Na trzy dni przed wyborami…

Na trzy dni przed wyborami sytuacja wygląda następująco. Kandydat na
prezydenta, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, wykonujący
równocześnie obowiązki prezydenta po zmarłym tragicznie Lechu
Kaczyńskim, umożliwił jednej orientacji politycznej, Platformie
Obywatelskiej, jeszcze przed wyborami, przejęcie pełni władzy w Polsce.
Konstytucyjne prezydenckie uprawnienia zostały zagospodarowane tuż przed
wyłonieniem przez Naród w wyborach powszechnych nowego prezydenta.
Wygrana marszałka Sejmu władzę tę ma ugruntować. Pełniący obowiązki
prezydent Bronisław Komorowski, postępując legalnie, ale wbrew
oczywistym i publicznie deklarowanym jeszcze za życia prezydenta Lecha
Kaczyńskiego intencjom i deklaracjom, dokonał w interesie własnej
formacji politycznej, która desygnowała go jako kandydata na urząd
prezydenta, wielu istotnych zmian w instytucjach państwa. Przypomnę
tylko niektóre ważniejsze fakty. Nowelizacja ustawy o IPN, która
likwiduje jego niezależność, powołanie BBN i jego szefa, powołanie
rzecznika praw obywatelskich, prezesa NBP, likwidacja Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji i zapowiedź nowelizacji ustawy o radiu i
telewizji kończąca kadencje rad nadzorczych radia i telewizji,
podpisanie ponad 45 ważnych ustaw w 40 dni.

Zmiany te, podejmowane w
iście błyskawicznym tempie (a nuż wygra Jarosław Kaczyński), znajdują
pełną akceptację Donalda Tuska. Więcej, premier uważa, że skupienie
całej władzy w rękach Platformy Obywatelskiej będzie dobre dla Polski.
Podczas swojej wizyty na Pomorzu stwierdził, że w „Polsce nie ma miejsca
na dwuwładzę”, a sytuacja, w której przedstawiciele jednego ugrupowania
stoją na czele państwowych instytucji, jest jak najbardziej pożądana,
gdyż nie walczą między sobą, a realizują „spójną politykę”. Dlatego,
zdaniem premiera, wygrana Bronisława Komorowskiego „daje szansę na
zakończenie wojny polsko-polskiej”.
Po takiej deklaracji Polska
rzeczywiście jawi się jako „nienormalność”, tylko że tej nienormalności
Donald Tusk już nie dostrzega, jak kiedyś. Twierdzenie, że w Polsce nie
ma miejsca na „dwuwładzę”, przeczy nie tylko prawu, logice, ale i
zdrowemu rozsądkowi. Polska bowiem funkcjonuje w takim ustroju
politycznym, jaki został zapisany w Konstytucji. To ona stanowi m.in. o
podziale i równowadze między władzą ustawodawczą, wykonawczą i
sądowniczą, powierzając władzę zwierzchnią nad nimi Narodowi.
Zgodnie
z Konstytucją Sejm sprawuje kontrolę nad działalnością Rady Ministrów.
Czy „myśląc Tuskiem”, nie należałoby powiedzieć, że jest to element
„dwuwładzy”? Z pewnością nie, pod warunkiem jednak, że ta sama koalicja
partyjna ma większość w obu izbach parlamentu i kieruje gabinetem. Czy
prezydent, wybrany przez Naród na najwyższego przedstawiciela RP i
gwaranta ciągłości władzy państwowej, wykonujący swoje konstytucyjne
obowiązki, może być elementem „dwuwładzy”? Sądząc po wypowiedzi Donalda
Tuska, tak – gdy wywodzi się on z innej orientacji politycznej niż jego
rząd. „Dwuwładza” zanika, a w jej miejsce pojawia się zgoda i „spójna
polityka”, gdy rząd i prezydent reprezentują tę samą partię polityczną,
czyli Platformę Obywatelską. Zadziwiająca to interpretacja Konstytucji,
demokracji i państwa prawa w opinii premiera, który – jak widać – nie
tylko nie czytał traktatu lizbońskiego, ale i polskiej Ustawy
Zasadniczej. Bajdurzenie premiera Tuska o „dwuwładzy” jest dla niego
kompromitujące. Każdy student prawa, a nawet uczeń liceum wie, że władza
wykonawcza w Polsce należy do prezydenta (wymieniony jest jako
pierwszy) i Rady Ministrów (art. 10 ust. 2 Konstytucji). Jeżeli jest to
„dwuwładza”, panie premierze, to najpierw proszę zmienić Konstytucję, a
nie szyć urząd prezydenta pod własnego kandydata, gdyż prezydentem
zostaje się w wyborach powszechnych i każdy, którego Naród wybierze na
ten urząd, ma prawo i obowiązek wykonywać swoje uprawnienia zgodnie z
Konstytucją.
Oczywiście, można się domyślać, co naprawdę miał na
myśli Donald Tusk. Tylko wtedy dobrze się rządzi, gdy ma się pełne
wsparcie władzy ustawodawczej, sądowniczej i prezydenta. Tylko że
dążenie do obsadzenia wszystkich instytucji państwa tymi, którzy
gwarantują „spójną politykę”, jest drogą prowadzącą do totalitaryzmu.
Prezydent nie musi i nie powinien bezkrytycznie uczestniczyć w polityce
rządu i parlamentu, gdyż zgodnie z Konstytucją ma w państwie
zagwarantowaną własną, szczególną rolę, wynikającą z faktu powierzenia
mu najwyższego urzędu z woli Narodu w wyborach powszechnych. Jest
zobowiązany dbać o dobro Narodu i pomyślność obywateli, a nie o dobro i
pomyślność partii politycznej, która zapewniła sobie w państwie
dominującą pozycję. Prezydent, który rezygnuje z możliwości korzystania z
prawa weta, który bezkrytycznie podpisuje wszystkie ustawy zgodnie z
intencją rządzącej partii politycznej, przestaje być reprezentantem
Narodu. Taki model ustroju państwa daleki jest od uregulowań zawartych w
naszej i tak niezbyt przecież doskonałej Konstytucji.
Przypomnę, że
taką właśnie „jedność polityczno-moralną narodu” fundowali nam przez 45
lat komuniści. Mieli w swoich rękach wszystko: parlament, rząd, wojsko,
służby, sądy, media, a nad nimi kontrolę sprawował komitet centralny i
jego wąskie, zastrzeżone tylko dla wtajemniczonych towarzyszy, biuro
polityczne, a nad nim razwiedka, obca i rodzima.
Drogę od
deklarowanego liberalizmu do totalitaryzmu można też doskonale zobaczyć
na przykładzie zawłaszczania przez PO mediów publicznych. Dla Bronisława
Komorowskiego TVP 1 to „gniazdo os” tylko dlatego, że władzę w
telewizji sprawują dziś osoby rekomendowane przez PiS i SLD. To samo
„dwójmyślenie” co zwykle. Jeżeli ja nominuję Belkę na szefa NBP i
dogaduję się z Cimoszewiczem, to „zdobywam poparcie”. Kiedy zaś moi
konkurenci robią to samo, to jest to przykład ewidentnej „korupcji
politycznej”. Przejmowanie mediów odbywa się pod pretekstem
odpolitycznienia, podobnie jest z IPN; my tylko „odpolityczniamy te
instytucje”, nasi przeciwnicy natomiast je „zawłaszczają”.
Tymczasem
nowa KRRiT nadal będzie ciałem politycznym (kandydaci Sejmu, Senatu,
prezydenta), gdyż innym być nie może, o czym przypomina stosowny zapis w
Konstytucji. Z kolei kompletowanie rad nadzorczych mediów publicznych
za pomocą konkursów wraz z oddelegowaniem do nich przedstawicieli
ministrów skarbu, finansów i kultury także świadczy o politycznych
wyborach. Czyli znowu to samo. Przeciwnicy to „gniazdo os”, nasi to
„pluralizm i odpolitycznienie”.
Dlatego należy przypomnieć, że to
właśnie wyborcze zwycięstwo PiS w 2005 roku zapoczątkowało prawdziwy
pluralizm w mediach publicznych. Wreszcie na antenie Telewizji Polskiej
mogli się pojawić dziennikarze i komentatorzy, którzy wcześniej rzadko
tam bywali lub też nie bywali wcale, np. Rafał Ziemkiewicz, Piotr Semka,
Tomasz Sakiewicz, Jacek i Michał Karnowscy, Jan Pospieszalski,
Bronisław Wildstein, Joanna Lichocka, Barbara Fedyszak-Radziejowska,
Zdzisław Krasnodębski, Jan Żaryn, Waldemar Żyszkiewicz.
Na trzy dni
przed wyborami warto przypomnieć rządzącym, że eliminowanie
niezależnych, krytycznie myślących dziennikarzy i zastępowanie ich
koniunkturalnym „dziennikarskim salonem” to również jeden z elementów
państwa totalitarnego.

Wojciech Reszczyński

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl