Błasika poznałem kilka lat temu, gdyż regularnie bywam na wszystkich
zlotach pilotów i kombatantów w Polsce. Pierwszy taki wielki zlot w odrodzonej,
wolnej Polsce odbył się w 1992 roku i wzięło w nim udział ponad 760 uczestników.
W tej chwili to już niemal na palcach można zliczyć tych spośród nich, którzy
jeszcze żyją. Właśnie na jednym z takich zlotów poznałem Generała. Doszło do
tego również dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności, mieliśmy bowiem bardzo
podobne nazwiska i często dochodziło w związku z tym nawet do komicznych
sytuacji, kiedy nas mylono. Poznałem wówczas także żonę Pana Generała – Panią
Ewę, która jest cudowną, ciepłą i uczynną kobietą.

Media wygenerowały jednak obraz generała furiata, osoby wybuchowej,
apodyktycznej i konfliktowej.

– Ten kreowany przez media obraz jest całkowitym przeciwieństwem rzeczywistego.
Andrzej był człowiekiem wielkiej szlachetności, który niejednokrotnie dawał temu
wyraz. Zawsze przedkładał dobro państwa i Sił Powietrznych nawet nad swoje
sprawy. Bardzo zżyty był też z pilotami. Pamiętam, że podczas jednego z tych
ostatnich zlotów odbywało się spotkanie z kombatantami w jednym z hoteli pod
Warszawą, a Andrzej musiał gdzieś wcześniej bardzo pilnie wylecieć. Poleciał
jako pilot i pospiesznie wrócił, żeby tylko spotkać się z nami, z kombatantami,
których darzył ogromnym szacunkiem. Nawet nie przebierał się z kombinezonu, aby
nie tracić czasu. Wbiegł do nas zmęczony, ale szczęśliwy, że zdążył. Byliśmy tym
tak wzruszeni, że cała sala zaczęła bić mu brawa w podziękowaniu.
Generał Błasik był bardzo zaangażowany i w Siły Powietrzne, i w sprawy
kombatantów. Zresztą wszyscy oni mają o nim bardzo dobre zdanie. Również ja. Z
tego, na ile było mi dane go poznać, nie mogę powiedzieć o Andrzeju żadnego
złego słowa. Proszę mi wierzyć, że cieszył się ogromną estymą w środowisku
lotniczym, wśród swoich podkomendnych i przyjaciół. Andrzej o każdym miał dobre
zdanie i dla każdego miał dobre słowo. Był naprawdę szlachetnym człowiekiem.
Dlatego nie mogę słuchać tych wszystkich kłamstw na jego temat, ciągle
powielanych w niektórych mediach.
Nawet gdyby gen. Błasik był 10 kwietnia w kabinie, to nie uważam, żeby to miało
jakiekolwiek negatywne skutki. Wręcz przeciwnie. Skłaniałbym się bardziej ku
temu, że taka obecność – o ile była, a przecież nie ma dowodów na jego obecność
– mogła korzystnie wpływać na załogę.

A jak Pan ocenia kwestię domniemanych nacisków na załogę Tu-154M?
– To bierze się z zupełnie innego źródła niż lotnicze. Teza ta ma wyraźnie
polityczne podłoże.

Co Pan ma na myśli?
– Kwestie nacisków wyszły z pewnych wątpliwych źródeł politycznych. Ponadto w
tej końcowej fazie lotu nie ma żadnych pobocznych rozmów. Wtedy człowiek, który
jest obserwatorem, może co najwyżej patrzeć się na to, co wykonuje pilot. Tylko
on ma prawo decydowania o locie i lądowaniu. Na ogół jednak do kabiny rzadko kto
wchodził. Są to więc próby zrzucenia winy na niewinnych, głównie polityczne
próby, które z lataniem nie mają nic wspólnego.

Po wersji "naciskowej", próbach posadzenia generała w fotelu drugiego pilota,
mamy domniemaną awanturę na lotnisku z udziałem gen. Błasika i mjr. Protasiuka.

– To są kolejne bzdurne tezy. Po pierwsze, gen. Błasik – jak już mówiłem – nie
był tego typu osobą, a po drugie, kapitan jest na pokładzie dowódcą, nikt nie
może mu nic narzucić. Jeśli nie chciałby polecieć, to nikt i nic nie mogło go do
tego zmusić. Ani premier, ani prezydent, ani ktokolwiek. Tym bardziej że nie
było powodów, aby nie lecieć. Pogodę wówczas mieli taką, że dawała szansę
lądowania. Przez 30 lat latałem jako pilot w PLL LOT, z tego ponad 5 lat na
Tu-154M, jako II pilot i jako kapitan, i nigdy mi się nie zdarzyło, by ktoś
chciał wpływać na moje decyzje i wywierać na mnie jakiekolwiek naciski.

W opublikowanym na łamach "Naszego Dziennika" oświadczeniu Zarządu Skrzydła
Warszawa 430 Stowarzyszenia Lotników Polsko-Kanadyjskich jego prezes Jan
Gasztold kontruje niektóre kłamliwe teorie wysuwane przez rosyjski MAK pod
adresem załogi i gen. Błasika.

– Jestem bardzo podbudowany tym oświadczeniem. Bo to ciągłe powielanie kłamstw
na temat załogi jest olbrzymim skandalem. Pan Gasztold, który jest wybitnym
specjalistą w swojej dziedzinie, potwierdza to, co stara się pokazywać także
"Nasz Dziennik", a mianowicie, że te teorie nie mają żadnego potwierdzenia w
rzeczywistości. To zresztą nie jest szczególnie trudne do udowodnienia.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wypuszczane przez Rosjan kłamstwa na temat
rzekomych przyczyn katastrofy powielają sami Polacy, w tym politycy i osoby,
które określają się mianem "specjalistów". Jak można opowiadać takie bzdury,
wypowiadać je na łamach wiadomych gazet i telewizji?! Jak ci "eksperci" mogli
ustalić przyczynę katastrofy – czyli w tym wypadku rzekome nieracjonalne
działanie pilotów – skoro nie było jeszcze żadnych badań dotyczących stanu
samolotu? Ja wcale nie jestem pewien, czy ten samolot był w ostatnich sekundach
sprawny. W mojej ocenie, jako wieloletniego pilota, katastrofa z 10 kwietnia
2010 r. nie została do tej pory definitywnie wyjaśniona. Nie można mówić o
winie, jeśli nie rozpracowało się wszystkich symptomów. Żałosne w tym wszystkim
jest to, że o rzekomej winie pilotów deliberują ci, którzy nie mają absolutnie
rozeznania co do szczegółów przebiegu lotu. Poza tym w ostatnim czasie wyszło na
jaw wiele spraw dotąd skrywanych, jak choćby potwierdzenie faktu, że na
wysokości 100 metrów mjr Arkadiusz Protasiuk wydał komendę "odchodzimy". A
Rosjanie nie zawarli tego w stenogramie, nadbudowując dzięki temu kłamliwe
teorie o dążeniu załogi do lądowania za wszelką cenę. To jest tylko jeden
przykład.

MAK twierdzi, że piloci nie powinni w ogóle zajmować wysokości decyzji.
– W mojej opinii, piloci mieli prawo wystartować i podejść do tej tzw. wysokości
nieudanego podejścia, bo tak właśnie fachowo nazywa się ten manewr w sytuacji
realizacji podejścia bez ILS, kiedy ta wysokość odejścia nazywa się "wysokością
decyzji". W takich podejściach nieprecyzyjnych, jak właśnie w tym przypadku, to
się nazywa "wysokość nieudanego podejścia". Do tej wysokości piloci mieli prawo
podejść. A co się później działo, to jest sprawa w dalszym ciągu do
szczegółowego rozpatrywania.

Kapitan Michał Wiland uważa, że przyczyną katastrofy mogło być zamienienie
przez kontrolerów – podczas podawania tej informacji załodze – wartości
ciśnienia QFE (ciśnienie na poziomie lotniska) z QNH (ciśnienie zredukowane do
poziomu morza).

– Tego nie można wykluczyć, ale nie mogę się w tej sprawie wypowiadać, ponieważ
osobiście się w nią nie wgłębiałem. Pamiętam jednak, że kiedy jeszcze byłem
pilotem czynnym, zarówno w Polsce, jak i w Rosji na lotniska wojskowe latało się
na wysokość QFE, natomiast wszędzie na świecie latało się na wysokość QNH. Nie
wiem, jak w tej chwili jest w Rosji, ale mjr Protasiuk wielokrotnie latał na to
i inne rosyjskie lotniska i na pewno wiedział, jak ta procedura wygląda. Dla
mnie nie ulega wątpliwości, że z jego strony tej pomyłki nie mogło być.
Natomiast w tym przypadku bardzo istotne jest to, co podawała wieża.

Rosjanie orzekli, że nawet gdyby na wieży siedział szympans, to i tak nie
miałoby to znaczenia dla wystąpienia katastrofy…

– Widziałem tę wideokonferencję i to było dla mnie szokiem. Jedno jest jednak
pewne, a mianowicie, że gdyby ci kontrolerzy nic nie mówili, to załoga polskiego
samolotu rządowego nie miałaby przynajmniej nieprawdziwych, wprowadzających w
błąd informacji. Natomiast w momencie, gdy kontrolerzy podawali załodze jakieś
dane, to piloci przyjmowali te dane i mogli je wykorzystywać przy podejściu. Tak
powinno być. Kiedy wieża mówi załodze, że jest na ścieżce i kursie, to jest to
informacja, która sugeruje załodze, że wszystko jest dobrze. A tymczasem tak nie
było. To z kolei, co podawała wieża, przy takich warunkach atmosferycznych,
jakie tego dnia panowały na lotnisku w Smoleńsku, odbiło się fatalnie na tym
locie. Była to duża dezinformacja, skoro kontrolerzy nie widzieli samolotu na
radarze, a mówili, że jest na kursie i ścieżce. Bo z tego, co się okazuje,
kontrolerzy nie widzieli wszystkiego na tym radarze. Gdzie się nie ruszyć, na
każdym kroku zauważyć można niedopuszczalne działania i niedociągnięcia po
stronie rosyjskiej, poczynając od pośpiesznego pocięcia i zabrania wraku z
miejsca katastrofy.

Dziękuję za rozmowę.

"Nasz Dziennik" apeluje do wszystkich pilotów, którzy znali gen. Andrzeja
Błasika, cenili jego profesjonalizm i oddanie sprawom Polski, aby za naszym
pośrednictwem dali świadectwo prawdzie o Dowódcy Sił Powietrznych, który zginął
w katastrofie pod Smoleńskiem.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl