Marne czyny i słowa

Nie da się już być "na bieżąco" bez internetu. Im bardziej banalizują się
telewizyjne programy informacyjne, tym surfowanie staje się coraz
pożyteczniejsze. To głównie dzięki tysiącom autorów realizujących się twórczo w
internecie. Tu dopiero największy chyba sukces czytelniczy odnosi szybka
informacja połączona z równie szybkim komentarzem.

Ukazanie się książki Romana Graczyka "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika
Powszechnego" jest dla poety Leszka Długosza okazją do wielostrofowej ballady w
starym literackim stylu. "Oj, Graczyku, niewdzięczniku, potargałeś piękną szatę!
Lament w Znaku, w Tygodniku, spaskudziłeś zacną kartę! Było już tak pomnikowo,
błyszczał cokół szlifowany, aż cisnąłeś w nas zdradziecko brzydką teczką, wprost
esbecką, oj Graczyku, ty szemrany".
Gdyby nie internet, nie dowiedzielibyśmy się, w jaki sposób "obiad" stał się "obiatem".
Jak wiadomo, prezydent Bronisław Komorowski, wpisując się do księgi
kondolencyjnej w Ambasadzie Japonii w Warszawie, zrobił w swoim jednozdaniowym
wpisie aż kilka błędów ortograficznych, napisał m.in.: ból przez "u", nadziei
przez "ji", Japonii przez jedno "i". Chcąc pomniejszyć swoją kompromitację,
odwołał się do wpisu Jarosława Kaczyńskiego w księdze pamiątkowej jakiejś
restauracji, w której to prezes Kaczyński napisał "obiat" zamiast "obiad", co
zresztą nie jest wcale takie pewne, bo jak się okazało, kreska nad literą "t" to
dolna część litery "y" z poprzedniego wersu. Tłumaczenie prezydenta
Komorowskiego było wyjątkowo żałosne. Wytykanie Kaczyńskiemu błędu, którego
prawdopodobnie nie zrobił, a nawet gdyby, świadczy o tym, że prezydent
Komorowski nie ma pojęcia o tym, jaka jest różnica między księgą pamiątkową
restauracji a księgą kondolencyjną Ambasady Japonii, do której wpisywał się w
imieniu całej Polski w sytuacji, gdy to azjatyckie państwo dotknęła
niewyobrażalna tragedia.
Usuwanie palących się jeszcze zniczy przez straż miejską 10 marca br. jest dla
polityka PiS Mariusza Błaszczaka okazją do zapytania prezydent Warszawy Hanny
Gronkiewicz-Waltz, czy zachowanie takie nie urąga pamięci ofiar katastrofy
smoleńskiej i czy nie jest to ostentacyjne okazywanie braku szacunku mieszkańcom
Warszawy?
Dziennikarz Piotr Skwieciński napisał, że 10 marca ktoś przejechał ciężkim
walcem "po wrażliwości" i powinien za to zostać pociągnięty do
odpowiedzialności, jeżeli nie był to oczywiście przypadek lub czyjaś głupota
albo nadgorliwość.
Trochę naiwne są te wątpliwości, szczególnie po obejrzeniu najnowszego filmu Ewy
Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego pt. "Krzyż", o którym można się było
dowiedzieć głównie w internecie, mimo że twórcy filmu zaprosili do siedziby PAP
na konferencję prasową przedstawicieli wszystkich mediów.
"Krzyż" to kontynuacja filmu "Solidarni 2010", który został zrealizowany na
Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, w czasie narodowej traumy po katastrofie
smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku. O tym filmie na pewno będziemy jeszcze pisać
i mówić. Oby jak najszybciej dotarł do polskiej widowni. Jeden z wątków filmu
wyciągam teraz. Jest to kwestia odpowiedzialności prawnej za naruszenia przez
władze miasta i siły porządkowe swobód obywatelskich, wolności zgromadzeń, w tym
zakłócenia swobody manifestowania uczuć religijnych przez mieszkańców Warszawy.
Pod tym względem film Ewy Stankiewicz jest swoistym "dowodem w sprawie".
Wielokrotnie widzimy, kto dopuszcza się obrazy uczuć religijnych. Kto jest
pijanym agresorem i profanuje symbole religijne, a kto jest niewinną ofiarą
doświadczającą nie tylko upokorzenia, ale i fizycznej agresji.
Zgodę na manifestacje osób profanujących chrześcijański krzyż, napastujących
modlących się pod krzyżem ludzi wydała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Film dokumentuje
prymitywny upór władzy, przed powstawaniem (jak jej się wydaje, niebezpiecznego
dla niej) kultu pamięci po śmierci pary prezydenckiej śp. Marii i Lecha
Kaczyńskich. Stąd te nieustanne blokady policyjne, grodzenie chodników
metalowymi barierkami, płotkami, stalowymi linami, zamykanie dostępu do krzyża,
kordony policji i strażników, a potem wynoszenie ludzi siłą poza teren wokół
krzyża pod pretekstem zachowania bezpieczeństwa pirotechnicznego, jak 15
sierpnia ubiegłego roku. To także dokumentacja działań policji, dla której
większym problemem byli modlący się pod krzyżem niż pijani, agresywni siewcy
faszyzmu. Ile razy legitymowano jednych, a ile razy drugich? Karetki woziły do
zakładu psychiatrycznego spokojnych obrońców krzyża. Opętani agresją młodzi
ludzie robili, co chcieli, bez ograniczeń i zahamowań.
Jest też w filmie scena gaszenia przez straż porządkową palących się jeszcze
zniczy i zabierania kwiatów oraz zdjęć, czyli ten sam widok, jaki pani
Gronkiewicz-Waltz zafundowała nam 10 marca tego roku.
Na ostatnią akcję usuwania zniczy sprzed Pałacu Prezydenckiego zareagował, także
w internecie, poseł Ludwik Dorn. Pisze, że tłumaczenie się pani
Gronkiewicz-Waltz obowiązkiem działania zgodnie z ustawą i troską o porządek w
"pasie drogi", przypomina mu koniec lat 70., kiedy to władza nie karała już za
rozrzucanie ulotek w czasie manifestacji ulicznych, ale za zaśmiecanie ulic.
Prezydent Warszawy nic nie ma na swoje usprawiedliwienie. Twierdząc zaś, że to
PiS eskaluje napięcie, używa tej samej marnej argumentacji, co prezydent
Bronisław Komorowski z "obiatem" Kaczyńskiego.

 

Wojciech Reszczyński
 

Autor jest komentatorem w Programie 3. Polskiego Radia SA.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl