„I co, Polacy, nie uchroniliście prezydenta?”

Z Piotrem Falkowskim, zatrzymanym w Rosji dziennikarzem "Naszego
Dziennika", rozmawia Marta Ziarnik

W jakich okolicznościach zostali Panowie zatrzymani?
– Zostaliśmy zatrzymani w sobotę po popołudniu, gdy znajdowaliśmy się na terenie
podmoskiewskiego osiedla Siewiernyj. Zbieraliśmy materiały dotyczące katastrofy
smoleńskiej i rosyjskiego śledztwa prowadzonego w tej sprawie. Trudno było się
spodziewać, że teren ten jest zamknięty dla osób z zewnątrz, żadnej tego typu
informacji nigdzie nie było. Zbieraliśmy informacje o działaniach podejmowanych
w obiektach Rosyjskich Sił Powietrznych, których pracownicy kontaktowali się z
płk. Nikołajem Krasnokutskim, płk. Pawłem Plusninem i mjr. Wiktorem Ryżenką
podczas tragicznego 10 kwietnia. W szczególności interesowało nas miejsce, w
którym znajduje się tajny ośrodek rosyjski o kryptonimie "Logika", zajmujący się
koordynacją działań lotnictwa transportowego Sił Powietrznych Federacji
Rosyjskiej. Zamierzaliśmy także przyjrzeć się "Konwektorowi", z którym też
kontaktował się smoleński "Korsarz". Ale po zdecydowanych ostrzeżeniach
rosyjskich funkcjonariuszy musieliśmy zrezygnować.

Aresztowano Panów?
– Teren, na którym się znajdowaliśmy, był dawniej – za czasów Związku
Sowieckiego – tzw. miastem zamkniętym. Miasta zamknięte to sławna rzecz, gdyż w
ZSRS było wiele podobnych, rozrzuconych po całym terytorium miejscowości,
których nie było na mapie i które były otoczone murami, za którymi mieszkali
nieliczni obywatele. Życie w tych miasteczkach toczyło się w miarę normalnie, z
tym tylko, że ich mieszkańcom nie można było tych murów opuszczać. W pobliżu
znajdowały się m.in. różnego rodzaju zakłady przemysłu wojskowego, bazy
wojskowe, nuklearne i kosmiczne itp., o których wiedza nie mogła być
przekazywana. Obecnie miast takich podobno już nie ma, choć pozostały ich mury.
Nie są one już pilnowane, ale nadal obowiązują w nich dość absurdalne przepisy o
ograniczeniu poruszania się wokół obcokrajowców, i stanowią tzw. strefy
reglamentowane. I ta reglamentacja polega podobno na tym, że obcokrajowiec musi
mieć zgodę tamtejszej milicji bądź innych organów na to, żeby móc się tam
znajdować. Powszechnie jest wiadomo, że przepisy te nie są już tak przestrzegane
i mieszkańcy oraz osoby spoza swobodnie tam się poruszają. Kiedy dotarliśmy do
miasteczka, weszliśmy najpierw do lokalnego sklepiku na małe zakupy. Kiedy
rozmawialiśmy z miejscowymi, nikt nam nie zwrócił uwagi, że nie wolno nam tutaj
przebywać. Później zapytałem nawet o drogę przechodzącego nieopodal oficera i
również on nie zwrócił mi żadnej uwagi. Uznaliśmy, że nie powinno być problemu.

Jaki był bezpośredni powód zatrzymania?
– Przy jednym z obiektów (pałacyków) wojsk obrony powietrzno-kosmicznej, do
których podeszliśmy, znajdował się wojskowy w stopniu generała porucznika, który
nagle zainteresował się nami. Zabrał mojemu koledze aparat fotograficzny, po
czym wezwał oficerów Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Po chwili podjechała do
nas terenówka, z której wyszedł ubrany po cywilnemu mężczyzna. Jak się później
okazało, był to prokurator. Zanim przyjechali miejscowi milicjanci i
funkcjonariusze FSB, którzy zabrali nas na przesłuchanie, chwilę porozmawialiśmy
z tym prokuratorem. W pewnym momencie rosyjski prokurator zażartował, że u nas,
tzn. w Polsce, jest źle, że straciliśmy naszego prezydenta. Zapamiętałem też
jego słowa: "nie uchroniliście go". Próbowałem z nim o tym porozmawiać, ale
bardzo szybko zmienił temat. Po chwili przyszli ludzie z ochrony, którzy zabrali
nas do pobliskiego budynku. Tam umieszczono nas w pomieszczeniu oficera
dyżurnego, gdzie różne osoby zaczęły nas wypytywać o różnego rodzaju kwestie.
Była to jednak raczej taka swobodna rozmowa.

Co ich głównie interesowało?
– Pytali nas zwłaszcza o sprawy związane z naszą obecnością w Rosji; jaki jest
powód naszej wizyty itp. Pytano nas o to, gdzie pracujemy i jakimi tematami się
zajmujemy. Sprawdzali nasze dokumenty, aparat i zdjęcia. Jak im już
wytłumaczyliśmy wszystkie interesujące ich kwestie, przyjechali po nas inni
funkcjonariusze, którzy zabrali nas na komisariat. Tam znów spędziliśmy około
pięciu godzin, podczas których powtórzyła się ta sama procedura, którą
kilkadziesiąt minut wcześniej już przechodziliśmy. Tylko tam pytano nas już
dokładniej o to, z kim się spotkaliśmy w Rosji i z kim jeszcze mamy zamiar
rozmawiać, pytali, jakich znamy ekspertów itp. Na niektóre pytania udało mi się
nie odpowiedzieć, gdyż stwierdziłem, że jest to objęte tajemnicą naszego zawodu.
Interesowało ich także, po co robimy tutaj zdjęcia, do jakiego artykułu, oraz
jakie zdjęcia robiliśmy w Moskwie. Przez cały ten czas funkcjonariusze co chwilę
gdzieś wychodzili i kontaktowali się z kimś z góry. Bardzo długo oglądali i
kopiowali nasze paszporty i wizy. Gdzieś je wysyłali. Nie wiem, dokąd. Trwało to
tak długo również dlatego, że co rusz mylili się i np. zamiast skserować główną
stronę paszportu, kserowali moją wizę amerykańską itp. W końcu po blisko pięciu
godzinach spisali protokół, który dali nam do podpisu, po czym nas wypuszczono.
Wcześniej jednak zebrali różnego rodzaju informacje na nasz temat, w tym m.in.
nasze adresy i adres hotelu, w którym się zatrzymaliśmy.

Grożono Panom jakimiś sankcjami w związku z tym incydentem?
– Nic takiego nie padło i mam nadzieję, że w związku z tym nie będziemy mieć już
żadnych nieprzyjemności.

Oddali Panom wcześniej zarekwirowany sprzęt?
– Na szczęście tak. Jednak wcześniej kazali nam zniszczyć wszystkie zdjęcia,
które zrobiliśmy. Zrobili też zdjęcia aparatu i obiektywów należących do
fotoreportera "Naszego Dziennika" Marka Borawskiego. Zwłaszcza obiektyw bardzo
ich interesował. Prawdopodobnie głównie ze względu na pokaźne rozmiary. Dlatego
zaczęli go rozkładać i testować. Na koniec wzięli jeszcze aparat i wykonali nim
kilka zdjęć.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl